"Almost Family", czyli remake z obsadą, ale bez sensu — recenzja premiery serialu FOX-a
Kamila Czaja
5 października 2019, 19:03
"Almost Family" (Fot. FOX)
"Almost Family" ma w obsadzie Brittany Snow i Timothy'ego Huttona, ale ta amerykańska wersja australijskiego serialu "Sisters" to jedna z najsłabszych propozycji jesiennego sezonu.
"Almost Family" ma w obsadzie Brittany Snow i Timothy'ego Huttona, ale ta amerykańska wersja australijskiego serialu "Sisters" to jedna z najsłabszych propozycji jesiennego sezonu.
Dostępny na Netfliksie australijski serial "Sisters" nie był może arcydziełem, ale miał sporo uroku, co podkreślałam w naszej Serialowej alternatywie. Równocześnie oryginał wydaje się na tyle specyficzny, przyjemny wprawdzie, ale niestanowiący materiału na wielki hit, że decyzja FOX-a, by zrobić adaptację amerykańską, mogła zaskoczyć. Wprawdzie znaleziono mocną obsadę, ale i tak nasuwało się pytanie: po co?
Almost Family – niepotrzebny remake Sisters
"Almost Family" nie jest pozytywnym zaskoczeniem, przełamaniem mojego sceptycznego podejścia, które zrodziło się na wieść o adaptacji. Amerykańscy krytycy skupiają się na niedostatecznym piętnowaniu w scenariuszu potworności tego, co zrobił jeden z bohaterów, na budowaniu pozorów ciepłego rodzinnego dramatu na wątku absolutnie paskudnym.
To jest problem, bo o ile oś fabularna, w której światowej sławy specjalista od leczenia niepłodności okazuje się oszustem, wykorzystującym do zapłodnień własny materiał genetyczny, została bez zmian w stosunku do wersji australijskiej, tak w konkretach potraktowano sprawę kilkoma schematycznymi scenami oskarżeń o przestępstwo seksualne, nie wchodząc w moralne implikacje.
Na dodatek Leon Bechley (Timothy Hutton, "Nawiedzony dom na wgórzu") jest totalnie jednowymiarowy. W oryginale sprawca skandalu to człowiek stary, schorowany, bliski śmierci, bardzo ekscentryczny, a zgłębianiu jego motywacji i tego, co odkrycie znaczy dla urodzonych dzięki klinice dzieci, poświęcono wiele uwagi. W "Almost Family" nie ma miejsca na refleksje i niuanse, a Leon jest aroganckim socjopatą, którego Hutton gra z użyciem może trzech min.
Almost Family, czyli papierowe bohaterki
Znając "Sisters" i najbardziej skandalizujące (w tym kazirodcze) elementy fabuły, wiem, że mimo tematu da się zrobić ciekawy, przyjemny w oglądaniu serial. Mój problem z "Almost Family" mniej ma wspólnego z niesmakiem czy oburzeniem, bo te kwestie przyćmiło poczucie, że to serial całkiem zbędny, fatalnie napisany (w przeciwieństwie do oryginału), zaskakująco źle zagrany.
Siłą "Sisters" są postaci trzech kobiet, które odkrywają, że mają wspólnego ojca. Każda z nich w australijskim oryginale dostała jakiś charakter, niesprowadzalny do skandalu genetycznego. Za to w "Almost Family" Julia (Brittany Snow, serialowo choćby "Harry's Law"), od zawsze wychowująca się jako córka Leona, jest strasznie niewyrazista. Edie (Megalyn Echikunwoke, "Damien"), w oryginalne czasem irytująca, ale interesująca ambitna prawniczka, też wypada mdło, mimo że przecież większość elementów jej życiowej sytuacji przepisano z "Sisters".
Najgorzej jednak wygląda sytuacja z Roxy, która w oryginale, mimo uzależnienia od tabletek i paru innych problemów, była promykiem optymizmu. Amerykańska Roxy (Emily Osment, "Hannah Montana") to agresywna, niesympatyczna dziewczyna, której nie da się kibicować. Na drugim planie tej niepotrzebnej produkcji marnują się między innymi Mo McRae ("Sons of Anarchy"),Timothy Busfield ("Prezydencki poker") i Tamara Tunie ("Law & Order: SVU").
W ogóle trudno kibicować tu komukolwiek. W "Sisters", chociaż nie wszystko wypaliło (wątki romansowe), kluczowa relacja między "siostrami" trzymała widza przy ekranie. Była skomplikowana, ale chciało się, żeby Julia, Edie i Roxy jakoś się dogadały. W wersji amerykańskiej trudno znaleźć powód, by dobrze bohaterkom życzyć, tak bardzo obojętne było mi przy oglądaniu to, co przeżywają postacie zaludniające "Almost Family".
Almost Family – może niesmaczne, na pewno nudne
Nie ma tu żadnej energii, mimo takiego niby "nowoczesnego", "odważnego" tematu całość przypomina smętny serial rodzinny z lat 90., o którym za chwilę nikt nie będzie pamiętał. Wynudziłam się i to nie tylko dlatego, że mniej więcej wiedziałam, co może się zaraz wydarzyć. Do tego dodajmy sztampową realizację, a chwilami balansowanie na granicy parodii (jeśli ktoś dotrwa, niech zwróci uwagę na scenę, w której śpiew Roxy w samochodzie przechodzi w oryginalne wykonanie).
"Sisters" nie było obowiązkowym seansem serialowym, ale jeśli ktoś szuka niesztampowej opowieści o rodzinie, to warto na tamtą produkcję zerknąć. "Almost Family" należy natomiast omijać szerokim łukiem. Jednych może zniesmaczy, innych po prostu znudzi, a chyba nikogo nie porwie.