"Prodigal Son" jest jak osobliwy i znacznie słabszy "Mindhunter" – recenzja premiery serialu
Mateusz Piesowicz
25 września 2019, 21:37
"Prodigal Son" (Fot. FOX)
Każdy może mieć swój serial o seryjnych mordercach, ale zdecydowanie nie każdy powinien. "Prodigal Son" od FOX-a jest tego najlepszym dowodem. Drobne spoilery z pierwszego odcinka.
Każdy może mieć swój serial o seryjnych mordercach, ale zdecydowanie nie każdy powinien. "Prodigal Son" od FOX-a jest tego najlepszym dowodem. Drobne spoilery z pierwszego odcinka.
Trzeba przyznać, że "Prodigal Son" nie zapowiadał się jakoś wyjątkowo źle. Jasne, trudno było się szczególnie ekscytować kolejną historią o seryjnych mordercach, zwłaszcza w FOX-owym wydaniu, ale obsada czy nawet zarys fabuły wyglądały na tyle obiecująco, że nie skreślałem tej produkcji jeszcze przed startem w jesiennej ramówce. Dziś jestem już jednak mądrzejszy o premierowy odcinek i jak się z pewnością domyśliliście z kontekstu, niezbyt szczęśliwy, że w ogóle go widziałem.
Prodigal Son – o czym jest nowy serial FOX-a?
Ale zacznijmy od początku, czyli w tym przypadku niejakiego Martina Whitleya (Michael Sheen). Przed laty szanowanego nowojorskiego lekarza, potem jednak zapamiętanego z zupełnie innego powodu, gdy został zdemaskowany jako seryjny morderca o bardzo wyszukanym pseudonimie "Chirurg". Aresztowany pod koniec lat 90. Martin odsiaduje teraz wyrok w całkiem komfortowych warunkach szpitala psychiatrycznego, co jednak trochę utrudnia mu bycie głównym bohaterem serialu. Ale od czego ma się syna — posługującego się zmienionym z jasnych powodów nazwiskiem Malcolma Brighta?
W tego wciela się znany z "The Walking Dead" Tom Payne i oczywiście nie jest to zwykły facet. W końcu gdy mając dziesięć lat, dowiadujesz się, że twój ojciec zabił ponad dwadzieścia osób, masz prawo ciężko to znieść. Dręczą więc naszego bohatera powtarzające się koszmary, cierpi na nocne lęki i nawet dla bezpieczeństwa przykuwa się do łóżka, ale nie jest to nic, czemu nie dałoby się z czasem zaradzić, prawda? Rozsądnie rzecz biorąc tak, tylko że "Prodigal Son" z rozsądkiem nie ma wiele wspólnego.
Zamiast więc chodzić na terapię czy unikać stresujących sytuacji, Malcolm pracuje dla FBI jako psycholog kryminalny, specjalizujący się rzecz jasna w seryjnych mordercach. Niezbyt odpowiedzialne? Owszem, nawet w jego miejscu pracy w końcu zdali sobie z tego sprawę, odkrywając, że syn psychopaty tropiący innych psychopatów może być kiepskim połączeniem.
Tak się jednak złożyło, że po Nowym Jorku grasuje akurat zabójca naśladujący zbrodnie jego ojca, więc Malcom nie musi długo narzekać na bezrobocie, szybko zasilając policyjne szeregi jako profiler. Zgadnijcie, kogo poprosi o pomoc, gdy natrafi na problem w śledztwie? Podpowiedź: nie widzieli się dziesięć lat, a wcześniej odbywali za kratkami regularne dyskusje na temat morderców.
Prodigal Son, czyli groteskowy procedural
Głupie? Pewnie że tak, ale mogło się mimo wszystko udać. Przynajmniej gdyby twórcy (Chris Fedak i Sam Sklaver) trzymali się w większym stopniu pomysłu z rozkładaniem na czynniki pierwsze umysłu psychopaty, tworząc swoistego "Mindhuntera" w lżejszym, mainstreamowym wydaniu. Niestety, zamiast tego woleli wybrać znacznie bardziej banalną kliszę, stawiając po prostu na jeszcze jeden prościutki procedural.
Niewiele zmienia przy tym fakt, że "Prodigal Son" od samego początku mocno nakierowuje się w stronę groteski, bynajmniej nie próbując nam wmawiać, że coś tu jest na serio. Przeciwnie, szybko można się zorientować, że przesadna powaga to chyba ostatnie, na czym zależało twórcom, co w przypadku tutejszej tematyki może akurat wydawać się dość dziwnym wyborem. W jakimś stopniu się on jednak broni, przede wszystkim za sprawą Michaela Sheena, jak zawsze uroczego, gdy przychodzi mu grać postać o mocno pokręconym charakterze (ale żeby nie było nieporozumień – morderczy doktor nawet się nie umywa do Rolanda Bluma z "The Good Fight"). Gorzej że poza scenami z jego udziałem ten absurd wypada już o wiele mniej przekonująco.
A mówiąc konkretniej, w ogóle tu nie pasuje, sprawiając, że przy niektórych scenach autentycznie nie miałem pojęcia, czy to żart, czy może jednak nie. Doceniam wprawdzie próbę pójścia mniej wydeptaną ścieżką, ale nie tędy droga. Zamiast starać się nieudolnie majstrować przy tonie opowieści, wypadałoby najpierw zainwestować w podstawy. Ot choćby w solidny scenariusz, sensowne motywacje postaci czy odrobinę bardziej naturalne dialogi, niekoniecznie takie, za których pomocą bohaterowie tłuką widzom do głów nawet znaczenie tytułu (Payne ma w pierwszym odcinku całą kwestię o synu marnotrawnym i to w okolicznościach, które czynią ją jeszcze bardziej idiotyczną, niż się wydaje).
Prodigal Son – serial, który można pominąć
Takie przyziemne sprawy nikogo tu jednak specjalnie nie interesują, bo i po co, skoro zamiast tego można mieć sporo czystego szaleństwa. Ktoś mógł jednak uprzedzić twórców, że strategia polegająca na tuszowaniu elementarnych braków w logice i spójności "szokującymi" obrazkami mogła się ewentualnie sprawdzić z dziesięć lat temu, jak nie więcej. I to nie w sieciowej telewizji, której ograniczenia wciąż są widoczne gołym okiem.
Co zatem ma właściwie do zaoferowania "Prodigal Son"? Jak się dokładnie przyjrzeć to niewiele. Miotającego się Toma Payne'a, który fizycznie pasuje do roli maniakalnego faceta, ale chyba również ma problemy z dopasowaniem się do tonu serialu. Michaela Sheena, którego jest jednak zdecydowanie za mało, by mógł robić znaczącą różnicę. Może rodzinę Malcolma, bo w jego relacjach z matką (Bellamy Young) i siostrą reporterką (Halston Sage) tkwi pewien potencjał. Ale to raczej wszystko.
Reszta jest typowym telewizyjnym wyrobnictwem, w którym profilera z zamiłowaniem do seryjnych morderców można zastąpić kimkolwiek innym i powtarzać schemat co tydzień z identycznym skutkiem. Malcolm Bright nie jest wszak ani pierwszym, ani na pewno nie ostatnim geniuszem, który rzucając znaczące spojrzenia w slow motion, patrzy na miejsce zbrodni z perspektywy zabójcy, zadziwiając wszystkich dookoła swoją błyskotliwością. Oczywiście oprócz widzów, którzy oglądali kiedyś jakikolwiek inny procedural.
Nie dostrzegam więc naprawdę dobrych powodów, by dać "Prodigal Son" więcej szans i nie sądzę, by miał to być ten serial, który utrzyma się w ramówce na dłużej. Wiadomo, że przetrwają albo ci najbardziej schematyczni i zaspokajający gusta przeciętnego odbiorcy, albo oferujący coś naprawdę wyjątkowego. Na swoje nieszczęście produkcja FOX-a nie podpada pod żadną z tych kategorii.