Nasz top 10: Najlepsze seriale sierpnia 2019 roku
Redakcja
13 września 2019, 22:03
Żegnamy serialowe wakacje, czyli czas, kiedy rządził "Mindhunter" do spółki z "GLOW", "Sukcesją" i czym jeszcze? Oto nasza dziesiątka najlepszych seriali sierpnia.
Żegnamy serialowe wakacje, czyli czas, kiedy rządził "Mindhunter" do spółki z "GLOW", "Sukcesją" i czym jeszcze? Oto nasza dziesiątka najlepszych seriali sierpnia.
10. Przybysze (nowość na liście)
Może ich seriale nie są (jeszcze?) tak popularne jak produkcje sąsiadów, ale trzeba przyznać, że Norwegowie mocno się starają, by świat o nich usłyszał. Co więcej, robią to na własnych zasadach, nie podążając banalnym tropem skandynawskich kryminałów, lecz szukając swoich historii w bardziej oryginalnych miejscach. "Przybysze", pierwszy norweski serial HBO, są tego podejścia kolejnym dobrym przykładem.
Podobnie jak poprzednicy (m.in. "Valkyrien" czy "Okupowani"), tak i ten tytuł bynajmniej nie jest doskonały, ale już na pierwszy rzut oka wyróżnia się wśród telewizyjnej konkurencji. W końcu seriali, w których współczesny świat ni stąd, ni zowąd zaczynają zaludniać przybysze z przeszłości nie spotyka się na co dzień, prawda? A tutaj nie dość, że goście z epoki kamienia, ery wikingów i końca XIX wieku musieli zaadaptować się do nowej rzeczywistości, to jeszcze dostali na dokładkę zagadkę kryminalną do rozwiązania.
Na nudę w serialu narzekać więc nie można było, czy to ze względu na śledztwo w sprawie tajemniczego zabójstwa prowadzone przez współczesnego policjanta i wojowniczkę z XI wieku, czy przede wszystkim z powodu fantastycznej otoczki, jaką wykreowali twórcy. Zderzenie teraźniejszości z przeszłością w norweskim wydaniu już w sierpniowych odcinkach wypadło kapitalnie, rekompensując braki w fabule masą świetnych pomysłów, ale najlepsze miało dopiero nadejść. Może więc w następnym rankingu "Przybysze" zagoszczą jeszcze wyżej? [Mateusz Piesowicz]
9. Nasi chłopcy (nowość na liście)
Kolejne miejsce i kolejny rzadko uczęszczany serialowy kierunek. Tym razem padło na Izrael i Jerozolimę, gdzie latem 2014 roku doszło do koszmarnych zbrodni, które w konsekwencji doprowadziły do eskalacji konfliktu izraelsko-palestyńskiego. "Nasi chłopcy" nie skupiają się jednak ani na nim, ani na skomplikowanej polityce, opowiadając raczej nietypową i piekielnie gorzką historię kryminalną.
Konkretnie tę dotyczącą brutalnego morderstwa Mohammeda Abu Khdeira, szesnastolatka z Palestyny, który padł ofiarą bezsensownej zemsty za wcześniejszą śmierć trzech żydowskich nastolatków. Serial śledzi tę historię z kilku perspektyw, podążając choćby tropem badającego sprawę agenta izraelskich służb oraz próbujących w spokoju przeżyć żałobę rodziców zabitego chłopaka. Wszystko to miesza się w kotle pełnym niezrozumienia, wzajemnych pretensji i ogromnych emocji, pokazując, jak nienawiść przechodzi od słów do czynów i w jak łatwy sposób rodzi się ekstremizm, nawet na z pozoru neutralnym gruncie.
Oczywiście "Nasi chłopcy" nie są serialem szczególnie łatwym w odbiorze, zarówno ze względu na temat, jak i formę (nikt tu niczego nie upraszcza ze względu na zachodnią publikę), ale zdecydowanie warto dać mu szansę. Także dlatego, że z odcinka na odcinek robi się coraz lepszy, lecz przede wszystkim z powodu stojących za nim przekonań. Nie politycznych czy ideologicznych – tych nie brakuje, choć twórcy nie opowiadają się po żadnej ze stron – a znacznie bardziej uniwersalnych. Bo wbrew pozorom nie jest to historia, która nie ma nic wspólnego z naszą własną rzeczywistością. [Mateusz Piesowicz]
8. Peaky Blinders (powrót na listę)
Na powrót tego stylowego serialu o gangsterach czekaliśmy bardzo długo i zdecydowanie było warto. 5. sezon "Peaky Blinders", zapowiadany przez twórcę, Stevena Knighta, jako najlepszy z dotychczasowych, to miks problemów egzystencjalnych i czystej adrenaliny. Można powiedzieć, że to "Rodzina Soprano" dla pokolenia, które niekoniecznie pamięta "Rodzinę Soprano", można też znaleźć paralele z "Ojcem chrzestnym", jednocześnie zachwycając się wyjątkową oprawą, fantastyczną obsadą i pomysłami, jakich nigdzie nie było.
Akcja zaczyna się jesienią 1929 roku, w momencie załamania na nowojorskiej giełdzie, które doprowadzi za chwilę do Wielkiego Kryzysu. Rodzina Shelbych, która ma legalne interesy po drugiej stronie oceanu, w jeden dzień traci miliony. I na tym problemy Tommy'ego (rewelacyjny jak zawsze Cillian Murphy) się nie kończą. Ich lista w tym sezonie jest długa, a czołowe miejsce zajmuje niejaki Oswald Mosley (Sam Claflin), polityk budujący w Wielkiej Brytanii partię faszystowską.
W pierwszych odcinkach, które tutaj braliśmy pod uwagę, to główne starcie zostaje zaledwie zarysowane. Nie brakuje jednak mocnych momentów, i to na kilku różnych frontach. Wrażenie robi to, z jaką sprawnością poszerzono świat "Peaky Blinders". Przeskakiwanie pomiędzy kolejnymi bohaterami i miejscówkami — Birmingham, wiejską rezydencją Tommy'ego, Westminsterem, Ameryką — stało się normą i odbywa się z godną podziwu sprawnością. [Marta Wawrzyn]
7. On Becoming a God in Central Florida (nowość)
Do oglądania tego serialu zachęcała nas głównie Kirsten Dunst w roli głównej, bo ani korzystanie z mody na lata 90., ani fabuła dotycząca piramidy finansowej nie zapowiadały produkcji, której nie można przegapić. Tymczasem: miłe zaskoczenie. Wprawdzie doświadczenia ze stacją Showtime uczą, że trzeba teraz podejrzliwie obserwować rozwój wydarzeń, żeby nie utknąć w jakiejś wielosezonowej opowieści, która już dawno przestała się dobrze zapowiadać, ale na razie "On Becoming a God in Central Florida" absolutnie nas przekonuje.
Dwa pierwsze, przypadające na sierpień odcinki dobrze zarysowały wyjściową sytuację. Krystal, zadowolona ze swojego spokojnego życia żona i matka, na skutek dramatycznych okoliczności oraz fatalnej sytuacji finansowej musi zająć się sprzedażą w ramach absurdalnej, ale mającej licznych wyznawców piramidy finansowej zaprojektowanej przez Obiego Garbeau II. A że Krystal najwyraźniej ma ogromny potencjał, by odnieść sukces, o którym wcale nie marzyła, zapowiada się świetny cotygodniowy seans podziwiania budzącego grozę talentu i zaskakującej bezwzględności tej (anty)bohaterki.
Równocześnie serial, który wymyślili mający stosunkowo krótkie CV Robert Funke i Matt Lutsky, proponuje poruszające historie także na drugim planie (tu wyróżnić należy przyjaciela Krystal, Erniego, i fanatycznie wierzącego w FAM Cody'ego). Do tego dobre dialogi, pozbawiony lukru, nieraz wręcz satyryczny obrazek pogoni za poprawą losu na początku kiczowatej dekady. Plus trochę Alexandra Skarsgårda obsadzonego w roli innej niż zwykle i aligator do kompletu. Oby tak dalej! [Kamila Czaja]
6. Pose (utrzymana pozycja)
Bardzo równą formę trzyma w naszych rankingach "Pose", już trzeci miesiąc z rzędu lądując na dokładnie szóstej pozycji. Nie dajcie się jednak zwieść cyferkom, bo te nie mogą oddać sprawiedliwości wszystkim. A my nie mamy żadnych wątpliwości, że serial Ryana Murphy'ego i Stevena Canalsa bez dwóch zdań zasługuje na miejsce wśród absolutnie najlepszych.
Końcówka 2. sezonu tylko to potwierdziła, fundując nam zarówno sporo gorzkich wyznań i dramatów, jak i jedyny w swoim rodzaju wypad na plażę i do domu pewnego, hmm, wdzięcznego klienta. A potem był już kolejny szalony festiwal szału i kiczu, które tylko serial Ryana Murphy'ego i Stevena Canalsa potrafi zamienić w czyste złoto, podlewając oczywiście hojnie wieloma eksplozjami emocji. Od tych bowiem roiło się w finale, który podobnie jak przed rokiem dał nam i bohaterom szereg happy endów, za nic mając jakiekolwiek serialowe prawidła.
Ba, tutaj można nawet sprawić, że tandetny monolog zabrzmi jak kapitalna mowa, kazać panom paradować w szpilkach, a na koniec wyśpiewać amerykański hymn głosem Whitney Houston pod tęczową flagą w sali balowej. I raczej wątpię, żebym się pomylił, jeśli nazwę tę sekwencję najbardziej majestatyczną rzeczą, jaką widziałem w tym roku w telewizji. A przecież trzeba jeszcze do tego dodać niedającą się pokonać chorobie Blankę czy przełamującego własny strach Pray Tella i szereg innych emocjonalnych zakończeń.
Patrząc na to wszystko, łatwo zapomnieć o miejscu, w jakim zaczynaliśmy ten sezon, będąc tak daleko od optymistycznego spojrzenia w przyszłość, jak to tylko możliwe. A jednak dziesięć odcinków później nastroje mamy kompletnie inne, jednocześnie nie mogąc się doczekać, by znów ujrzeć tych samych bohaterów, przeżywać ich dramaty i triumfować wraz z nimi przy kolejnym, jeszcze bardziej spektakularnym happy endzie. Bo przecież nie ma innej opcji. [Mateusz Piesowicz]
5. Ciemny kryształ: Czas buntu (nowość na liście)
Ten serial to przypomnienie, że jak Netflix chce, to potrafi, a techniczny rozmach może iść w parze z oryginalnością i dobrym scenariuszem, nie musi być rozmachem dla samego rozmachu (ewentualnie dla rozgłosu). Prequel filmu "Ciemny kryształ" z 1982 dla fanów pierwowzoru okaże się pewnie cudownym powrotem do fantastycznej krainy, ale siła "Czasu buntu" tkwi również w tym, że nawet jeśli nie przepada się za oryginałem Jima Hensona, to można bez reszty się wciągnąć w netfliksowy serial.
Należało się spodziewać wizualnego mistrzostwa i pod tym względem produkcja spełnia albo wręcz przerasta nadzieje, łącząc perfekcję metod tradycyjnych z odpowiednio dodanymi efektami komputerowymi. Niejeden kadr czy trik zasługuje na zapamiętanie. To byłoby jednak za mało bez porządnie napisanych postaci i historii, a tu twórcy zdecydowanie poradzili sobie powyżej oczekiwań. Zamiast prostego fantasy zaproponowali masę komplikacji i detali, rozwijając planetę Thra.
Mamy tu więc nie tylko głównych bohaterów o przekonującej i zróżnicowanej motywacji do podjęcia działań, ale także masę ciekawych postaci drugoplanowych, złożone relacje rodzinne, konflikty (psychologiczne i zbrojne), mitologię, walkę klas, ekologię i sprzeciw wobec dyskryminacji. A co ważne, mimo przekładalności pokazanych w "Ciemnym krysztale: Czasie buntu" problemów na naszą rzeczywistość twórcy nie poszli w tani dydaktyzm. Naprawdę piękna i dająca do myślenia opowieść. Wprawdzie nie dla dzieci (nawet dorosły może mieć koszmary), ale nawet dla tych widzów, którzy na ogół raczej omijają fantastykę. [Kamila Czaja]
4. GLOW (powrót na listę)
Rok temu ta opowieść, pozornie głównie o kobiecym wrestlingu w latach 80., a tak naprawdę o pięknych, chociaż nie zawsze łatwych relacjach w grupie zróżnicowanych pod każdym względem bohaterek, była naszym serialem czerwca. Teraz, przy mocnej konkurencji i nieco mniej bezwarunkowym zachwycie nad nowym sezonem, "GLOW" odrobinę spada, ale nie zmienia to faktu, że wciąż tę produkcję uwielbiamy. Nie tylko dlatego, że należy do coraz skromniejszej puli "małych" komedii Netfliksa, których jeszcze nam nie zabrano.
Tempo 3. serii było wprawdzie nierówne, ale wątki związane z pobytem ekipy w Las Vegas pozwoliły zmienić formułę i zapytać o moment, kiedy coś, co zapowiadało się na sukces (wszak mimo skasowania programu dziewczyny dalej mają pracą i na dodatek wykonują ją w hotelowym przepychu), staje się monotonne. W Vegas bohaterki mają czas i coraz silniejszą motywacją, by zweryfikować dotychczasowe wybory, spokojniej zastanowić się nad sobą i podjąć decyzje, co dalej.
Nawet jeżeli ta monotonia losów fikcyjnej ekipy chwilami udziela się samemu serialowi, a w wielu odcinkach brakuje dynamizmu scen wrestlingowych, to wciąż mamy tu wiele z tego, za co kochamy "GLOW". Nadal fenomenalnie piszą scenarzyści trudną przyjaźń Ruth i Debbie, a Alison Brie i Betty Gilpin można oglądać bez końca, nawet w pozornie błahych wspólnych scenach. W tym sezonie zresztą jeszcze mocniej widać, że właśnie to jest relacja, której najbardziej powinniśmy kibicować, a bardziej czy mniej udane wątki romantyczne obu pań stanowią tylko dodatek.
Nie można zapomnieć o kilku najbardziej udanych odcinkach, zwłaszcza opartym na świetnym pomyśle "Freaky Tuesday" i o zapewniającym mocne podsumowanie wątków LGBTQ przedstawieniu w "The Libertines". A do tego wyjątkowy wariant "Opowieści wigilijnej" i pozostawienie kilku postaci na rozdrożu, co może, ale wcale nie musi prowadzić do wyboru przez bohaterki dobrego kierunku. Czyli: chcemy więcej! Pytanie tylko, czy Netflix chce tego samego… [Kamila Czaja]
3. Legion (awans z 5. miejsca)
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy i niestety w sierpniu nadeszła pora, by ten przykry banał zastosować również w kontekście "Legionu". Serialu, który przez cały swój w sumie dość krótki żywot był inny od wszystkich, i który twardo trzymał się tej zasady aż do samego końca, w żadnym momencie nie wybierając często uczęszczanych fabularnych ścieżek.
Także w finale, który w teorii mógłby się przecież zakończyć wielkim starciem Davida i Charlesa z Faroukiem wspieranym przez samego siebie. Mógł też otrzymać spektakularny happy end albo bardziej słodko-gorzką konkluzję. Zamiast tego dostaliśmy jednak prostą informację, że "to już koniec" (ale na początku, żeby nie było zbyt banalnie), pogadankę śmiertelnych wrogów przy piwie, "Mother" w wykonaniu rodzinnego duetu i pewną bardzo istotną postać mającą coś wspólnego z czasem.
Brzmi nie tyle zagadkowo, co po prostu absurdalnie, ale czasem nawet w "Legionie" spod tony tego typu cudów w końcu wygląda sens. A ten okazał się nie dość, że zadziwiająco logiczny, to i przyniósł sporo emocji, raz jeszcze wracając do podstawowego serialowego motywu – potrzeby miłości, która o mało co nie sprowadziła na świat zagłady.
Tak to już jednak bywa, gdy za uczuciami goni potężny mutant, w dodatku przez wielu niezrozumiany. W tym przez samego siebie, co w finałowym odcinku wybrzmiało bardzo mocno, gdy odkrywaliśmy, że za "potwornym" obliczem Davida kryje się zwyczajne, porzucone przez rodziców dziecko. Popełniające mnóstwo błędów, także tych niewybaczalnych, ale koniec końców zasługujące na miłość i na drugą szansę, bo zasługuje na nie każdy. I jak tu narzekać na niedoskonałości czy nie całkiem przekonujące przemiany bohaterów, gdy wzruszenie odbiera głos? [Mateusz Piesowicz]
2. Sukcesja (nowość na liście)
Trudno w to uwierzyć, ale to naprawdę jest debiut "Sukcesji" w naszym top 10. Rok temu nie doceniliśmy serialu HBO, który nawet jak na ambitny dramat z kablówki rozstawiał bardzo długo figury na szachownicy. W tym roku trudno przejść już obojętnie nad czym, co się tutaj wyprawia. Pierwsza połowa 2. sezonu to istny festiwal pokręconych pomysłów, chorych żartów i relacji tak dysfunkcyjnych, że co chwila przecieramy oczy ze zdziwienia.
Royowie przechodzą sami siebie, a oglądanie, jak próbują pozjadać się nawzajem to czysta przyjemność. Brakuje tylko kojącego głosu Krystyny Czubówny, która objaśniałaby nam te dzikie zwyczaje. Przekroczone zostają wszelkie granice przyzwoitości, zwłaszcza w odcinku "Hunting", w którym rodzina okropnych bogaczy bierze udział w koszmarnym polowaniu na dziki gdzieś na Węgrzech. Co może być okropniejsze od strzelania z wież do gromady bezbronnych zwierząt? Oczywiście zabawa "Boar on the floor", którą wymyśla szacowny ojciec rodziny.
W tym sezonie jeszcze bardziej niż wcześniej widać, że Jesse Armstrong, showrunner "Sukcesji", pobierał nauki u Armanda Iannucciego, twórcy "The Thick of It" i "Veepa", z którym współpracował przy tym pierwszym tytule. Paskudni ludzie rządzący światem, poetyczne wiązanki przekleństw, cyniczne pomysły następujące jeden po drugim, tona czarnego humoru — to wszystko jest na swoim miejscu. A do tego mamy iście szekspirowski dramat o walce o władzę oraz tyleż bezlitosną co smutną refleksję nad stanem współczesnego świata, którym rządzą tacy Royowie. Nie ma teraz bardziej aktualnego serialu niż "Sukcesja". [Marta Wawrzyn]
1. Mindhunter (powrót na listę)
W październiku 2017 "dopiero" na 3. miejscu, a po prawie dwóch latach zasłużony zwycięzca rankingu miesiąca. Ta poprawa pozycji dobrze oddaje nasze odczucia po 2. sezonie, którym "Mindhunter" udowodnił, że ani nie był jednorazowym sukcesem, ani nie zamierza kopiować sprawdzonej formuły z poprzedniej serii, tylko szuka nowych sposobów snucia opowieści o powstaniu i trudnych początkach Wydziału Behawiorystyki.
Bohaterowie nadal jeżdżą po kraju i rozmawiają z seryjnymi mordercami, nawet z nieosiągalnym dla nich wcześniej Charlesem Mansonem, ale więcej uwagi poświęcono temu, jak zaaplikować uzyskaną we wcześniejszych i nowych wywiadach wiedzę do rozwiązania jednej dużej sprawy. Śledztwo w sprawie dzieci mordowanych w Atlancie pokazano tak, że ogląda się tę historię z zapartym tchem, równocześnie dowiadując się wiele o sytuacji na Południu na przełomie lat 70. i 80. Dzięki temu skupieniu uwagi "Mindhunter" nabrał tempa, które nie pozwala się oderwać od serialu przed obejrzeniem całości. Zwłaszcza że napięcie podkręcają dodatkowo sceny z BTK Killerem.
Obok portretów kilku znanych morderców nie brakuje tu także poświęcenia uwagi bohaterom, którzy sprawców analizują i próbują złapać. Najważniejsze cechy agentów poznaliśmy wcześniej, więc w 2. sezonie twórcy i aktorzy mogą pozwolić sobie na większe zniuansowanie postaci, zwłaszcza przez pokazywanie ich w sytuacjach kryzysowych. Wprawdzie Wendy nadal jest trochę w cieniu wątków kolegów z zespołu, ale i tu widać postęp, a stopniowe sypanie się życia tak dotąd stabilnego Tencha oraz oglądanie, jak rzeczywistość rozmija się z oczekiwaniami Holdena, dobrze uzupełnia podziwianie rozwoju wątków kryminalnych.
Pod kątem zarówno scenariusza, jak i realizacji "Mindhunter" to opowieść budująca napięcie bez epatowania przemocą. Nie ma tu – ani w kuszącym do taniej sensacyjności wątku seryjnych morderców, ani w łatwych do zamienienia w telenowelę historiach prywatnych – pójścia na łatwiznę. Chętnie zobaczylibyśmy więcej. Netfliksie, nie kasuj! [Kamila Czaja]