"Pokój 104" znów może być wszystkim, czego sobie życzycie – recenzja 3. sezonu serialu HBO
Mateusz Piesowicz
14 września 2019, 18:03
"Pokój 104" (Fot. HBO)
Z przeszłości w przyszłość, z absurdu w koszmar, a nawet z fabuły w dokument. "Pokój 104" przechodzi jeszcze dziwniejsze metamorfozy niż dotychczas. Oceniamy bez większych spoilerów.
Z przeszłości w przyszłość, z absurdu w koszmar, a nawet z fabuły w dokument. "Pokój 104" przechodzi jeszcze dziwniejsze metamorfozy niż dotychczas. Oceniamy bez większych spoilerów.
"Macie pokój i róbcie z nim, co tylko dusza zapragnie" – wyobrażam sobie, że w ten sposób mogły wyglądać rozmowy twórców "Pokoju 104", braci Duplassów, z reżyserami i scenarzystami, których zaprosili do współpracy przy nowym sezonie. Bo choć w serialowej antologii HBO już wcześniej panowała ogromna swoboda twórcza, mam wrażenie, że w jej trzeciej odsłonie można mówić wręcz o wolnej amerykance. Oczywiście z korzyścią dla widzów.
Pokój 104 – sezon 3 jeszcze dziwniejszy niż dotąd
Ci dostaną w 3. sezonie kolejne dwanaście (widziałem już całość) różniących się treścią, stylem i tonacją historii, połączonych rzecz jasna przez tytułowy motelowy pokój. Miejsce, w którym wydarzyć może się dosłownie wszystko, i przy którym zobaczycie, że dla zdolnych filmowców ograniczenie do kilku metrów kwadratowych zamkniętej przestrzeni to żadne ograniczenie. Ba, jak ma się dobry pomysł, to można sobie tę powierzchnię bez problemu powiększyć.
Choćby tak, jak ma to miejsce w premierowym odcinku sezonu ("The Plot"), będącym swoistym motelowym origin story, z którym możecie jednak zrobić, co tylko chcecie. To znaczy, jeśli macie ochotę doszukiwać się w nim kluczowej części większej układanki, która pozwoli lepiej zrozumieć wszystkie serialowe dziwactwa – proszę bardzo. Ale nie będzie również żadnego problemu, jeśli potraktujecie go jak każdy inny odcinek, ot po prostu pomyślany w nieco inny sposób.
Pełna dowolność "Pokoju 104" tyczy się bowiem nie tylko twórców, ale także widzów, mogących na różne sposoby interpretować to, co widzą. Pamiętajcie o tym, mając też świadomość, że czasem pod zwariowaną historią nie musi kryć się nic więcej, niż właśnie zwariowana historia, której jedynym celem jest was zaskoczyć. Ewentualnie przekonać, że zwykły motelowy pokój może być źródłem niewyczerpanej inspiracji.
Pokój 104 miksuje odcinki świetne i nieco gorsze
W tym miejscu można jednak postawić pytanie, czy w każdym przypadku ta inspiracja uzasadnia nakręcenie całego odcinka? Odpowiedź, jak przy poprzednich sezonach, brzmi: raczej nie, co jednak jest już chyba wpisane w specyfikę tej produkcji. Bo jak zawsze, obok odcinków wyjątkowych i niepodobnych absolutnie do niczego, pojawiają się też takie bardziej standardowe, których brak nikomu by szczególnie nie zaszkodził.
Co nie znaczy, że którykolwiek należy omijać szerokim łukiem, bo prawdę powiedziawszy, oglądając 3. sezon, odniosłem wrażenie, że to mimo wszystko najrówniejsza odsłona z dotychczasowych. Nawet te słabsze (czy może raczej mniej przypadające mi do gustu) odcinki miały w sobie coś wyjątkowego. Czy to klimat postapokaliptycznej historii zamkniętej w czterech ścianach (odcinek "Rogue"), czy urok pokręconej czarnej komedii ("Drywall Guys"), czy choćby kompletnie odlotowy, mimo że prowadzący donikąd koncept ("No Hospital").
A najważniejsze, że wśród wszystkich dwunastu opowieści znów znaleźć można kilka perełek, jakie nigdzie indziej nie miałyby racji bytu. Weźmy choćby dwa środkowe odcinki sezonu, czyli "A New Song" (wyreżyserowany osobiście przez Marka Duplassa) i "Jimmy & Gianni", które na różne sposoby podchodzą do tematu sztuki, łącząc go z relacjami międzyludzkimi.
Pierwszy można nazwać wizualizacją procesu twórczego i problemów, z jakimi zmaga się artystka (grana przez ambientową kompozytorkę i wokalistkę Juliannę Barwick). Może nazbyt dosłowną, ale tak hipnotyzującą i niepodobną do niczego, że trudno oderwać od niej wzrok. Z kolei drugi z wymienionych to… dokument o tym, jak dwójka artystów zamienia pokój w dzieło sztuki, jednocześnie rozliczając się z własną przeszłością. Bo niby czemu nie?
Pokój 104 to horror, komedia i jeszcze wiele więcej
Co więcej, te odcinki niekoniecznie muszą pretendować do miana najdziwniejszych w sezonie, ale tu już nie będę więcej zdradzał, by nie psuć wam przyjemności samodzielnego odkrywania sekretów "Pokoju 104". Bo wiadomo, że kompletna nieprzewidywalność tego, co tym razem kryje się za neonową czołówką, dodaje serialowi mnóstwo uroku. Zwłaszcza że podstawowa cecha większości odcinków została zachowana i do jedynego w swoim rodzaju konceptu dochodzą też mniej czy bardziej zaskakujące twisty.
Powiedzieć mogę za to, że ani na różnorodność serialowych postaci, ani przydarzających im się niekoniecznie naturalnych rzeczy absolutnie nie można narzekać. Nietypowa transakcja z udziałem grubego zwierza, wyjątkowo irytujący problem dermatologiczny, konsekwencje zbyt szybkiego dorastania – to wszystko i znacznie więcej układa się w mozaikę, przy której na pewno nie da się narzekać na nudę.
I nawet znane także z poprzednich sezonów poczucie, że twórcy bawili się na planie lepiej niż widzowie przed ekranem, tutaj jakby mniej rzuca się w oczy. Jasne, wciąż są odcinki, w których "Pokój 104" przypomina raczej ćwiczenie warsztatowe wprawiającego się do zawodu filmowca, niż emitowany od kilku lat serial, ale nawet one potrafią sprawić sporo frajdy. Tym bardziej że bracia Duplassowie nie boją się postawić albo na twórców spoza głównego nurtu (jak twórca niezależnych horrorów Patrick Brice), albo specjalizujących się w innych profesjach (w roli reżysera sprawdził się choćby operator Doug Emmett).
https://www.youtube.com/watch?v=uwTjTQfvCyE
Na koniec zaś, w roli wisienki na torcie zostają nam jeszcze kreacje aktorskie. Wprawdzie w tym sezonie obsada nie prezentuje się aż tak imponująco jak rok temu, ale to nie znaczy, że pod względem wykonania jest słabiej. Przeciwnie, występy choćby Artura Castro ("Broad City") w "Itchy", Mary Mouser ("Cobra Kai") w "Prank Call" albo cudownej June Squibb ("Good Girls") w "Crossroads" to prawdziwe cuda. A żeby nie było, że brakuje głośnych nazwisk, to przecież już na otwarcie dostajemy Luke'a Wilsona (i mogę zdradzić, że na sam koniec też pojawi się ktoś dobrze wam znany, ale chyba jeszcze nigdzie nieogłoszony).
Czy to wystarczy, by uczynić z "Pokoju 104" obowiązkowy punkt serialowego tygodnia? Raczej nie, ale dając pokręconej antologii szansę, na pewno niczym nie ryzykujecie. No dobra, może tylko tym, że traficie na dość obrzydliwą historię albo że kompletnie rozminie się ona z waszymi oczekiwaniami. Ale to przecież też część tej zabawy.