"Wojna światów" to kosmiczna inwazja w nowoczesnym wydaniu – recenzja serialu telewizji FOX
Mateusz Piesowicz
30 października 2019, 20:05
"Wojna światów" (Fot. FOX)
Co by było, gdyby jutro nadeszła zagłada z kosmosu? Serialowa wersja klasycznej powieści H.G. Wellsa ma dla was odpowiedź i jak się pewnie domyślacie, nie jest ona przyjemna.
Co by było, gdyby jutro nadeszła zagłada z kosmosu? Serialowa wersja klasycznej powieści H.G. Wellsa ma dla was odpowiedź i jak się pewnie domyślacie, nie jest ona przyjemna.
Przynajmniej dla ludzkości, bo widzowie, którzy zdecydują się na seans nowej adaptacji słynnej powieści science fiction, wyjdą na tym znacznie lepiej. "Wojna światów" od FOX-a (w oryginale "War of the Worlds" – nie mylić z "The War of the Worlds, czyli ekranizacją od BBC rozgrywającą się w epoce edwardiańskiej) zadebiutuje w Polsce już jutro, przenosząc ponad stuletnią historię do naszych czasów, ale zachowując przy tym wiele cech oryginału. Z jakim skutkiem?
Wojna światów — klasyka we współczesnej wersji
Po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków mogę napisać, że z całkiem przyzwoitym – zwłaszcza jak na opowieść, która była (i na pewno nadal będzie) przerabiana już tak wiele razy i na tak wiele sposobów, że trudno je wszystkie zliczyć. Jeszcze trudniej jest jednak powiedzieć w jej kwestii coś nowego, więc 8-odcinkowa seria autorstwa Howarda Overmana ("Misfits") na początek musiała zmierzyć się z pytaniem: po co nam właściwie kolejna "Wojna światów"?
Odpowiedź jest w gruncie rzeczy banalna i pasuje do każdej z wcześniejszych adaptacji: ta historia po prostu nigdy się nie starzeje. Wystarczyło zatem ubrać ją w odpowiednie realia i może jeszcze dodać coś ekstra od siebie, by potem móc liczyć na co najmniej zadowalający efekt. I ten "Wojna światów" rzeczywiście osiąga, co nie znaczy, że nie ma żadnych problemów. Zanim jednak do nich dojdziemy, należy wam się kilka słów wprowadzenia.
Albo przypomnienia, bo jak dobrze wiecie centralnym punktem opowieści jest atak obcych na Ziemię. Tego twórcy nie zmienili, uwspółcześniając za to fabułę, dodając jej niezbędnego realizmu i rozrzucając akcję po Francji i Wielkiej Brytanii. Tam poznamy kilku bohaterów, których losy będziemy naprzemiennie śledzić i których łączy początkowo tylko jedno – przypadkowo lub nie, ale przeżyli inwazję tajemniczych przybyszów na naszą planetę. A to bynajmniej nie koniec koszmaru, bo kimkolwiek są najeźdźcy, wszystko wskazuje na to, że ich celem jest całkowita zagłada ludzkości.
Wojna światów pyta, jak przetrwać apokalipsę
A przynajmniej tego możemy się domyślać, obserwując skutki ich działań oczyma kolejnych postaci. Trzeba jednak zastrzec, że obserwacje to pobieżne, bo tak naprawdę znalezienie odpowiedzi na pytanie co i dlaczego się stało, nie jest tu najistotniejsze. O wiele ważniejsza kwestia to po prostu przetrwać, co jest tym trudniejsze, że większość bohaterów to zwyczajni ludzie.
Mamy choćby Billa i Helen (Gabriel Byrne i Elizabeth McGovern), rozwiedzionych małżonków w średnim wieku, którzy są na siebie skazani w obliczu końca świata. Jest przebywający we Francji ojciec (Stephen Campbell Moore), próbujący wrócić do żony (Natasha Little) i dwójki dzieci (Daisy Edgar Jones i Ty Tennant) w Londynie. Jest również młody imigrant dostający się nielegalnie do Wielkiej Brytanii (Bayo Gbadamosi) czy francuska astronomka Catherine Durand (Léa Drucker), jedna z pierwszych osób, które zwróciły uwagę na tajemnicze sygnały dochodzące z kosmosu.
Twórcy nie faworyzują jednak ani jej, ani żadnego z bohaterów, każdemu poświęcając podobną ilość czasu i nie dzieląc wątków na mniej czy bardziej istotne. Nieważne zatem, co kto wie na temat inwazji i jak jest na nią (nie)przygotowany – w końcu wszyscy zostają sprowadzeni do wspólnego mianownika, walcząc za wszelką cenę o przetrwanie swoje i swoich bliskich. Zachowany zostaje więc kolejny znajomy aspekt tej historii, która najazd kosmitów czyniła już pretekstem do bliższego przyjrzenia się jednostkom i całym społeczeństwom oraz ogólnej kondycji ludzkości.
A jak można się domyślać, ta wyłaniająca się z serialowej "Wojny światów" najlepsza nie jest. Czy to patrząc na niepotrafiących się ze sobą porozumieć ludzi, czy znane problemy współczesnego świata. Wprowadzając bliżej nieokreślone zagrożenie z zewnątrz (oglądamy raczej skutki działań obcych, a nie ich samych), twórcy stawiają zatem podzieloną ludzkość w obliczu zagłady, mówiąc, że wszystko inne jest w tym momencie nieważne. Szanse na przetrwanie mają tylko razem, pytanie czy z niej skorzystają?
Wojna światów to thriller i ludzki dramat w jednym
Odpowiedź powinniśmy dostać na przestrzeni całego sezonu, wcześniej oglądając serial potrafiący czasami trzymać w napięciu jak porządny thriller, a kiedy indziej przeradzający się w intymny dramat obyczajowy. O ile jednak z tym pierwszym twórcy radzą sobie naprawdę nieźle (szczególnie w premierowym odcinku i to pomimo oczywistego przebiegu zdarzeń), gorzej jest z drugim, bo trudno tu przejąć się czyimkolwiek losem.
Może to kwestia czasu, a może po prostu odbija się liczba wątków i bohaterów, nie wiem. Jest to jednak pewien problem, zwłaszcza gdy gra toczy się o najwyższą stawkę i dobrze by było, żeby tragiczne zwroty akcji (a są takie) nie spływały po widzach jakby nigdy nic. Trzeba przy tym zaznaczyć, że widać u twórców dobre intencje – po prostu tempo i skala wydarzeń zmusza ich do chodzenia na skróty, a nas do kupowania wszystkiego bez mrugnięcia okiem. Nie jest to jednak wada, której nie dałoby się wyprostować na dłuższym dystansie.
Nie jestem natomiast pewien, czy to samo można powiedzieć o drugim problemie, jaki mam z "Wojną światów", czyli jej swoistej nijakości. Oglądając serial, nie mogłem się bowiem pozbyć wrażenia, że bardzo brakuje mu jakiegoś rodzaju wyróżnika, który z miejsca pozwoliłby oddzielić go od konkurencji. Czy to bardziej charakterystycznego stylu, czy wyrazistych postaci, czy choćby unikalnego podejścia do tematu. To nie tak, że twórcy na którymś z tych pól zawodzą, ale zdecydowanie da się wyczuć, że mogliby wycisnąć z całości więcej.
Tym bardziej że ich ekranizacja ma potencjał, by przyciągnąć widzów przed telewizory. Wciąga, trzyma dobre tempo, potrafi zaskoczyć, nie zawsze podąża najbardziej oczywistymi tropami. Daje też sygnały, że historie poszczególnych bohaterów prędzej czy później się połączą, może nawet prowadząc do końca odległego od wizji H.G. Wellsa. Na pewno więcej innowacyjności by tu nie zaszkodziło, ale nawet i bez niej "Wojna światów" ma dość zalet, by obronić się lepiej niż ludzkość przed kosmitami.