"Terror: Dzień hańby" przestrzega przed powtarzaniem dawnych błędów – Derek Mio opowiada nam o serialu
Mateusz Piesowicz
12 września 2019, 19:03
"Terror: Dzień hańby" (Fot. AMC)
Japońskie horrory, rodzinne historie i podobieństwa do współczesności. To wszystko znajdziecie w 2. sezonie "Terroru", o którym rozmawialiśmy z grającym główną rolę Derekiem Mio.
Japońskie horrory, rodzinne historie i podobieństwa do współczesności. To wszystko znajdziecie w 2. sezonie "Terroru", o którym rozmawialiśmy z grającym główną rolę Derekiem Mio.
Nie dajcie się zwieść pozorom. Choć "Terror: Dzień hańby" (nowe odcinki w czwartki na AMC Polska, nasza recenzja tutaj) wygląda jak klimatyczny japoński horror i czasami tak samo przeraża, opowiada o prawdziwych wydarzeniach, do jakich doszło w Stanach Zjednoczonych podczas II wojny światowej. Wydarzeniach, o których dziś niewiele się mówi, bo i chwalić się nie ma czym. W końcu internowanie własnych obywateli tylko z powodu posiadania japońskich korzeni chluby nie przynosi.
A jednak naprawdę do tego doszło, co potwierdzi wam Derek Mio, czyli serialowy Chester Nakayama – drugiej generacji imigrant, zmagający się z problemami natury dość przyziemnej i znacznie bardziej niezwykłej. Jeśli chcecie wiedzieć, co łączy aktora z tą historią, jak ma się ona do współczesności i czym jest obake, zapraszamy do lektury. Uwaga na drobne spoilery z dotychczasowych odcinków.
Derek Mio – Chester z serialu Terror: Dzień hańby
Wytłumacz na początek, jaki jest twój osobisty związek z serialową historią. Bo wiem, że rola w "Terrorze" to dla ciebie coś więcej niż kolejna praca.
Zdecydowanie tak. Akcja serialu rozpoczyna się na Terminal Island [wyspa u wybrzeży Los Angeles – M.P.], którą kiedyś zamieszkiwała społeczność japońskich imigrantów. Tam właśnie przed laty przybył mój pradziadek i tam też wychował swojego syna, a mojego dziadka. Ten z kolei został zmuszony, by się stamtąd wynieść w trakcie II wojny światowej i wraz ze swoją rodziną trafił do obozu dla internowanych Manzanar.
Ale to nie wszystko, bo później w serialu Chester zostaje wysłany na południowy Pacyfik, gdzie pracuje dla wywiadu wojskowego. A tak się składa, że mój drugi dziadek, pochodzący z Hawajów, odbywał taką samą służbę. Po wojnie został zaś wysłany do będącej pod okupacją Japonii, gdzie pracował jako cenzor w teatrze kabuki, sprawdzając, czy w scenariuszach nie ukryto zaszyfrowanych wiadomości albo antyamerykańskiej propagandy. Można więc powiedzieć, że Chester to kombinacja moich obydwu dziadków.
Wygląda więc na to, że ta rola naprawdę była ci przeznaczona. Przygotowywałeś się do niej w jakiś szczególny sposób?
Od początku traktowałem to jako okazję, która już nigdy się nie powtórzy. Zależało mi więc na tym, by jak najlepiej się przygotować, a miałem to szczęście, że niektórzy świadkowie tamtych wydarzeń wciąż żyją i mogli mi w tym pomóc. Tak jak moja ciotka, siostra dziadka, świetnie pamiętająca wszystko z tego okresu. Rozmawiałem z nią o tym i niespodziewanie przerodziło się to w małą podróż w czasie.
Odżyły wspomnienia?
I to całkiem dosłownie, bo zrobiliśmy sobie mały zlot rodzinny. Ja, moi rodzice, ciotka, wujek, kuzyni – wszyscy się spotkaliśmy i nawet wybraliśmy się na Terminal Island. Jest tam muzeum [Los Angeles Maritime Museum – M.P.], a w nim wystawa poświęcona japońskim imigrantom. Okazało się, że jest tam sporo zdjęć naszej rodziny, więc wyobraź sobie, jakie to było dla mnie przeżycie! A wszystko dzięki roli w serialu, bez niej bym tego nie doświadczył.
Czyli można powiedzieć, że "Terror" już odmienił twoje życie. Myślisz, że będzie równie skutecznie wpływał choćby na świadomość historyczną? Bo wydarzenia, o jakich traktuje, raczej nie są powszechnie znane.
Powiem więcej – to już się dzieje. Dostaję wiadomości od ludzi dziękujących za zwrócenie uwagi na rzeczy, o których nie mieli pojęcia. To naprawdę wspaniałe, bo nie tylko rzucamy światło na zapomniany okres amerykańskiej historii, ale też w pewnym sensie przestrzegamy przed tym, by się nie powtórzył.
No właśnie, trudno przeoczyć, że "Dzień hańby" wygląda niepokojąco znajomo. Patrząc choćby na to, co dzieje się na południowej granicy USA, nie masz wrażenia, że historia właśnie się powtarza?
Zdecydowanie tak. To szalone, że choć "japońskie" obozy wydarzyły się już prawie osiemdziesiąt lat temu, niewiele zmieniło się w kwestii tego, jak traktujemy innych ludzi. Dlatego właśnie uważam, że nasz serial jest tak istotny. Znacznie łatwiej jest powtórzyć dawne błędy, jeśli nie ma się o nich pojęcia. Dzięki "Terrorowi" możemy poczuć się jak tamci ludzie, zrozumieć wstyd, poniżenie, dyskryminację i nieludzki horror, jaki im zafundowano. A w konsekwencji, mam nadzieję, spojrzeć inaczej na to, co dzieje się wokół nas.
Pomówmy o twoim bohaterze. Chester to imigrant drugiego pokolenia, więc siłą rzeczy zdążył się już przystosować do amerykańskiego stylu życia. Myślisz, że wojna i obóz coś w nim zmienią?
Oczywiście, widać to na pierwszy rzut oka. Zdążył się już posprzeczać ze swoim przyjacielem z marynarki, musiał opuścić społeczność i rodzinę, dorosnąć znacznie szybciej, niż się spodziewał. Wyobrażam sobie, że to samo spotkało mojego dziadka i wielu innych ludzi japońskiego pochodzenia. Brutalne uświadomienie sobie, że choć się tu urodzili, wcale nie muszą być traktowani jak pozostali Amerykanie i muszą udowodnić swoją lojalność. Chester to właśnie robi.
I chyba może to wpłynąć na jego relację z ojcem, która już wcześniej nie należała do najłatwiejszych.
Wiesz, myślę że ten ich konflikt jest naturalny. Między każdym ojcem i synem jest tego rodzaju dynamika. Syn chce wyjść z cienia rodzica, sądzi że ma prawo marzyć o czymś więcej niż ojciec, który poświęcał się dla rodziny. Ale oczywiście tych dwoje trafiło na wyjątkowy czas, bo nie dość, że reprezentują generacje, które przyszły na świat już w innych miejscach, to jeszcze chodzi o wrogie sobie kraje.
Chester jest Amerykaninem, tu się urodził, ma meksykańską dziewczynę, zna tylko to, co amerykańskie, czyli baseball, Gene'a Autry'ego i fotografię. Jego ojciec jest z kolei Japończykiem, który doświadczył dyskryminacji i braku zaufania w nowym środowisku. Nic dziwnego, że obydwaj myślą w zupełnie inny sposób.
Także w kwestii dziwnych rzeczy, jakie dzieją się wokół nich i których wyjaśnień Chester nie chce szukać w starych wierzeniach, choć je zna. A ty, jako reprezentant znacznie młodszego pokolenia, słyszałeś w ogóle kiedykolwiek wcześniej o czymś takim jak yūrei lub bakemono?
Nie za bardzo. To raczej moja mama, która wychowała się w Japonii, jest bardziej zorientowana w tych klimatach. Opowiadała mi trochę o obake [duchy z japońskiego folkloru – M.P.] i oryginalnych horrorach ze straszydłami o długich, mokrych włosach zakrywających całą twarz. Ja jestem z generacji, która wychowała się na filmach w stylu "The Grudge" albo "The Ring", które zostały zaadaptowane na potrzeby zachodniego widza. Dlatego też bardzo podoba mi się, że w "Terrorze" zachowaliśmy wierność oryginałowi. Zrobiliśmy J-horror, zachowując w nim tę japońską część. Fajnie było brać w tym udział.
Fajnie się to też ogląda, ale nie masz wrażenia, że wplatając w historię nadnaturalne wątki, odwracacie trochę uwagę od prawdziwej historii obozów i internowanych?
Powiedziałbym, że serial zachowuje zdrową równowagę pomiędzy tym, co się naprawdę zdarzyło a resztą. Przecież konieczność porzucenia domów i gnieżdżenia się z innymi rodzinami w barakach, które wcześniej były końskimi stajniami to też horror. Myślę, że "Terror" wybrał dobry sposób, by dotrzeć z nim do świadomości widzów, którzy w przeciwnym razie nie mieliby pojęcia o jego istnieniu. Dzięki temu sięgają teraz po kolejne informacje, chcą wiedzieć więcej. A to najlepsze, co może wyniknąć z naszej pracy.