"Falling Skies" w polskiej telewizji. Warto? Warto!
Andrzej Mandel
22 kwietnia 2012, 19:22
"Falling Skies" zadebiutuje w polskiej telewizji (SciFi Universal) jako "Wrogie niebo". Czy warto to oglądać? Jest ładnych kilka powodów, dla których, a i owszem, warto.
"Falling Skies" zadebiutuje w polskiej telewizji (SciFi Universal) jako "Wrogie niebo". Czy warto to oglądać? Jest ładnych kilka powodów, dla których, a i owszem, warto.
Pod tytułem "Wrogie niebo" będziemy mogli od 22 kwietnia oglądać w "SciFi Universal" serial "Falling Skies". Serial, nadmieńmy, produkowany przez Stevena Spielberga i znacznie lepszy niż "Terra Nova". Przede wszystkim, serial ten ma interesującego głównego bohatera, w czym sporą zasługę ma odtwórca głównej roli – Noah Wyle.
Powodów do oglądania "Wrogiego nieba" można znaleźć kilka. Nie powiem, że będą wśród nich efekty specjalne, bo akurat ten serial specjalnie nimi nie epatuje. Jak na serial SF to można wręcz powiedzieć, że jest ich niewiele. Już samo to może być dla niektórych zachętą. Ale warto powiedzieć, co sprawia, że przy wszystkich swoich wadach "Wrogie niebo" jest serialem wartym oglądania.
Po pierwsze, to Noah Wyle w roli głównej. Znany głównie z "Ostrego dyżuru" albo chałtur przy serii "Bibliotekarz" aktor gra tu rewelacyjnie. Gdyby nie to jak gra, główny bohater wydawałby się zbyt szlachetny i zbyt papierowy, a tymczasem Noah Wyle dodaje mu krwi i kości. Dzięki temu naprawdę można uwierzyć, że postać ta przejawia moralne rozterki i nabiera ona głębszego wymiaru.
Po drugie, serial nieźle oddaje problemy, jakie mają między sobą cywile i żołnierze. Niby ci drudzy mają chronić pierwszych, ale ci pierwsi zawsze sprawiają dużo kłopotów i wręcz przeciwnie. W tym serialu autentycznie to widać. Ba, nawet lepiej niż w moim dotychczasowym wyznaczniku jakim było "Battlestar Galactica", co już samo w sobie dobrze świadczy o "Falling Skies".
Po trzecie, twórcy nie śpieszą się z tłumaczeniem nam co się stało zanim wkroczyliśmy do świata serialu. A przynajmniej nie śpieszą się ze szczegółami. Do końca 1. sezonu nie będziemy wiedzieć, o co chodzi Obcym. A jedyne, czego się dowiemy, to skąd się biorą niektórzy z nich i dlaczego nie są tacy obcy. Nie dowiadujemy się natomiast, tak naprawdę, niczego o intencjach najeźdźców. I bardzo dobrze.
Po czwarte, otrzymujemy wyraziste postacie negatywne, które okazują się mieć potencjał, który da się spożytkować dla dobra ogółu. Dokładnie tak jak w życiu. Taką postacią jest John Pope (Colin Cunningham). Który ma szereg wad i dwie ważne zalety, w tym umiejętność gotowania.
Po piąte, otrzymujemy całkiem spore spektrum zachowań ludzi w obliczu najazdu obcych. Nie tylko widzimy ruch oporu, ale i natykamy się na kolaborantów. Których ocena bynajmniej nie jest łatwa…
Ta cała laurka nie oznacza, oczywiście, że "Wrogie niebo" nie ma wad. Ma. I to klasyczne dla każdego niemal dzieła Spielberga – nieznośny chwilami patos i skoncentrowanie na wartościach rodzinnych bywa wręcz przesadne. Ale w jakiś sposób, da się to w "Falling Skies" przełknąć. Nawet jeśli jest podawane łopatologicznie, to mnie specjalnie nie bolało. Jeżeli więc macie SciFi Universal i dłuższą chwilę, to 22 kwietnia włączcie TV i od godziny 21 cieszcie się premierowymi odcinkami 1. sezonu "Wrogiego nieba". Naprawdę warto.