"The Mandalorian" to western w świecie "Gwiezdnych wojen" – recenzja serialu Disney+
Mateusz Piesowicz
12 listopada 2019, 19:30
Dość spokojny, ale klimatyczny i obiecujący start zaliczył pierwszy aktorski serial osadzony w uniwersum "Gwiezdnych wojen". Oceniamy premierowy odcinek "The Mandalorian" bez spoilerów.
Dość spokojny, ale klimatyczny i obiecujący start zaliczył pierwszy aktorski serial osadzony w uniwersum "Gwiezdnych wojen". Oceniamy premierowy odcinek "The Mandalorian" bez spoilerów.
"Rozgrywająca się na obrzeżach galaktyki historia samotnego rewolwerowca" – tak opisywał swój serial Jon Favreau, obiecując, że ten odejdzie daleko od "Gwiezdnych wojen", które znamy z pełnometrażowych filmów. I miał rację, co nie znaczy, że "The Mandalorian" odcina się od reszty serii grubą kreską. Przeciwnie, flagowa produkcja startującej właśnie (w ograniczonym zakresie) platformy Disney+ raczej znajduje w niej własną niszę, będąc jednocześnie mocno zakorzenioną w znajomym świecie.
The Mandalorian opowiada historię łowcy nagród
Choć trzeba wyraźnie zaznaczyć, że zakorzenienie to objawia się tutaj nie tyle w treści, co w serialowym klimacie. Od samego początku na tyle wyrazistym, że trudno pomylić tę historię z czymkolwiek innym – mimo że jest przecież zupełnie nowa. Tak samo zresztą jak jej bohater, bezimienny przedstawiciel tytułowej rasy kosmicznych wojowników i łowca nagród przemierzający galaktykę w poszukiwaniu tych, za których schwytanie ktoś zaoferował odpowiednią kwotę.
Jak na tego typu zawód przystało, wiemy o naszym bohaterze bardzo niewiele, co wpisuje się jednak w serialową atmosferę. Owiewając aurą tajemnicy nawet jego wygląd (odgrywający główną rolę Pedro Pascal nie zdejmuje ani na moment charakterystycznego hełmu), twórcy wprawdzie zaryzykowali, ale jest całkiem możliwe, że dobrze na tym wyjdą. Małomówny, lecz niegburowaty łowca ma bowiem w sobie coś intrygującego, co pozwala sądzić, że nie będzie jednowymiarową postacią.
Czy to zasygnalizowana bolesna przeszłość, czy sugestia, że za hełmem skrywa jakieś emocje – są podstawy, by wierzyć, że jednak nie spędzimy całego sezonu wyłącznie z zapuszkowanym i zimnym jak lód Pascalem. Ba, już pierwszy odcinek pokazuje, że obawy o beznamiętne podejście powinny okazać się płonne. Pewnie że na razie trudno mówić o towarzyszących seansowi emocjach, ale w dłuższej perspektywie byłbym o nie spokojny. Także dlatego, że Jon Favreau i towarzysząca mu ekipa twórców (m.in. reżyser pierwszego odcinka Dave Filoni) z choinki się nie urwali i wiedzą, jak robić wysokiej klasy rozrywkę.
The Mandalorian jest jak stare Gwiezdne wojny
A tym "The Mandalorian" na pierwszy rzut oka się wydaje, gdy nie siląc się na zbędne wprowadzenia, od razu wrzuca nas w środek jeszcze nie do końca jasnej historii. Mamy więc głównego bohatera, szybko poznajemy jego sposób działania i dowiadujemy się, że należy do najskuteczniejszych specjalistów w branży. Niedługo potem trafia mu się inne od wszystkich zlecenie i ani się obejrzymy, a już udajemy się wraz z nim w inny zakątek galaktyki, by wplątać się w jakąś zagadkową aferę.
Fabuła pierwszego odcinka jest zatem prosta jak konstrukcja cepa, nigdzie się zbyt długo nie zatrzymując i w pewnym stopniu przypominając pod tym względem otwarcie oryginalnej trylogii. Pamiętacie te czasy, gdy oglądaliście "Gwiezdne wojny" po raz pierwszy, zwyczajnie kupując wszystko, co widzieliście i nie zadając przy tym zbyt wielu pytań? Tym samym tropem idzie "The Mandalorian", osadzając wprawdzie akcję w odpowiednich ramach czasowych (po "Powrocie Jedi", czyli w okresie przejściowym po upadku Imperium), ale poza tym nie roszcząc sobie pretensji do bycia częścią większej historii.
Zamiast wyjaśniania krok po kroku, kto jest kim i co się właściwie dzieje, twórcy wolą więc postawić na to, co do "Gwiezdnych wojen" przyciągało na samym początku. Kreują bogaty w niezwykłości świat, pozwalając nam się w nim zanurzyć po uszy. Trafiamy choćby do wypełnionej przedstawicielami obcych ras obskurnej kantyny, w której bardzo łatwo komuś podpaść. Albo na równie różnorodne, tętniące życiem ulice. Albo do surowego, ale na swój sposób pięknego świata. Coś wam to przypomina? I słusznie, bo przywoływanie estetyki pierwszych fragmentów "Nowej nadziei" nie jest tu przypadkowe.
The Mandalorian, czyli western z odległej galaktyki
Co jednak wcale nie oznacza, że mamy do czynienia z banalną kopią. Znacznie lepiej będzie mówić o inspiracji, która czerpiąc garściami z osiągnięć poprzedników, idzie jednak własną, o wiele bardziej mroczną drogą. W końcu tutaj głównym bohaterem nie jest prostolinijny chłopak marzący o wielkich przygodach, a twardo stąpający po ziemi, ponury i zdeterminowany łowca nagród, który swoje za uszami bez wątpienia ma, a już na pewno nie można go nazwać niewinnym. Ci, którzy znaleźli się na drodze między nim a jego celem, mogą potwierdzić.
Między innymi z tego powodu przy oglądaniu "The Mandalorian" automatycznym skojarzeniem są westernowe klimaty, choć właściwie powinniśmy mówić o antywesternowych. Wszak nasz bohater to, jak już zostało powiedziane, samotny rewolwerowiec, a jak nietrudno się domyślić, jasne postawy moralne też nie są tu oczywistością. Zamieńcie jeszcze tylko konia na statek kosmiczny (ewentualnie bardziej oryginalnego wierzchowca), a wszystko będzie się zgadzać.
Z ocenami, na ile jest to tylko twórcza postawa nadająca serialowi charakteru, a na ile świadomy wybór mający swoje fabularne konsekwencje, trzeba się jeszcze oczywiście wstrzymać. Może tylko na kilka dni (drugi odcinek pojawi się już w piątek 15 listopada, kolejne co tydzień), a może na dłużej, ale na pewno błędem byłoby przesadzanie z opiniami w którąkolwiek stronę po niespełna 40-minutowej premierze. Obiecującej, lecz tak naprawdę stawiającej więcej pytań niż odpowiedzi i niedającej szczególnych wskazówek na temat kierunku, w jakim podąży serial. No, może poza ostatnią sceną, ale o tym ani słowa.
Inne Gwiezdne wojny w serialu The Mandalorian
Mogę za to bez przeszkód powiedzieć, że "The Mandalorian" spełni oczekiwania tych fanów "Gwiezdnych wojen", którzy liczyli na powiew świeżości w kosmicznym uniwersum. Pod pewnymi względami serial jest nim już teraz (na przykład przez skupienie się na nieznanym i zapyziałym fragmencie galaktyki, a także jednostkowej historii), a do tego ma też potencjał, by nie popaść z jednego schematu w drugi i nie zamienić się choćby w standardową opowieść o antybohaterze. Jak będzie, dowiemy się jednak dopiero za jakiś czas.
Na razie możemy uznać, że produkcja Disney+ zaliczyła całkiem udane otwarcie (jakbym był złośliwy, powiedziałbym, że lepszy od samej platformy), dając dużo frajdy zarówno wielkim fanom sagi (odniesień i easter eggów tu co niemiara), jak i tym mniej zagorzałym, którzy chcieliby po prostu obejrzeć przyzwoity serial. "The Mandalorian" na taki wygląda, odpowiednio mieszając akcję z większymi ambicjami i nie grając przy tym wyłącznie na jednej nucie.
Szukacie nostalgicznej podróży do odległej galaktyki? Nie rozczarujecie się. A może chcecie zobaczyć wielki budżet na ekranie? Żaden problem. Albo liczycie na wyobraźnię twórców i wciągającą historię? Tę pierwszą gwarantuję, tę drugą póki co ostrożnie zakładam. Tyle wystarcza, by chcieć więcej i mieć nadzieję, że pora na prawdziwe zachwyty dopiero przed nami.