"Bob Hearts Abishola", "Carol's Second Act", "All Rise", "The Unicorn" — oceniamy nowe seriale telewizji CBS
Redakcja
29 września 2019, 19:02
Fot. CBS
Tydzień z nowościami telewizji ogólnodostępnej kończymy zbiorczą recenzją seriali CBS. Jak wypadają "Bob Hearts Abishola", "Carol's Second Act", "All Rise" i "The Unicorn"?
Tydzień z nowościami telewizji ogólnodostępnej kończymy zbiorczą recenzją seriali CBS. Jak wypadają "Bob Hearts Abishola", "Carol's Second Act", "All Rise" i "The Unicorn"?
CBS ten sezon zaczyna z aż pięcioma nowymi serialami. "Evil" od twórców "Żony idealnej" jako jedyne doczekało się u nas osobnej recenzji, pozostałe premiery oceniamy poniżej w skrócie. Najlepiej wypada "The Unicorn" z Waltonem Gogginsem w roli wdowca i ojca dwóch córek, który wraca do randkowania.
All Rise – o czym jest ten serial?
Prawniczy procedural, w którym podoglądamy codzienność pracowników sądu w Los Angeles. Od sędziów począwszy, przez prokuratorów i obrońców z urzędu, aż po protokolantów i strażników, którzy razem tworzą jeden, przenikający się i dynamicznie funkcjonujący ekosystem.
W centrum uwagi mamy rozpoczynającą właśnie praktykę sędziowską, byłą prokurator Lolę Carmichael (Simone Missick), a ponadto poznajemy m.in. jej byłego współpracownika Marka Callana (Wilson Bethel), młodą prawniczkę Emily Lopez (Jessica Camacho) i ambitnego strażnika Luke'a Watkinsa (J. Alex Brinson). Dodajcie sprawy tygodnia i prywatne życia bohaterów, a otrzymacie obraz serialu schematycznego, ale całkiem poprawnego w tej schematyczności.
All Rise – czy warto obejrzeć serial?
"All Rise" to przykład produkcji, w której dzieje się dużo, szybko i najczęściej jednocześnie, więc rzecz jasna nie ma mowy o przesadnym zgłębianiu któregokolwiek wątku. A w takim przypadku sukces zależy w głównej mierze od tego, czy bohaterowie okażą się sympatyczni i obdarzeni jakąś osobowością, czy może raczej będą kolejną bezosobową zgrają plastikowych postaci. O dziwo, serial CBS podpada pod tę pierwszą kategorię, co bynajmniej nie czyni go wielkim, ale oglądalnym już jak najbardziej tak.
Na razie przede wszystkim za sprawą głównej bohaterki, której przekonania muszą zmierzyć się z nową, sędziowską rzeczywistością, szybko będąc wystawionymi na próbę. Subtelności w tym i innych sądowych wątkach nie ma oczywiście za wiele, jednak trzeba twórcom oddać, że udało im się nadać całości dość lekkiego charakteru, co sprawia, że serial od razu staje się łatwiej przyswajalny. Niby nic wielkiego, ba, mówimy o absolutnych podstawach, a jednak niewiele prawniczych dramatów jest w stanie przeskoczyć już tę pierwszą poprzeczkę, pusząc się, jakby zależał od nich los całego świata.
Pytanie tylko, czy "All Rise" stać w takim razie na więcej? Tu byłbym raczej sceptyczny, nie dostrzegając w nim niczego specjalnego, na czym można by z czasem zbudować własną tożsamość. Pozostając jednak w proceduralnych ramach, produkcja CBS się broni — i przyzwoitymi dialogami, i ludzkimi bohaterami, i wykonawcami, na czele z Simone Missick, której główna rola należała się jak mało komu (przypomnijcie sobie, jak potrafiła zepchnąć na drugi plan marvelowskich superbohaterów, gdy grała Misty Knight). Wiele więcej od tego serialu chyba i tak nikt nie oczekiwał. [Mateusz Piesowicz]
Bob Hearts Abishola – o czym jest ten serial?
Bob (Billy Gardell, czyli męska połówka duetu "Mike i Molly) jest prezesem rodzinnej firmy zajmującej się produkcją skarpet. Stres pracy potentata skarpetowego sprawia, że Bob trafia do szpitala, gdzie zajmuje się nim młoda pielęgniarka z Nigerii, Abishola (Folake Olowofoyeku). Jeśli wierzyć tytułowi tego sitcomu, serial wyprodukowany m.in. przez Chucka Lorre'a ma opowiedzieć o historii miłości między tym dwojgiem. Niestety, króciutka premiera sitcomu nie daje dosłownie ani jednego powodu, dla którego mielibyśmy z chęcią kibicować tej parze na ekranie.
Bob Hearts Abishola – czy warto obejrzeć serial?
Pędzący z zawrotną prędkością pilot stara się wprowadzić widzów do świata obydwojga głównych bohaterów, z równie nużącym efektem. Dostajemy pierwsze spojrzenie na rodzinę Boba, której po zaledwie kilku scenach można mieć równie dość, co główny bohater. Część sitcomu skupiająca się na Abisholi ma potencjał do bycia nieco bardziej oryginalną, choćby tylko dlatego, że w roli głównej pokazuje nigeryjską imigrantkę, dodatkowo mówiącą z silnym akcentem.
Wersja komedii o jej życiu w małym mieszkaniu z nadopiekuńczą ciotką i wujkiem oraz synem spokojnie mogłaby kontynuować tradycję klasycznych sitcomów o rodzinach z trudem wiążących koniec z końcem, takich jak choćby "Roseanne" czy "One Day at a Time". Pilotowy odcinek daje jednak zbyt mało miejsca na jakiekolwiek niuanse, które mogłyby uczynić część Abisholi wyróżniającą się w obecnym telewizyjnym krajobrazie. To po prostu kolejny schemat, który znamy już zbyt dobrze.
Prawdopodobnie jednak największym przewinieniem pilota "Bob Hearts Abishola" jest fakt, że nawet nie stara się być śmieszny. Gagi są tu na tyle proste i oklepane, a śmiech widowni doklejony w tak niepasujących momentach (jak choćby główny bohater mówiący po chińsku z kontrahentem — i to tyle. To był cały dowcip, który na ekranie jest skwitowany wybuchem śmiechu widowni), że oglądając ten odcinek można zastanawiać się, czy przypadkiem nie przenieśliśmy się do jakiejś innej ery sitcomów. I do tego oglądamy jej najgorszy możliwy produkt.
Tak jak warto doceniać fakt, że wielkie stacje decydują się na więcej projektów pokazujących życie niereprezentowanych mniejszości, tak "Bob Hearts Abishola" nie znajduje jeszcze nic wartościowego do powiedzenia. A co gorsze, "egzotyczny" wygląd i zachowanie Abisholi używa jako wytłumaczenie dla zachowań zafascynowanego nią Boba. I może dałoby się z tego zrobić jakąś satyryczną komedię, ale "Bob Hearts Abishola" zdaje się chcieć, abyśmy naprawdę trzymali kciuki za ten związek. Szkoda, że serial nie zwrócił uwagi na to, że w 2019 roku komedia o mężczyźnie stalkującym kobietę, którą widział raz w życiu, nie ma w sobie ani nic romantycznego, ani śmiesznego. [Michał Paszkowski]
Carol's Second Act – o czym jest ten serial?
Grupa młodych stażystów zaczyna swój pierwszy dzień pracy w szpitalu i z niecierpliwością czeka na główną rezydentkę, która ma wdrożyć ich w etap kariery, na który czekali całe życie. Na sali pojawia się starsza kobieta w długim fartuchu i z notesem u boku — Carol Kenney (powitana gromkimi brawami publiczności Patricia Heaton), więc wydawałoby się, że poszukiwana osoba się znalazła. Ale ku zdumieniu młodych lekarzy, Carol to wcale nie rezydentka, za to kolejna stażystka. Jak sama przyznaje mogłaby mieć spokojną emeryturę, "popróbować sobie trawki", ale wolała zostać lekarką.
Carol's Second Act – czy warto obejrzeć serial?
Podobnie, jak w przypadku "Bob Hearts Abishola", nowy sitcom CBS bierze pomysł, który potencjalnie mógłby dać reprezentację rzadko pokazywanym bohaterom na ekranie, w tym przypadku kobiecie zbliżającej się do sześćdziesiątki, która decyduje się na zupełnie nową karierę zawodową. I podobnie jak w tamtym serialu, sprowadza ten pomysł do serii klisz, mało oryginalnych wątków i boleśnie słabych dowcipów.
"Carol's Second Act" może uwielbiać i podziwiać swoją główną bohaterkę, ale nie znaczy to oczywiście, że pilot mógłby obyć się bez licznych przytyków dotyczących jej wieku. A jako że serial dzieje się w szpitalu, to trzeba też oczywiście przygotować się na śmianie się z najzabawniejszej możliwej czynności, jaką człowiek jest w stanie sobie wyobrazić sobie tym miejscu, czyli pobierania próbek kału.
Szkoda widzieć taką serialową legendę jak Patricia Heaton w tego typu roli, ale jej serialowe doświadczenie daje jej moc uczynienia nawet tak miernego materiału momentami przynajmniej znośnym. Można liczyć jedynie na to, że sympatyczny drugi plan okaże się równie dobry na ekranie, kiedy serial pozwoli im zdobyć choć trochę więcej charakteru. Za to serialowe serce absolutnie boli, kiedy w takim projekcie pojawia się Kyle MacLachlan, szczególnie kiedy to jego pierwsza telewizyjna rola po wybitnym występie w powrocie "Twin Peaks".
Ostatecznie, Patricia Heaton w "Carol's Second Act" może nie grać mamy w domu, tak jak w swoich dwóch największych hitach, czyli "The Middle" i "Wszyscy kochają Raymonda", ale jeśli wierzyć pilotowi nowego sitcomu, to i tak będzie tu grała matkę dla wszystkich dorosłych bohaterów. Może więc przynajmniej fani poprzednich ról aktorki znajdą w serialu CBS coś dla siebie. [Michał Paszkowski]
The Unicorn – o czym jest ten serial?
Witajcie w świecie Wade'a (Walton Goggins), samotnego ojca dwóch córek, który od śmierci żony nie do końca radzi sobie z obowiązkami. O życiu prywatnym poza domem nie ma mowy, a i w domu niegdyś uwielbiający gotować Wade teraz tylko odgrzewa brownie na obiad dla córek, podczas gdy na blacie kuchennym czas spędzają psy. Ale spokojnie, zejdą z niego, kiedy poczują taką potrzebę.
W tym miejscu do akcji wkracza zaniepokojona grupa przyjaciół, która uznaje, że najwyższa pora, aby Wade zaczął znów randkować. Gdy zakładają mu profil na jednym z portali, okazuje się że Wade cieszy się nadzwyczajnym powodzeniem, właśnie ze względu na status wdowca. Jak to ujmuje jeden z nich, nasz bohater jest jednorożcem — i to o jego nadchodzących miłosnych podbojach będzie opowiadał serial noszący taki właśnie tytuł.
The Unicorn – czy warto obejrzeć serial?
Z komediowych nowości CBS "The Unicorn" jest jedynym serialem kręconym bez udziału publiczności i wraz z porzuceniem schematu, z którego tej stacji rzadko wydaje się wycisnąć coś oryginalnego, przychodzi całkiem dobrze zapowiadający się projekt. Serial z Waltonem Gogginsem może pochwalić się świetnie dobraną obsadą drugoplanową (na czele z jak zawsze świetną Michaelą Watkins), która z ciętym dowcipem, ale i sympatią wspiera Wade'a w jego randkowym życiu.
"The Unicorn" sprawdza się też jako urocza komedia rodzinna, a jedne z najlepszych scen pilota to te, w których ojciec ma okazję na szczere rozmowy z córkami. "The Unicorn" dostał na razie zbyt mało czasu, żeby wyróżnić się jako propozycja naprawdę oryginalna lub niezbędna do oglądania, ale już po pierwszym odcinku zapowiada się na jedną z najbardziej sympatycznych premier tej jesieni.
Fani familijnych komedii nie powinni być zawiedzeni. Ze świetną obsadą, znakomitą energią i poziomem dowcipów, który nie boli, tak jak w przypadku poprzednich komedii CBS, "The Unicorn" wychodzi obronną ręką z grona sitcomowych premier tej stacji. I wcale nie tylko dlatego, że poprzeczkę zawieszono tragicznie nisko. [Michał Paszkowski]