Po 3. sezonie "Justified": Facet w kapeluszu
Marta Wawrzyn
17 kwietnia 2012, 20:00
3. sezon "Justified" udowodnił to, co fani wiedzą już przynajmniej od roku: to obecnie jeden z najlepiej napisanych i jednocześnie jeden z najbardziej niedocenianych seriali. Spoilery!
3. sezon "Justified" udowodnił to, co fani wiedzą już przynajmniej od roku: to obecnie jeden z najlepiej napisanych i jednocześnie jeden z najbardziej niedocenianych seriali. Spoilery!
Jeśli po 2. sezonie "Justified" ktoś jeszcze miał wątpliwości, że to świetnie napisany serial, momentami dorównujący genialnemu "Breaking Bad", to teraz takie myśli po prostu musiały zniknąć. 3. sezon zaczął się niemrawo. Poznawaliśmy kolejnych nowych bohaterów, Raylan i Winona słodko szczebiotali o swoim przyszłym dziecku, Ava kurowała się i dorastała do roli kobiety kryminalisty, Boyd kombinował, jak dopaść Dickiego. 13 odcinków później znaleźliśmy się w zupełnie innym miejscu. Sezon zakończył się niezwykle mocno, i to nie tylko ze względu na parę porządnych "męskich" scen, ale także, a może przede wszystkim, prawdziwą bombę emocjonalną, którą zrzucono na Raylana i widzów.
W przeciwieństwie do sezonu 2., gdzie show ukradła ostro walcząca o rodzinę Mags Bennet, wydarzenia 3. sezonu bardziej przypominały zabawę z widzem w stylu Tarantino. Popaprany gangster spadochroniarz Robert Quarles, który niektórym bohaterom kojarzył się psem husky, innym z dzieciakiem grającym mafioza w szkolnej sztuce, a jeszcze innym z typowym kombinatorem z Północy, zrobił swoje. To znaczy wprowadził element gry, pastiszu, totalnego szaleństwa do scenariusza. Neal McDonough nie musiał nawet grać, wystarczył sam wygląd. A jeśli dodać do tego odjechane pomysły, typu ckliwe rozmowy z dzieciakami przez telefon, dręczenie w wolnych chwilach męskich prostytutek czy zwykłe, banalne uzależnienie, to powstaje postać, którą widzowie na jakiś czas zapamiętają.
Cieszę się jednak, że dla przeciwwagi stworzono też postać lokalnego zbója, walczącego o status quo i święty spokój w swojej dzielni Limehouse'a (Mykelti Williamson). To właśnie lokalne stosunki w tej zapyziałej dziurze w Kentucky interesują mnie najbardziej, prawdopodobnie więc "Justified" oglądałoby mi się gorzej, gdyby każdy odcinek był o przybyszu z Detroit, który nie rozumie, gdzie się znalazł.
Raylan Givens w tym sezonie nie powtarzał kilka razy na odcinek "it's justified", ale za to rzucał kulami i dowcipnymi tekstami w ludzi, grał w śmiercionośną ruletkę i parę innych gierek, zamieszkał w pokoiku nad knajpą, gdzie upijał się na smutno i również ze smutku rzucił się na kelnerkę. I muszę przyznać, że Raylana samotnego, na dnie zdecydowanie wolę od Raylana szczęśliwego.
Boyd rozwinął się jako kryminalista. Oczywiście, gdyby nie Arlo, pewnie poszedłby siedzieć na długo. Ale to nie zmienia faktu, że staje się coraz bardziej przewidujący, ma sporo inteligencji emocjonalnej i w kolejnym sezonie może być naprawdę niebezpieczny. A do tego coraz lepiej się go słucha. Jest świetnym mówcą, wypowiadającym się językiem ludzi wykształconym (chwała mu za to, że miał tyle czasu na czytanie w więzieniu), zgrabnie dobierającym każdą frazę.
Po 3. sezonie jeszcze bardziej uwielbiam Avę, która równie dobrze radzi sobie z shotgunem co z patelnią i jest nie tylko miłym dodatkiem do Boyda. Nigdy nie była tak seksowna, jak teraz – niezależnie od tego, czy pokazywała bliznę po kuli, czy obijała prostytutkę po pysku. Za Winoną bardzo tęsknić nie będę. W 4. sezonie zamiast Winony poprosiłabym raczej więcej Loretty. I więcej Wynna Duffy'ego, który wypadł po prostu rewelacyjnie w scenie z finału, kiedy to nasz ulubiony marshall zabawił się z nim w ruletkę w stylu Raylana.
Ale idealnie rozpisany scenariusz i świetne postaci to nie wszystko. "Justified" po raz kolejny pokazał, że piszą go najlepsi z najlepszych. W 3. sezonie nie brakowało znakomitego, często czarnego, humoru, zarówno sytuacyjnego, jak i słownego. Prawdziwa "świnka skarbonka", zaskakujące użycie słowa "cahoot", "They said I 'disarmed' him" (znajdzie się ktoś, kto odważy się to przetłumaczyć?) – to tylko kilka świetnych momentów z finału. Wypadałoby cytować fragmenty dialogów i pytać: "A pamiętacie, jak…?".
Rewelacyjne odcinki, takie, którym bym dała 6 gwiazdek na 5 możliwych, były przynajmniej trzy. "Watching the Detectives", "Guy Walks Into a Bar" i finał, "Slaughterhouse". W tym ostatnim na pierwszy plan niespodziewanie wyszło nie pozbycie się Quarlesa, ale stosunki pomiędzy Raylanem i Arlo. Moment, w którym Raylan uświadomił sobie, że Arlo zabił stróża prawa w kapeluszu, nie wiedząc, do kogo strzelał, był straszny. Kiedy rozbity pojawił się u Winony, by opowiedzieć, że jego ojciec strzelił do faceta w kapeluszu, który mierzył do Boyda, "Justified" zrobił się serialem wielkim.
Podziwiam, po prostu podziwiam sposób, w jaki rozłożono akcenty w finale. Trochę akcji, trochę humoru, tradycyjna, tym razem głębsza niż zwykle, przepychanka Raylana z Boydem i ta emocjonalna bomba na koniec. Czekanie 10 miesięcy na kolejne odcinki wydaje się wyjątkową torturą.