"NYC 22" (1×01): Gliny z charakterem
Andrzej Mandel
17 kwietnia 2012, 22:09
Z niepokojem czekałem na premierę "NYC 22" bojąc się, że będzie to kopia "Rookie Blue". Okazuje się, że niesłusznie. Serial ma charakter, nawet jeśli podobieństwa do "Nowych glin" są nieuchronne.
Z niepokojem czekałem na premierę "NYC 22" bojąc się, że będzie to kopia "Rookie Blue". Okazuje się, że niesłusznie. Serial ma charakter, nawet jeśli podobieństwa do "Nowych glin" są nieuchronne.
Za produkcję "NYC 22" wziął się sam Robert De Niro. Biorąc pod uwagę fakt, że występował on raczej w solidnym kinie, dawało to nadzieję, iż "NYC 22" może być dobrze zrobionym serialem. Kłopot w tym, że z klipów promocyjnych "NYC 22" zapowiadał się na serial bliźniaczo podobny do "Rookie Blue", produkcji ABC o policyjnych żółtodziobach. O ile podobieństw faktycznie nie brakuje, w sumie z przyczyn naturalnych, to różnic jest na szczęście wystarczająco dużo, by nie było wrażenia, że ogląda się "Nowe gliny" z innymi aktorami.
Dużym plusem serialu jest brak pośpiechu w rysowaniu obrazu głównych postaci. O każdym z bohaterów dowiadujemy się czegoś, ale też nie dostajemy wszystkiego równocześnie. Ot, leniwie wręcz i jakby mimochodem dowiadujemy się, że Jennifer Perry (Leelee Sobieski) była w marines, a Ray "Lazarus" Harper (Adam Goldberg) był dziennikarzem. Równie niewiele dowiadujemy się o reszcie żółtodziobów, choć w niektórych przypadkach nieco bardziej wkraczamy w ich świat – Jason "Jackpot" Toney (Harold House Moore) był koszykarzem i pochodzi z nieciekawej dzielnicy, Ahmad 'Kiterunner' Khan (Tom Reed) przywędrował do Nowego Jorku naprawdę z daleka, a Tonya Sanchez (Judy Marte) ma bardzo bolesną przeszłość. Niewiele dowiadujemy się tylko o Kennym (Stark Sands) – poza tym, że podoba się kobietom.
Zgrabnie też połączono to, co spotkało bohaterów w pierwszym dniu pracy – od złośliwości starszych stażem kolegów po kryminalne przypadki. Prowadzący szkolenie w terenie sierżant Daniel "Yoda" Dean (Terry Kinney) najwyraźniej jest wyznawcą jak najtwardszej szkoły i mało subtelnie sprawdza odporność rekrutów. Co nie znaczy, że o nich nie dba.
Jeżeli mam się do czegoś przyczepić, to do tego, jak przeprowadzono zbieranie się dzieciaków z gangów na ustawkę. Śmiem wątpić, by w rzeczywistości robili ją, wiedząc, że policja domyśla się co i gdzie chcą zrobić. I cały czas ma ich na oku. Nie na tym chyba polega urok ustawek.
Jednak to niewiele, jak na początek, rzeczy, do których można się przyczepić. A i należy się pochwała dla twórców "NYC 22" za niezłą czołówkę i porządną ścieżkę dźwiękową. Nie mówiąc o cliffhangerze na koniec odcinka.
Wygląda na to, że będzie co oglądać.