Pytanie na weekend: Jaki jest wasz ulubiony serialowy cliffhanger?
Redakcja
16 listopada 2019, 13:00
Fot. ABC/FOX/HBO
"24 godziny", "Lost", "Chirurdzy", "Sherlock", "Breaking Bad", "Rodzina Soprano". Lista seriali, które potrafiły podnieść ciśnienie cliffhangerem, jest długa. Które wspominacie najlepiej? Uwaga, to spoilerowy wątek!
"24 godziny", "Lost", "Chirurdzy", "Sherlock", "Breaking Bad", "Rodzina Soprano". Lista seriali, które potrafiły podnieść ciśnienie cliffhangerem, jest długa. Które wspominacie najlepiej? Uwaga, to spoilerowy wątek!
W dzisiejszej edycji Pytania na weekend, zainspirowani najsłodszym cliffhangerem świata z "The Mandalorian", sięgamy po te momenty, kiedy seriale trzymały nas na krawędzi fotela i nie dawały spokoju czasem tygodniami, a czasem wręcz miesiącami. Sztuka zawieszania akcji na końcu odcinków niestety zanika wraz ze zwiększającą się popularnością wypuszczania seriali całymi sezonami. Dlatego większość naszych typów to produkcje nieco starsze i z tradycyjnej telewizji.
Marta Wawrzyn: Rodzina Soprano — ostatnia scena
Uwielbiam mocne cliffhangery, także w nieprzeznaczonych do tego miejscach — jak prawie wszystko, co znika w erze Netfliksa. Kochałam tego typu zabawy nie tylko w "Lost" i "24 godzinach", ale też choćby w "Czystej krwi", której twórcy potrafili zaszaleć nawet w środku sezonu, sprawiając, że fani siedzieli przez tydzień jak na szpilkach. Gdyby to było pytanie o obiektywnie najlepszy cliffhanger, jaki widziałam, powiedziałabym, że "Breaking Bad" i Hank czytający Walta Whitmana na sedesie w "Gliding Over All", finale pierwszej części 5. sezonu. To było mistrzostwo świata!
A ulubiony cliffhanger? Mój wewnętrzny troll podpowiada mi, że zdecydowanie to, co David Chase zrobił w "Made in America", finale "Rodziny Soprano", który zdumiał i wkurzył miliony fanów. Ostatnia scena kultowego serialu, czyli życie Tony'ego urwane w banalnym momencie wraz z piosenką "Don't Stop Believin'", to nie tylko zakończenie genialne, tak otwarte jak to możliwe i podnoszące ciśnienie, to też najszerzej dyskutowany i najdłużej rozgryzany cliffhanger w historii telewizji. Choć moim zdaniem sprawa jest i była jasna, nie wszyscy tak uważają i mają pełne prawo, żeby myśleć po swojemu. Na tym polega piękno zakończenia serialu cliffhangerem.
Mateusz Piesowicz: Lost – Deus Ex Machina
Nie mam nic przeciwko ciffhangerom, które mają po prostu podnieść widzom ciśnienie (być może najlepiej robili to w "24"), ale wolę zakończenia bardziej kreatywne, łączące ładunek emocjonalny z niedopowiedzeniem i polem do interpretacji. Finał "Rodziny Soprano". Szeroko dyskutowane "samobójstwo" Sherlocka. Podwójny odcinek "Who Shot Mr.Burns?" z "Simpsonów", który podzielono między sezony, dając widzom wskazówki do rozwiązania tytułowej zagadki.
Jednostkowych przykładów jest wiele, ale są też seriale, które z pomysłowych cliffhangerów uczyniły swój znak rozpoznawczy i do nich bez wątpienia zalicza się "Lost". Ja natomiast najlepiej wspominam ten niby niepozorny, z odcinka "Deus Ex Machina" (sezon 1, odcinek 19), przedstawiającego w retrospekcjach tragiczną historię Johna Locke'a (Terry O'Quinn) i jego kryzys wiary na wyspie.
Ostatnia scena ze zrozpaczonym bohaterem otrzymującym "znak" z bunkra to cliffhanger idealny – klimatyczny, zaskakujący i rodzący milion nowych pytań, a zarazem poruszający, pełen znaczeń i swoistej nadziei. Do dziś pamiętam, jakie robił wrażenie i jak długo nie mogłem później wyjść z podziwu. Swoją drogą, był to pierwszy odcinek napisany wspólnie przez Carltona Cuse'a i Damona Lindelofa, co w sumie sporo tłumaczy.
Kamila Czaja: Dr House – House's Head
Żeby cliffhanger naprawdę na mnie zadział, muszę być mocno wciągnięta w losy bohaterów, a to weekendowe pytanie przypomniało mi, że dziś już rzadko oglądam seriale z tym zaangażowaniem emocjonalnym. Szukam dobrych portretów psychologicznych, błyskotliwych scenariuszy, formalnych zabaw, celnych diagnoz, ale trudno odzyskać ten poziom kibicowania postaciom, który dawniej zapewniały mi seriale często klasyczne, nawet proceduralne. Dlatego pomyślałam nie o serialach wszech czasów, tylko o takich, z których jeden porzuciłam po kilku sezonach, a drugi wprawdzie jakoś dooglądałam, ale dziś pewnie zepsułabym sobie nim dobre wspomnienia.
Na drugim miejscu znalazła się finałowa scena 1. serii "Chirurgów". Tyle kibicowania Mer i "McDreamy'emu", a tu nagle Addison! Telenowela? Tak, ale zadziałało. A zwycięża u mnie końcówka odcinka "House's Head" (sezon 4, odcinek 15) z "Dr. House'a". Raz, że to był wtedy mój ukochany serial i wszystko przeżywałam tam zdecydowanie (za) mocno. Dwa, że fascynujące układnie rozsypanych fragmentów, próby przypomnienia sobie przez Grega wydarzeń sprzed wypadku autobusu i cała ta diagnostyczna zabawa kończyły się tu odkryciem wstrząsającym, biorącym widza z zaskoczenia i stawiającym pod znakiem zapytania życie postaci wprawdzie drugoplanowej, ale bardzo wyrazistej. I tak ważnej dla biednego Wilsona. Świetnie skonstruowany odcinek zakończony emocjonalną bombą.