"Raising Dion" pyta, jak wychować superbohatera – recenzja serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
6 października 2019, 17:00
"Raising Dion" (Fot. Netflix)
Jeśli samotni rodzice to prawdziwi superbohaterowie, jak nazwać tych, którzy dodatkowo muszą wychować małego superherosa? Jak pokazuje "Raising Dion", ci to dopiero mają trudne życie.
Jeśli samotni rodzice to prawdziwi superbohaterowie, jak nazwać tych, którzy dodatkowo muszą wychować małego superherosa? Jak pokazuje "Raising Dion", ci to dopiero mają trudne życie.
"Czemu akurat ty musisz uratować świat?" nie jest najbardziej oczywistą kwestią, jaką można usłyszeć w superbohaterskiej historii. Zwłaszcza gdy pada ona z ust zatroskanej matki ze zgrozą przyglądającej się, jak jej dziecko staje oko w oko ze śmiertelnym zagrożeniem. Inna sprawa, że niewielu obdarzonych supermocami herosów ma siedem lat, uczy się w podstawówce i bardziej niż ratowaniem świata, martwi się znalezieniem uznania w oczach szkolnych kolegów.
Raising Dion to trochę inna komiksowa historia
Tak właśnie wygląda życie niejakiego Diona Warrena (Ja'Siah Young), bohatera serialu "Raising Dion", który choć czerpie z komiksów garściami i sam jest ekranizacją jednego z nich (autorstwa Dennisa Liu), stara się znaleźć swoją własną niszę w tym przerobionym już na wszystkie sposoby świecie. W kwestii oryginalności scenariusza efekty tych działań są różne, natomiast nie da się odmówić produkcji Netfliksa dobrych chęci i ambicji, które potrafią przerodzić się w dość wiarygodne emocje.
Tych natomiast niekoniecznie się tu spodziewałem, obawiając się, że dzieło Carol Barbee ("Touch") pójdzie raczej prostszą ścieżką w kierunku przesłodzonej produkcji familijnej z niezwykłymi mocami w tle. Nietrudno sobie w końcu taką wyobrazić, używając do tego paru banalnych klisz. Od poznawania niesamowitych zdolności małego bohatera, przez wzbudzenie zainteresowania ludzi z jakiejś złowrogiej agencji, aż do finałowej konfrontacji z czarnym charakterem. Proste? Pewnie, żeby daleko nie szukać: "Stranger Things" się kłania. "Raising Dion" bynajmniej od takich schematów nie ucieka, ale rzecz w tym, że klisze wypełnia opowiedzianą z sercem historią, w której centrum uwagi wcale nie znajdują się moce kilkuletniego superbohatera. A właściwie to nawet nie on sam.
Na pierwszym planie od samego początku mamy bowiem matkę Diona, Nicole (wzbudzająca błyskawiczną sympatię Alisha Wainwright), zajmującą się nim samotnie młodą kobietę, która manewrując między codziennymi obowiązkami a wychowywaniem syna, z trudem łączy koniec z końcem. I to jeszcze zanim odkrywa, że chłopak jest wyjątkowy. Nie w przyziemnym znaczeniu, bo jakoś inne dzieciaki nie potrafią przenosić rzeczy siłą woli (i nie tylko). Fajnie? Z jednej strony tak, z drugiej trudno dziwić się Nicole, że wpada w panikę.
Raising Dion stawia samotną matkę w roli głównej
Twórcy skutecznie ogrywają więc "zwyczajne" motywy zaniepokojonej matki (trudno powiedzieć, czy bardziej brakiem ubezpieczenia, czy faktem, że jej syn potrafi się teleportować) i samotnego rodzicielstwa, całkiem zgrabnie łącząc je z fantastycznymi. Choćby świadomie lub nie całkiem używającym swoich mocy Dionem, zagrażającymi mu niebezpieczeństwami oraz stopniowo budowaną serialową mitologią.
Ta z kolei sięga do przeszłości i ojca chłopaka – Marka (pojawiający się w retrospekcjach Michael B. Jordan) – naukowca badającego niezwykłe zjawiska pogodowe, którego zagadkowa śmierć i praca w tajemniczej korporacji musi oczywiście być w jakiś sposób powiązana z możliwościami jego syna. Jak, to wyjaśni się na przestrzeni dziewięciu odcinków 1. sezonu, ale ani przez moment nie jest to w tej historii najistotniejsze. Same nadnaturalne wątki przerabialiśmy już wszak setki razy, ale nadnaturalne wątki w połączeniu z samotnym wychowywaniem dziecka we współczesnym świecie? To brzmi już ciekawiej i bardzo dobrze, że twórcy zdają sobie z tego sprawę, odpowiednio dobierając proporcje.
Superbohaterskie motywy pełnią zatem głównie pomocniczą rolę, będąc zauważalnie obecne, ale nie przysłaniając bezmyślnie fabuły. Przeciwnie, umotywowano je całkiem sensownie, pozwalając bohaterom w pewien sposób zracjonalizować za ich pomocą sytuację. Bo skąd czerpać wiedzę o supermocach, jeśli nie z komiksów? W tych natomiast ekspertem jest Pat (Jason Ritter), przyjaciel Marka i ojciec chrzestny Diona, zostający samozwańczym mentorem młodego superherosa. A że pomagając chłopakowi opanować nowe umiejętności, jednocześnie krok po kroku zbliża się do jego matki, do której wyraźnie czuje miętę? Na pewno nie będzie na to narzekał.
Raising Dion, czyli rodzicielstwo i superbohaterstwo
Pamiętajmy jednak, że i Nicole, i cały serial mają ważniejsze sprawy na głowie. Jak już wspomniałem, w pierwszej kolejności liczy się tu relacja jej i Diona, o tyle wykraczająca poza zwykłą więź matki z synem, że akurat tego siedmiolatka trzeba chronić bardziej niż innych. Albo innych chronić przed nim, zależy jak na to spojrzeć. W każdym razie sytuacja jest skomplikowana, a że w podręcznikach o wychowaniu nie ma raczej rozdziałów w stylu "Co zrobić, gdy twoje dziecko objawi moce telekinetyczne?", to Nicole stąpa po dziewiczym gruncie. Zdana głównie na siebie, robi co może, by odnaleźć się w tym szaleństwie, starając się nie zapomnieć, że jej i Dionowi wciąż należy się od życia coś normalnego.
Tutaj "Raising Dion" ma jednak zdecydowanie największe problemy, bo o ile dobrze radzi sobie z niezwykłym aspektem rodzinnego dramatu, gorzej jest, gdy próbuje zejść na ziemię. Oglądamy zatem, jak Nicole pracując w studiu tanecznym, powraca do dawnych marzeń o scenicznej karierze, a Dion przeżywa typowe szkolne rozterki. Zaliczamy konieczne przystanki (potencjalny romans w pracy, problemy z akceptacją w nowej szkole) w bardzo oklepanych wersjach, czekając tylko, aż serial znów zajmie się ciekawszymi sprawami. I najczęściej się to opłaca, bo żonglująca tysiącem obowiązków kobieta, próbująca do tego opanować moce syna i wychować go bardziej na dobrego człowieka niż superbohatera (a już na pewno nie na superłotra), okazuje się mieć w sobie zaskakująco dużo życia.
A właśnie w tym tkwi najmocniejszy punkt serialu, który korzystając z fantastycznego tła, jest w stanie wyłożyć jak na tacy prawdziwie ludzkie emocje. Czasem z małą pomocą umiejętności Diona, bo twórcy potrafią zrobić pożytek z efektów specjalnych bez przesadzania z nimi, a kiedy indziej znacznie bardziej zwyczajnie. Nikt tu prochu nie wymyśla, w cenie są wręcz najprostsze rozwiązania, ale te przynoszą pożądany skutek. Dzięki nim serial, skonstruowany tak, by trafić do widza w każdym wieku, jasno i czytelnie wykłada swój przekaz, nie popadając ani w przesadny banał, ani w nadmierną powagę.
Znajdując złoty środek, "Raising Dion" ciągle ma też do zaoferowania sporo czystej rozrywki, niekoniecznie tylko dla fanów komiksów. Pewnie, ci odnajdą liczne mrugnięcia okiem w swoją stronę (zwróćcie choćby uwagę na tytuły odcinków), ale nawet jeśli się do nich nie zaliczacie, możecie z przyjemnością śledzić tę historię, po drodze dając się wzruszyć, lekko zaniepokoić, a w pewnym momencie może nawet zaskoczyć. No i po prostu wciągnąć, bo płynnie tocząca się akcja nie zawiera szczególnych przestojów, w odpowiednich momentach przyspieszając, umiejętnie budując napięcie i z rzadka rażąc błędami logicznymi. Oczywiście mając na uwadze, że to serial trzymający się na fajnym wyjściowym pomyśle obudowanym raczej szczerymi chęciami i dobrą wiarą, niż błyskotliwym scenariuszem.
Można więc patrzeć na ten tytuł w dwojaki sposób, zauważając nie bez racji, że koniec końców mamy do czynienia z kolejnym netfliksowym średniakiem, który pewnie zaraz utonie wśród tony innych premier. Można jednak powiedzieć również, że w przeciwieństwie do innych przeciętniaków, ten nie jest pozbawionym krzty życia taśmowym produktem, a prostą, ale ładną historią, której nie da się odmówić posiadania duszy. Nie wiem wprawdzie, czy jeśli "Raising Dion" przetrwa dłużej, zamieniając się w następną popularną markę (a wyraźnie widać, że są takie plany), ta dusza przetrwa razem z nim, ale w tym przypadku jestem otwarty, żeby to sprawdzić.