10 seriali, które przestaliśmy oglądać w tym roku
Redakcja
14 grudnia 2019, 20:28
Fot. Netflix/Showtime/CW
2019 rok przyniósł mnóstwo świetnych serialowych niespodzianek, ale też sporo pożegnań. Niektóre z nich to nasza decyzja — porzuciliśmy m.in. "Riverdale", "Dom z papieru" i "Shameless".
2019 rok przyniósł mnóstwo świetnych serialowych niespodzianek, ale też sporo pożegnań. Niektóre z nich to nasza decyzja — porzuciliśmy m.in. "Riverdale", "Dom z papieru" i "Shameless".
Riverdale
"Riverdale" miało jeden dobry sezon — taki, w którym był nie tylko specyficzny klimat, dające się lubić postacie i wdzięczne zabawy popkulturą, ale też fabuła trzymająca się, za przeproszeniem, kupy. Mimo że zjazd po równi pochyłej zaczął się już na początku 2. serii, kontynuowałam po cichu tę zabijającą szare komórki przygodę, oglądając kolejne odcinki głównie w tramwajach, ukradkiem, cała w strachu, co ludzie o mnie pomyślą, jeśli przypadkiem zerkną na mój ekran.
Oczywiście, "Riverdale" od początku było w mniejszym stopniu młodzieżowym "Miasteczkiem Twin Peaks", na które się kreowało, a w większym tandetną operą mydlaną z twistem, opartą na ładnych filtrach, zgrabnych dialogach i wkręcaniu widza w kolejne zagadki. Ostatnio jednak stężenie zagadek przekroczyło wszelkie dopuszczalne normy, serialowa młodzież nie ma już w sobie nic z młodzieży, a satysfakcjonujące rozwiązania stały się rzadkością.
Rzuciłam więc "Riverdale" na kilka odcinków przed finałem 3. sezonu, zniechęcona odlotami z Farmą, Gargulcami, tajnymi agentami, nocnymi klubami prowadzonymi przez nastolatki. Potem obejrzałam jeszcze odcinek z pożegnaniem Luke'a Perry'ego — naprawdę pięknie to zrobili — i tyle. Roberto Aguirre-Sacasa powinien już kończyć tę zabawę, zwłaszcza że ma w kolejce pół tuzina kolejnych seriali. A ja na pewno będę je wszystkie oglądać i będę się do nich zniechęcać tak jak do "Riverdale". To bardzo specyficzny twórca, z którym jest mi po drodze tylko na początku. W przyszłym roku pewnie przekona się o tym Sabrina. [Marta Wawrzyn]
Shameless
Mógłbym napisać, że bez Fiony to już zupełnie nie to samo i zamknąć temat. Ale sprowadzanie problemów "Shameless" tylko do odejścia Emmy Rossum byłoby znacznym uproszczeniem. Serial Showtime po równi pochyłej staczał się powoli i systematycznie od dobrych kilku sezonów, w 10. serii dając po prostu ostateczny powód, by podjąć wreszcie decyzję o rozstaniu. W końcu ile można?
Ile można beznamiętnie śledzić historię, która zmierza donikąd? Albo bohaterów, których kiedyś się naprawdę lubiło, lecz przez niezrozumiałe decyzje scenarzystów nie można ich już znieść (Debbie!)? Zresztą sympatia do całej reszty też już w dużym stopniu uleciała, bo co to za przyjemność patrzeć na kolejne odloty Gallagherów, gdy większość z nich kręci się w kółko? Skoro straciłem serce nawet do Iana i Mickeya, a problemy Lipa – który zawsze był moim ulubieńcem – wywołują wzruszenie ramion, to już o czymś świadczy.
Miałem cichą nadzieję, że odejście Fiony będzie jakimś impulsem dla scenarzystów, by coś w tym serialu naprawdę zmienić, tchnąć w niego nowe życie. Zamiast tego dostałem więcej tej samej nijakości, fabularną niekonsekwencję i ciągłe opieranie się na motywach, które przestały działać już wieki temu (niesamowite, Frank nadal jest zapitym i naćpanym nierobem). Zestawcie to z brakiem perspektyw na przyszłość, a rozstanie z "Shameless" będzie całkiem naturalnym krokiem.
Nieprzypadkowo więc zrezygnowaliśmy już z recenzowania premiery nowego sezonu (kompletnie nie było o czym pisać) i jeśli do Gallagherów wrócimy, to pewnie tylko po to, by powiedzieć im do widzenia. O ile ktoś wreszcie zdecyduje się ten serial zakończyć. [Mateusz Piesowicz]
Pokój 104
Lubię serialowe antologie, pomimo oczywistych wad samego gatunku (opowiadając zawsze inną historię, trudno jest utrzymać równy poziom), i bardzo długo wytrwałam przy "Pokoju 104". Bracia Duplassowie mieli sporo świetnych pomysłów, a odcinek "Voyeurs" z poprzedniego sezonu był jednym z moich najlepszych serialowych doświadczeń zeszłego roku. W tym roku do najlepszych odcinków (o których rozpisywał się Mateusz) prawdopodobnie już nie dotarłam, bo wyjątkowo obrzydliwe "Itchy" z Arturem Castro odebrało mi chęć kontynuowania tej przygody.
I to jest właśnie problem z serialami, które są zbiorem pomysłów dziwnych i dziwniejszych: czasem twórcy trafiają w dziesiątkę, czasem kompletnie przestrzelają, a na dodatek jeszcze każdy widz odbiera to inaczej. Mimo wszystko dobrze, że HBO zamówiło kolejny sezon. Dobrze, że jest (mała, ale jednak) publika, która pokazuje, że takie eksperymenty mają rację bytu. Sama jednak raczej do "Pokoju 104" nie wrócę, bo odcinki wybitne trafiają się tam może dwa razy na sezon, a w międzyczasie trzeba przebrnąć przez mnóstwo historii, które zapomina się pięć minut po obejrzeniu. [Marta Wawrzyn]
This Is Us
Długo dawałam szansę serialowi Dana Fogelmana. W końcu "This Is Us" miało jeden z najlepszych pilotowych odcinków dekady, a potem jeszcze długo przyciągało żonglowaniem planami czasowymi, niejednym zaskoczeniem, rodzinnym ciepłem i masą wzruszeń. Na dodatek niewiele produkcji może się pochwalić obsadą, w której dziecięce i nastoletnie wersje postaci są co najmniej tak samo dobre aktorsko jak dorośli.
Jeszcze w drugim sezonie zachwycałam się choćby odcinkiem "The Car", nawet lepszym niż "Super Bowl Sunday", szumnie zapowiadane jako wyjaśnienie śmierci Jacka. Rozczarowana finałem tej serii pisałam, że nie skreślam jeszcze "This Is Us". Nie byłam gotowa na odpuszczenie kolejnych przygód Pearsonów i na pozbawienie się cotygodniowej dawki fenomenalnej w każdym planie czasowym Mandy Moore. No i Sterlinga K. Browna, wiadomo.
A potem był 3. sezon, który zaczął się średnio, a później mimo trzymania mnie przy ekranie piękną historią początków znajomości Rebeki i Jacka oraz odcinkiem o Beth dawał mi coraz mniej powodów, żeby oglądać. Wątek wyborów, w których startował Randall, wymuszony kryzys w jego małżeństwie, wciąż te same chwyty formalne, które już przestały na mnie działać, a wręcz zaczęły drażnić jako sposób na maskowanie, że scenariusz nie przekonuje, a bohaterowie są w sumie w większości dość paskudni… Wady przeważyły zalety, więc 4. serii już nie zaczęłam – i nie tęsknię. [Kamila Czaja]
Pułapka
Rok temu nadzieja na to, że polskie seriale środka mają szansę osiągnąć nieosiągalny do tej pory całkiem przyzwoity poziom. W tym roku definicja straconej szansy. 2. sezon "Pułapki" niby ma nowego reżysera (Adriana Panka, autora filmów "Wilkołak" i "Daas"), który bardziej postawił na budowanie klimatu, co było widać przynajmniej w pierwszych odcinkach, które przetrwałam. Niby były jakieś próby poprawienia tego, co w 1. sezonie nie wyszło. Ale…
Serial TVN miał i wciąż ma problem ze scenariuszem, który opiera się na wyświechtanych, prostych i, co tu dużo mówić, najgłupszych możliwych chwytach. Scenarzyści wyciągają z rękawa jeden absurdalny twist za drugim, osiągając efekt odwrotny od zamierzonego. Aktorzy, na czele z zawsze świetną Agatą Kuleszą, nie zawsze dają sobie radę z tymi bzdurami, bo to byłoby po prostu niewykonalne. "Pułapka" zarówno rok temu, jak i teraz jest serialem dla widza, który nigdy w życiu nie obejrzał żadnego zagranicznego kryminału i na dodatek jeszcze ma problem z kojarzeniem podstawowych faktów.
Jeśli 3. sezon powstanie, w co wątpię, nie planuję już kontynuować tej frustrującej przygody. Szkoda, że TVN ma nie najlepsze pojęcie o polskiej publiczności serialowej. Z drugiej strony, "Zniewolona" i tureckie telenowele mówią wszystko. [Marta Wawrzyn]
Jack Ryan
Przed rokiem premiera "Jacka Ryana" była jakiegoś rodzaju wydarzeniem. Wielka produkcja, flagowy tytuł nowej strategii Amazona polegającej na stawianiu na znane marki, do tego John Krasinski w roli tytułowej – było głośno i całkiem słusznie, bo serial okazał się dobrej klasy blockbusterem. Przy kontynuacji szum jednak opadł i można powiedzieć, że przeszła ona niemal niezauważenie. Także u nas i nie ma w tym przypadku, bo choć 2. sezon ostatecznie obejrzałem, na nim moja przygoda z oficerem CIA się skończy.
O ile bowiem poprzednio amazonowy akcyjniak oglądałem z dużą przyjemnością, skutecznie naładowany przez twórców adrenaliną, tak tym razem przyznaję, że zwyczajnie się męczyłem, a wzrok wciąż uciekał mi gdzieś poza ekran. Właściwie do końca utrzymał mnie przy nim tylko Krasinski, nadal będąc najmocniejszym punktem tej produkcji. Nawet on nie mógł jednak wiele poradzić na mdły scenariusz (akcja przeniosła się do Wenezueli i skupiła na walce z tamtejszym reżimem), równie nijakie tło i kompletny brak napięcia.
Pewnie, "Jack Ryan" nie jest ani serialem wielkim, ani mającym dużo do powiedzenia. Mimo to twórcy udowodnili wcześniej, że potrafią skutecznie połączyć rozrywkę z niegłupią, nawet jeśli nieprzesadnie ambitną historią. Ot, spełniali idealnie moje zapotrzebowanie na coś skutecznie przykuwającego do ekranu i odmóżdżającego w granicach rozsądku. Za drugim razem poszło im po prostu gorzej i choć obniżka formy może być chwilowa, w dzisiejszym telewizyjnym przesycie wystarcza, bym wolał znaleźć sobie nowy serialowy blockbuster. [Mateusz Piesowicz]
Dom z papieru
Fenomen, którego nie rozumiem, w każdym razie nie na tym etapie. Owszem, "Dom z papieru" ma świetne postacie, zaliczył mocny początek i w pewnym momencie wyglądał jak powiew świeżości z kraju, z którego nie ma aż tak dużo seriali (czyli Hiszpanii). To jednak było dawno i nie jestem pewna, czy prawda. Profesor, Tokio, pani inspektor, która dla miłości wyrzuciła w błoto karierę i poszanowanie dla prawa, oraz reszta tej uroczej ekipy przeskoczyli rekina już pod koniec 2. serii.
3. sezonu nie byłam w stanie obejrzeć, nawet jeśli na jakiejś płaszczyźnie przemawia do mnie anarchistyczne przesłanie serialu (a poza tym, podobnie jak pani inspektor, dla Profesora zrobiłabym wiele) i czasem sobie lubię zaśpiewać "O bella ciao, bella ciao, bella ciao, ciao, ciao". To są po prostu głupoty. Na dodatek głupoty, które trudno jest mi oglądać jednym okiem przy prasowaniu, bo rozumiejąc język hiszpański piąte przez dziesiąte, potrzebuję napisów, nie wystarczy sam dźwięk.
Żegnam więc "Dom z papieru", dziękując Profesorowi i spółce za wszelkie doznania estetyczno-anarchistyczne. I myślę, że na dwóch seriach powinno było się skończyć. A jeszcze lepszy w tym przypadku byłby dwugodzinny film. [Marta Wawrzyn]
Terror
To trochę inny przypadek niż na przykład "This Is Us", bo skoro chodzi o antologię, to porzucenie nie musi być ostateczne. Może jakiś inny sezon mnie wciągnie. 1. serię "Terroru" oglądałam przecież z uznaniem, chociaż z opisu nie brzmiała jak coś dla mnie. Nie przepadam za paranormalnymi wątkami i opowieściami o statkach. Szybko jedno odkryłam, że poza świetną obsadą (Jared Harris!) tamta historia to doskonałe studium psychologiczne, pokazujące różne postawy wobec kryzysu i wystawienia człowieczeństwa na ostateczną próbę. A fakt, że po ekranie biegał czasem niezbyt udany biały miś, można było wybaczyć.
2. sezon, który po kilku odcinkach sobie odpuściłam, przeciwnie — zapowiadał się jakoś coś bardzo dla mnie. Poza dobrą obsadą miał fabularny zarys dotyczących ciekawego, trudnego wątku w historii Stanów Zjednoczonych, czyli potraktowania po wybuchu wojny japońskich imigrantów. Do tego oczywiście, jak to w tej antologii, wątki demoniczne, które przecież mogły całkiem dobrze metaforyzować ludzkie lęki i uprzedzenia.
W praktyce pierwsze odcinki po prostu mnie wynudziły. Nie znalazłam w "Terrorze: Dniu hańby" niczego, co zachęcałoby do włączenia za tydzień kolejnej części tej historii. Był potencjał, ale według mnie nie zrealizowano go, przynajmniej w tych bodaj dwóch odcinkach, przez które przebrnęłam, ani w planie indywidualnych losów bohaterów, ani bardziej uniwersalnej historii, ani w konwencji azjatyckiego horroru. Z ulgą powiedziałam sobie, że przecież nikt mi tej serii nie każe oglądać, a potem szybko zapomniałam o tym doświadczeniu. [Kamila Czaja]
The Rain
Bardzo polubiłam sympatycznych Duńczyków z "The Rain", zwłaszcza że robiłam z niemal wszystkimi wywiady, i naprawdę żałuję, że serial nie jest lepszy. No ale nie jest. 1. sezon miał jeszcze swoje plusy (nie pamiętam już jakie, ale wierzę, że miał), drugi to porażka na całej linii. Twórcy postawili na "więcej, bardziej, szybciej", więc bzdurka goni bzdurkę, akcja niespecjalnie wciąga, a bohaterowie irytują kolejnymi niedojrzałymi wyborami.
Wizja świata, w którym nawet kropla deszczu może zabić, nie jest spójna. Bohaterowie nie są najlepiej prowadzeni, relacje między nimi cofają się zamiast się rozwijać. Brakuje podstawowych wyjaśnień, jeśli chodzi o podstawowe elementy, na których opiera się cała ta apokalipsa. Po oczach daje też ograniczony budżet.
Tak więc mimo ogromnej sympatii do tej ekipy i jej twórców, którzy uwielbiają tak jak ja "Pozostawionych" (i widać, że na nich się wzorowali, skupiając się raczej na ludzkich emocjach niż wielopiętrowych wyjaśnieniach), 3. sezonu "The Rain" nie obejrzę. Szkoda czasu na średniaki, kiedy wokół tyle dobrych rzeczy. [Marta Wawrzyn]
The Missing/Baptiste
"The Missing", czyli wypełniona empatią i twistami historia o poszukiwaniu zaginionego dziecka po całej Europie, była prawdziwym objawieniem w 2014 roku. Bracia Williamsowie, którzy stworzyli serial, wydawali się być powiewem świeżości w serialowej Wielkiej Brytanii. Od tego czasu zmieniło się bardzo, bardzo dużo i niestety pokazał to "Baptiste", kryminał, jaki znamy i podobno lubimy.
Rzeczywiście uwielbiam postać francuskiego detektywa, którą wykreował Tchéky Karyo, i bardzo się cieszę, że twórcy pozwolili mu przeżyć, ale "Baptiste" wypada bardzo anachronicznie na tle tegorocznych seriali. To już nie serialowe objawienie, to schematyczna powtórka z rozrywki, której nie ratuje charyzmatyczna i lubiana postać. Nie pomaga też to, że twisty Williamsów, po tym jak zaprezentowali pełen ich wachlarz w 1. serii "The Missing", widzę z odległości paru kilometrów.
Nie obejrzałam więc "Baptiste'a" do końca, a jeśli będzie kontynuacja, to już beze mnie. Dziękuję za te same sztuczki po raz kolejny. [Marta Wawrzyn]