Nasz top 10: Najlepsze seriale września 2019 roku
Redakcja
12 października 2019, 21:08
Witamy serialową jesień, czyli powroty m.in. "American Horror Story", "Dobrego Miejsca" i "Kronik Times Square". Oto najlepsze naszym zdaniem seriale września.
Witamy serialową jesień, czyli powroty m.in. "American Horror Story", "Dobrego Miejsca" i "Kronik Times Square". Oto najlepsze naszym zdaniem seriale września.
10. American Horror Story (powrót na listę)
Nasze zestawienie otwiera "American Horror Story: 1984", campowy slasher w fenomenalnej oprawie w stylu lat 80., z przerysowanymi postaciami, sporą dawką dystansu do siebie i licznymi niespodziankami fabularnymi. Ryan Murphy bawi się konwencją, kpi ze schematów i puszcza oczka do widzów, jednocześnie wciągając nas w grę, której zasady tylko na początku wydają się oczywiste.
Serial wygląda i brzmi rewelacyjnie, zabierając nas do czasów, kiedy królował kicz, pastelowe wdzianka do aerobiku i ogromne fryzury. O ile pilot mniej przeraża, a bardziej cieszy oczy, oscylując gdzieś pomiędzy pastiszem kina grozy a kolorowym teledyskiem, potem proporcje zmieniają się i robi się z tego pełnoprawny slasher ze zwrotami akcji, które nie tak łatwo przewidzieć.
Niezależnie od tego, jak potoczy się ten sezon "American Horror Story", trzeba przyznać, że pierwsze odcinki robią świetne wrażenie, które dodatkowo podsycają teorie fanowskie, jak ta o Brooke Thompson, bohaterce Emmy Roberts. [Marta Wawrzyn]
9. Peaky Blinders (spadek z 8. miejsca)
Za nami już 5. sezon "Peaky Blinders" i trzeba przyznać, że serial trzyma się świetnie, zwłaszcza jak na weterana. Wrześniowe odcinki przyniosły fascynującą rozgrywkę z Oswaldem Mosleyem (Sam Claflin), jednym z najciekawszych przeciwników, jakich kiedykolwiek miał Tommy. Człowiekiem eleganckim, wykształconym, porywającym tłumy, a jednak w pełni zasługującym na miano diabła wcielonego, jak w pewnym momencie określa go Shelby.
Antagonista, który nie jest gangsterem, tylko kimś znacznie gorszym — faszystowskim politykiem zdobywającym zwolenników we wszystkich sferach — nie daje się tak łatwo pokonać, a skomplikowaną rozgrywkę śledzi się z zapartym tchem. Zwłaszcza że "Peaky Blinders" w tym sezonie wygląda jeszcze lepiej niż wcześniej. Finałowy wiec Mosleya czy "Jezioro łabędzie" w rezydencji Tommy'ego to sceny nakręcone z dużym rozmachem nawet jak na "Peaky Blinders".
Swoje zrobił też powrót do Birmingham i przypomnienie dawnego klimatu, jak również fakt, że główny bohater jest w wyjątkowo trudnym momencie swojego życia, osaczony ze wszystkich stron i pogrążony w czarnych myślach. [Marta Wawrzyn]
8. Transparent (powrót na listę)
Nie cały sezon, a tylko finałowy odcinek i to w dodatku nie zwykły, a musicalowy – takiej pozycji w naszych comiesięcznych zestawieniach jeszcze nie mieliśmy. Ale w sumie nie powinno to dziwić, w końcu "Transparent" zawsze wszystko robił po swojemu. Tym razem nie było inaczej, nawet pomimo tego, że do szybkiego zakończenia historii rodziny Pfeffermanów zmusiły Jill Soloway przykre okoliczności związane z zachowaniem Jeffreya Tambora.
O tych można jednak błyskawicznie zapomnieć, oglądając roztańczony i rozśpiewany finał, który żegnając uśmierconą poza ekranem Maurę, wywołuje zarazem wiele sprzecznych emocji. Szok, że ktoś w ogóle wpadł na taki pomysł i odważył się go zrealizować. Irytację, bo trudno w niespełna dwóch godzinach poświęcić każdemu odpowiednią ilość czasu, więc siłą rzeczy ktoś musi być pokrzywdzony. A wreszcie zachwyt i wzruszenie, gdy odkrywamy, że gdzieś w tym kolorowym szaleństwie ciągle ukryci są prawdziwi ludzie, w których towarzystwie spędziliśmy dużo fantastycznych chwil.
Ostatnia odsłona swego czasu przełomowego serialu też będzie się do takich zaliczać, choć nie da się ukryć, że nie brakuje w niej wad. Można się zastanowić choćby, czy sama formuła musicalu była konieczna i czy lepszym rozwiązaniem nie byłby nawet krótszy, ale jednak pełny sezon. Ale można też po prostu przyjąć epilog tej historii z pełnym dobrodziejstwem inwentarza i dać się porwać najbardziej niezwykłej żałobie (i po Maurze, i po serialu), jaką widział mały ekran.
Można docenić fantastyczną Judith Light, która z uzupełnienia drugiego planu wyrosła na być może najważniejszą tutejszą postać. Można powspominać dobre chwile ze znanymi bohaterami (Kathryn Hahn!) i zakochać się w nowych (Shakina Nayfack jako musicalowa wersja Maury). Można wreszcie z radością zakrzyknąć wraz z obsadą, że tym razem przesadzili, śpiewając "Joyocaust". Mówcie, co chcecie, będzie nam tego szaleństwa brakować. [Mateusz Piesowicz]
7. The Spy (nowość na liście)
Co wyjdzie, gdy połączymy niesamowitą prawdziwą historię, wprost stworzoną do przeniesienia na ekran, z więcej niż solidnym scenariuszem i wyróżniającą się realizatorską robotą? Serial, który bez problemu załapie się do naszej dziesiątki, wcześniej fundując trzymającą na krawędzi fotela opowieść, od której naprawdę trudno się oderwać.
Najlepiej więc po prostu tego nie robić, bo co jak co, ale akurat historia Elego Cohena (Sacha Baron Cohen) idealnie nadaje się do binge-watchingu. Izraelski szpieg, który ukrywając się pod fałszywą tożsamością, zdołał przeniknąć niemal na sam szczyt syryjskich władz w latach 60. ubiegłego wieku, to bowiem postać nietuzinkowa. Z jednej strony agent wywiadu stylizowany trochę na modłę Jamesa Bonda i potrafiący wyjść obronną ręką z każdej sytuacji, z drugiej jednak, co często się tu podkreśla, zwykły człowiek. Mający swoje słabości, chwile zwątpienia i granice wytrzymałości.
Dzięki temu i świetnej, odmiennej od komediowego emploi kreacji Sachy Barona Cohena, "The Spy" nie jest tylko wciągającą historią szpiegowską, ale produkcją posiadającą własny charakter. Potrafiącą wzbudzić autentyczne emocje, niekoniecznie za sprawą sztucznie pompowanego napięcia, ale kryjących się za centralną fabułą ludzkich dramatów. Twórca serialu, Gideon Raff (autor "Hatufim", czyli izraelskiego pierwowzoru "Homeland"), nie zapomniał o tym aspekcie historii, dodając do niej szczyptę moralnej ambiwalencji i czyniąc całość jeszcze lepszą. W sam raz na jesienne wieczory. [Mateusz Piesowicz]
6. On Becoming a God in Central Florida (awans z 7. miejsca)
Serial stacji Showtime z tygodnia na tydzień mocniej udowadnia, że oferuje coś więcej niż tylko firmowaną nazwiskiem Kirsten Dunst satyrę na piramidy finansowe i lata 90. "On Becoming a God in Central Florida" czasem jest opowieścią z przymrużeniem oka, ale to też pełnokrwisty dramat o ludziach, którzy szukają w życiu celu.
Odcinki wrześniowe zapewniły nam dużo atrakcji, komplikując relację między Krystal i Codym (rewelacyjny Théodore Pellerin) oraz między Krystal a bezwzględnym Obiem. Do tego dodać trzeba dziennikarskie śledztwo, brutalnych ochroniarzy, intrygi rozgrywające się podczas eleganckich przyjęć i Mary Steenburgen na drugim planie.
Najlepsze jest jednak "On Becoming a God in Central Florida" nie wtedy, kiedy rozwija sensacyjne biznesowe przekręty, a wtedy, kiedy pokazuje wpływ tych brudnych interesów na zwykłych ludzi. Dlatego tak fantastycznie wypada miotanie się Krystal między sumieniem a koniecznością zarobienia na życie i odkrytym talentem do manipulacji. A co najmniej równie dobrze, jeśli nie lepiej, ogląda się ewolucję Erniego, który z najmilszego na świecie, ale bardzo nieszczęśliwego człowieka zmienił się w wielkiego wyznawcę FAM. I nie widzi, że jest na prostej drodze do upadku.
Wciąż mamy nadzieję, że któraś platforma się na "On Becoming a God in Central Florida" skusi, bo chociaż serialowi zdarzają się słabsze, mniej angażujące wątki i momenty, to ogólnie wypada świetnie. To opowieść o paskudnym świecie zaludnionym przez wielowymiarowe postacie, którym po pozorem nadziei i sensu życia oferuje się fikcję. [Kamila Czaja]
5. Niewiarygodne (nowość na liście)
Miniserial Netfliksa kusił mocną obsadą i scenariuszem opartym na historii gwałtu, w który nie uwierzono. Istniała jednak obawa, że obiecujące elementy przepadną w kolejnym streamingowym średniaku, jakich ostatnio sporo. Tymczasem Susannah Grant stworzyła opowieść zarówno ważną społecznie, jak i wciągającą na poziomie postaci i fabuły.
Duża w tym zasługa Kaitlyn Dever ("Justified"), mniej rozpoznawalnej niż grające policyjny duet Merritt Wever i Toni Collette, ale rewelacyjnej w roli skomplikowanej, doświadczonej przez życie Marie, które próbuje nie tylko uporać z traumą gwałtu, ale też przetrwać wśród ludzi oskarżających ją o zmyślenie wszystkiego. 1. odcinek tej miniserii aż trudno się ogląda, tak bezkompromisowo pokazano, przez co przechodzi młoda bohaterka.
Na szczęście dla psychiki widza "Niewiarygodne" od 2. odcinka to już przeplatanie losów Marie wątkami śledztwa, ujawniającego związek jej sprawy z innymi atakami. W tym policyjnym planie dostajemy porządny kryminał o mocnym feministycznym i antyprzemocowym przekazie.
Mimo że chwilami za dużo tu patosu i skrótów nadmiernie ułatwiających widzowi nadążenie za postaciami,fabułą i morałem, to dzięki świetnemu aktorstwu, psychologicznej wiarygodności i odwadze w poruszaniu trudnych tematów "Niewiarygodne" stanowią seans pod wieloma względami trudny, ale niewątpliwie wart kilku traum doznanych podczas oglądania. [Kamila Czaja]
4. Dobre Miejsce (powrót na listę)
Robimy małe odstępstwo i wyjątkowo oceniamy tu jeden odcinek z października. "Dobre Miejsce" wróciło bowiem dwuczęściowym "A Girl from Arizona", a emisja poszczególnych części przypadła w różnych miesiącach. I dopiero spojrzenie na całą godzinną historię pozwala ocenić, w jakiej formie serial Michela Schura zaczął swój ostatni sezon.
Już wiadomo, że zaczął bardzo dobrze, chociaż może jeszcze nie na tyle, by wskoczyć na miesięczne podium. Pierwsze odcinki to chyba bardziej przygotowanie sytuacji przed ostateczną rozgrywką. Na razie wygląda na to, że gra toczy się o wynik eksperymentu, w którym nasi bohaterowie spróbują dowieść, że ludzie mogą się zmienić na lepsze, a dotychczasowe systemy punktów to oszustwo. Ale kto wie, jakie zwroty akcji nas czekają, bo już parę razy sądziliśmy, że wiemy, w jakim serialowym świecie (i w jakim miejscu) jesteśmy, a potem następowały wielkie zaskoczenia.
Póki co najciekawsze rzeczy dzieją się w 4. sezonie nie w planie wielkiej całości, a w życiu poszczególnych postaci. Świetne są zmagania Eleanor z brakiem wiary w siebie i z koniecznością poświęcenia miłości do Chidiego. Dramaty mamy też w związku Janet i Jasona. A do tego masę pięknych detali takich jak parodiowanie "Friday Night Lights", Linda z piekła rodem czy zdradzający teorie spiskowe słonik z czystego światła. Czekamy na więcej, rozkoszując się każdym odcinkiem. Niewiele ich już zostało. [Kamila Czaja]
3. Kroniki Times Square (powrót na listę)
Jeden z najbardziej niedocenianych współczesnych seriali wrócił we wrześniu z ostatnim już sezonem i wszystko wskazuje na to, że jego status ani trochę nie ulegnie zmianie. Wciąż będziemy więc mieć do czynienia z absolutną telewizyjną czołówką, o której mówi się zdecydowanie mniej, niż na to zasługuje.
Potwierdziła to już pierwsza połowa finałowej odsłony, która znów przeniosła nas w czasie, tym razem do połowy lat 80., gdy do historii przechodziła 42. ulica, jaką dotąd znaliśmy. Z jednej strony to oczywiście dobra wiadomość, bo nigdy nienależący do przyjaznych serialowy świat teraz przypomina już piekielną otchłań, do której strach w ogóle zaglądać. Z drugiej dochodzi jednak do paradoksu, bo zdążyliśmy się tak do niego i jego mieszkańców przywiązać, że mimo wszystko szkoda ich pożegnać. Tym bardziej, że dla wielu z nich koniec epoki oznacza również koniec dotychczasowego życia, nieważne jak złe by się ono wydawało.
Ten schyłkowy okres czuć w 3. sezonie bardzo wyraźnie, nawet jeśli nie wszyscy dopuszczają to wiadomości. Policjanci i urzędnicy pracują nad "oczyszczeniem" miasta, miejsce kin erotycznych zajmują obskurne sklepy wideo, a sama branża pornograficzna walczy z coraz popularniejszym rynkiem amatorskim i praktycznie nie ma w niej już miejsca na jakiekolwiek eksperymenty. Czas dobrobytu się zatem kończy, a choć bohaterowie próbują odnaleźć się w nowym świecie (Eileen lepi film z bardzo ograniczonych środków i nawet znalazła sensownego faceta, Lori próbuje sił jako aktorka poza branżą porno, bracia Martino kombinują jak mogą), na ekranie dominuje gorycz.
Ta z kolei przekłada się na już bardzo rzeczywiste dramaty z kulminacją w czwartym odcinku, gdy pożegnaliśmy jedną z kluczowych postaci i nie, nie mówię o wracającej do domu Melissie. "Kroniki Times Square" nadal więc mieszają umiarkowane happy endy z pogrążaniem się w kompletnej depresji, będąc doskonałym portretem świata i społeczeństwa, które już nie istnieją. Nacieszmy się więc nimi, póki mamy jeszcze okazję. [Mateusz Piesowicz]
2. Undone (nowość na liście)
Wykonana rotoskopową techniką animacja duetu, który dał nam "BoJack Horse", zachwyciła nas do tego stopnia, że wskoczyła od razu na 2. miejsce. Raphael Bob-Waksberg i Kate Purdy zaproponowali na platformie Amazon Prime coś pozytywnie zaskakującego. "Undone" przyciąga na początku głównie formą, ale napisane zostało tak, że widz włączający serial dla konkretnych nazwisk i ciekawej techniki zostaje do końca sezonu także ze względu na inne zalety.
To, że jest pięknie, a animowana forma pozwala twórcom na brak ograniczeń w wizjach rozpadającego się świata, widać na pierwszy rzut oka. Co jednak w "Undone" równie ważne, animacja ma nie tylko olśniewać wizualnie. Świetnie sprawdza się też jako sposób przekazu mocnej fabuły. Opowieść o zmaganiach Almy (Rosa Salazar) z własną niegodną zaufania psychiką (lub, w zależności od interpretacji, z własną tajemną mocą) współgra z formą, w jaką Bob-Waksberg i Purdy swój serial wpisali.
"Undone" to równocześnie skomplikowana historia psychologiczna, przekonujący dramat rodzinny i opowieść o życiu pewnej generacji, tu dodatkowo wzbogacona kontekstem etnicznym i związanym z niedosłuchem bohaterki. Poza fenomenalną Salazar w roli głównej na drugim planie pojawiają się między innymi grający bardzo niejednoznaczną postać Bob Odenkirk ("Better Call Saul") czy Constance Marie ("Switched at Birth") jako zatroskana matka Almy. Świetna rzecz, wyjątkowa i wciągająca. [Kamila Czaja]
1. Sukcesja (awans z 2. miejsca)
Przed miesiącem byli jeszcze drudzy, ale tym razem Royowie nie dali już sobie wydrzeć prowadzenia w naszym rankingu. Nie ma w tym jednak żadnego przypadku, bo "Sukcesja" rośnie w oczach praktycznie z odcinka na odcinek, przekraczając kolejne granice cynizmu, a przy tym nic sobie nie robiąc z ogólnie pojętej ludzkiej przyzwoitości. A przecież wcale nie jest łatwo ciągle podnosić sobie poprzeczkę, zwłaszcza gdy wciąż świeżo w pamięci mamy już klasyczną "zabawę" w polowanie na dziki.
Twórcy serialu HBO udowodnili jednak, że wówczas dopiero się rozkręcali, w kolejnych odcinkach co najmniej dorównując tamtemu pomysłowi. Na przykład wysyłając bohaterów do schronu (a właściwie jednego prawdziwego schronu i drugiego udawanego, bo wiadomo, że są ważni i ważniejsi), każąc im odegrać swoje niezbyt przekonujące role przed rodziną Pierce'ów albo stawić czoła skandalowi we własnej firmie. Ale co to dla nich? W końcu mowa o ludziach, którzy robili już znacznie gorsze rzeczy i zdecydowana większość po nich spłynęła.
Nieudana sprawa z Pierce'ami niczego tu więc nie zmieniła, poza doprowadzeniem do kilku kolejnych rodzinnych zawirowań. Mieliśmy więc jeszcze jeden wybuch Logana, przy którym całkiem dosłownie oberwało się Romanowi, wizytę u matki i dobijanie niecodziennego targu albo Shiv sprowokowaną do publicznego nazwania ojca dinozaurem. Kiepski ruch, zwłaszcza że obok czaiła się już niejaka Rhea Jarrell (Holly Hunter), szybciutko zdobywająca względy u najstarszego z Royów. Ale przecież nie tacy gracze jak ona próbowali się tu już przebić i nic im z tego nie przychodziło. Może więc zamiast afiszować się wszem i wobec, robiąc sobie przy tym potężnych wrogów, lepiej zdobywać pozycję po cichu, każąc wszystkim wierzyć, że jest się tylko nieporadnym pionkiem? Tak, na ciebie patrzę Greg, ty cwana bestio!
Kto wyjdzie z tego wszystkiego cało i z najmocniejszą pozycją, nie mam pojęcia, ale absolutnie nie powiedziałbym, że będziemy mieli mu czego zazdrościć. Bo jakoś mało pocieszający jest fakt, że jeśli dożyje osiemdziesiątki, to może liczyć na całą masę nieszczerych życzeń i urodzinowy rap. Ale to na szczęście nie nasz problem, więc pozostaje się cieszyć, że zamiast w tym piekiełku uczestniczyć, możemy po prostu z ogromną satysfakcją przyglądać mu się z boku. [Mateusz Piesowicz]