"Sorry for Your Loss" między załamaniem a przełomem — recenzja finału 2. sezonu
Kamila Czaja
20 listopada 2019, 17:33
"Sorry for Your Loss" (Fot. Facebook)
2. sezon facebookowego serialu "Sorry for Your Loss" był ryzykowny. Z wielu problemów twórcy wyszli jednak obronną ręką. Uwaga na spoilery.
2. sezon facebookowego serialu "Sorry for Your Loss" był ryzykowny. Z wielu problemów twórcy wyszli jednak obronną ręką. Uwaga na spoilery.
Po pierwszych trzech odcinkach recenzowałam 2. sezon "Sorry for Your Loss" z entuzjazmem, widząc nowe otwarcie w przejściu od serialu głównie o żałobie do opowieści o codziennym życiu po niej. Serial Kit Steinkellner wybrał jednak inny kierunek. Na początku myląc tropy, zaskoczył pokazaniem, jak żałoba tylko się na chwilę utajnia, by wrócić ze zwiększoną siłą.
Kolejne odsłony 2. sezonu zapewniły widzom dużo zwrotów akcji, a ostatni odcinek miał co rozwiązywać. Pisząc w rankingu października, że nowa seria może budzić mieszane uczucia, ale czas na ocenę wyborów twórców przyjdzie dopiero po finale, nie sądziłam, że po tymże finale będę równie niepewna, jak wcześniej. Z każdą godziną od seansu myślę jednak o "Sorry for Your Loss" lepiej, chociaż przyznaję, że podczas oglądania czułam się miejscami nieco rozczarowana.
Sorry for Your Loss – trudne zmiany w 2. sezonie
Wątki Jules (Kelly Marie Tran) i Amy (Janet McTeer) nie do końca spełniły moje nadzieje. Pierwsza z tych postaci przez cały sezon miotała się między obowiązkami, obiecującymi romansami i podskórną potrzebą zmierzenia się z największym lękiem. Na plus oceniam jednak rozstrzygnięcie tego dylematu. Akurat wtedy, kiedy wszystko się układa, matka chce odddać jej studio, a fascynująca kobieta zgadza się na nią czekać, Jules wie, że nie ma wyboru, że przyszedł czas na podróż w poszukiwaniu korzeni – inaczej bowiem nigdy nie ruszy z miejsca.
Matka Leigh i Jules podróż ma za sobą i widzimy ją na innym etapie. Przypadek Amy pokazuje, że z jednej strony trudno z takiej przygody wrócić do codzienności, a z drugiej – bardzo trudno uciec od roli, którą się pełniło wcześniej. Chociaż ta bohaterka stara się wszystko zmienić, zarówno fizycznie (sprzedaż domu), jak i psychicznie (odejście od nadopiekuńczości), to widać, że trudno będzie wyzbyć się dawnych przyzwyczajeń.
Sorry for Your Loss sezon 2 – nie ma tego złego
Leigh (Elizabeth Olsen), której losy na początku 2. serii interesowały mnie mniej, w dalszej części sezonu znów zdominowała "Sorry for Your Loss" – ze wszelkimi zaletami i wadami tej sytuacji. Co zaskakujące, wątek z Dannym (Jovan Adepo), z oczywistych względów najbardziej ryzykowny, rozwiązano brutalnie, ale przekonująco. Udało się pokazać, że dla Leigh to błąd wynikający z egoistycznych pobudek: chciała być kochana. Dla Danny'ego jednak to także bolesna, ale niezbędna lekcja, że jeszcze zupełnie nie poradził sobie z własną żałobą po bracie.
Cały ten nieudany, ale potrzebny serialowi romans to także kolejny krok dla Leigh, by się zastanowiła, kim stała się po śmierci Matta (Mamoudou Athie). Kolejne załamania, kiedy wydawało się, że idzie łatwiej, a potem coraz trudniejsze do przyjęcia rewelacje o tym, że Matt nie był aż taki idealny, sprawiły, że główna bohaterka serialu znalazła się matni, nienawidząc siebie i innych ludzi, ale też coraz wyraźniej zdając sobie sprawę, że tak dalej nie może żyć. Ciekawym aspektem 2. serii jest tu obowiązek szczerości wobec siebie i innych, na którą szansę miałoby dać pisanie.
Sorry for Your Loss bez łatwych recept w 2. sezonie
O ile do wniosków, do których prowadziła nas ta emocjonalna seria, nie mam większych zastrzeżeń, tak sposób ich pokazania trochę mniej mi odpowiadał. Mam wrażenie, że "Sorry for Your Loss" straciło na subtelności, częściej polegając na wielkich rozmowach, dramatycznych konfrontacjach, jak ta Leigh i Niny (Khalilah Joi) w finale. Zawsze lepiej serial Facebook wypada, gdy jest delikatny, gdy pewne rzeczy przekazuje między słowami, gdy buduje analogie – w finale to choćby sceny z matkami, Amy i Bobby (LisaGay Hamilton), które próbują wytłumaczyć dorosłym dzieciom wymogi, jakie się wiążą z prawdziwą dorosłością.
Trudno by mi było jednak jakoś mocno skrytykować "Sorry for Your Loss", bo to nadal dobrze napisany, bardzo empatyczny serial. I świetnie zagrany – w finale Olsen jest rewelacyjna jako kobieta cały czas na granicy załamania, które czasem najłatwiej ukryć pod wybuchem śmiechu. A największą zaletą scenariusza wydaje mi się to, że (także w 2. serii) nikt tu nie proponuje prostych recept. Życie jest skomplikowane, a żałoba komplikuje je jeszcze bardziej. Nie ma potępienia zachowań, które odbiegają od jakichś przyjętych "norm". Ale nie ma też łatwych usprawiedliwień.
Sorry for Your Loss – koniec czy początek?
Dobrze widać to w końcówce. Nadmiernie sielankowa wizja, a w której Leigh rzuca wszystko i przyłącza się do wyprawy siostry, zostaje szybko unieważniona. Wprawdzie mam zastrzeżenie do nadmiernej dosadności tej sceny, w której obraz Matta prześladuje Leigh niczym jakaś postać z horroru, ale same mechanizmy doprowadzające do takich reakcji młodej wdowy mnie przekonuje.
Zostajemy z niezwykle pesymistycznym obrazkiem, dobitnym przypomnieniem, że w ekstremalnych sytuacjach ludzie robią krok do przodu i czasem nawet nie dwa, a dziesięć w tył. Jakiegoś pocieszenia szukać można w tym, że w "Sorry for Your Loss" załamanie (breakdown) i przełom (breakthrough) czasem trudno odróżnić. Może Leigh dopiero teraz zaczyna drogę do prawdziwego poradzenia sobie ze stratą? Miejmy nadzieję, że poznamy ciąg dalszy.