Nasz top 10: Najlepsze nowe seriale 2019 roku
Redakcja
22 grudnia 2019, 18:00
"Russian Doll" (Fot. Netflix)
Chcecie nadrobić jakiś serial przez święta? Wybraliśmy naszą dziesiątkę najlepszych tegorocznych nowości, od niszowego "Ramy'ego" aż po "Czarnobyl", "Watchmen" i "Russian Doll".
Chcecie nadrobić jakiś serial przez święta? Wybraliśmy naszą dziesiątkę najlepszych tegorocznych nowości, od niszowego "Ramy'ego" aż po "Czarnobyl", "Watchmen" i "Russian Doll".
10. Ramy
Nie zmieścił nam się "Ramy" w dziesiątce kwietnia, ale z perspektywy całego roku zapamiętaliśmy ten serial na tyle, żeby w zestawieniu nowości, chociażby na ostatniej pozycji, go zmieścić. Kiedy wiele stacji czy platform kasuje nam ulubione niszowe komediodramaty, Hulu idzie pod prąd, oferując kameralną historię egipskich imigrantów w Ameryce.
Akurat sam Ramy (Ramy Youssef) wyróżnia się tu najmniej, będąc bardziej symbolem pewnej generacji, młodych pogubionych między liberalnymi Stanami Zjednoczonymi a konserwatywnymi wymogami społeczności, z której się wywodzą. Ale trzeba przyznać, że jeszcze w żadnym serialu nie widzieliśmy chyba tak dogłębnego pokazania codzienności wyznawców islamu w XXI wieku i w świecie, w którym utożsamia się ich automatycznie z terroryzmem (rewelacyjny odcinek "Strawberries" o 11 września).
Dylematy dotyczące miłości, spędzania czasu, wiary i niewiary, radzenia sobie z ostracyzmem wypadają świetnie i niejednowymiarowo, a do tego "Ramy" wprowadza mocne postacie na drugim planie. Jest tu cierpiący na dystrofię mięśniową przyjaciel Ramy'ego, Steve (Steve Way), pokazany wbrew popkulturowym stereotypom dotyczącym niepełnosprawności. Do tego zbuntowana siostra głównego bohatera, Dena (May Calamawy), i szukająca celu w życiu matka, Maysa (Hiam Abbass, która zaliczyła naprawdę udany serialowy rok, jeśli wziąć pod uwagę tę rolę i "Sukcesję").
Zaledwie jeden krótki sezon, a tyle tematów do przemyślenia, podanych w mało moralizatorski sposób i z dużą empatią. Na dodatek, w przeciwieństwie do wielu naszych ulubieńców, "Ramy" jeszcze wróci. Czekamy na 2. serię, a jeśli ktoś nie widział pierwszej, polecamy. [Kamila Czaja]
9. Sex Education
Serial o nastolatkach, problemach wieku dojrzewania i seksie. W dodatku w netfliksowym wydaniu. Nawet fakt, że zrobili go Brytyjczycy, a w jednej z głównych ról wystąpiła Gillian Anderson, przed premierą nie wydawały nam się wystarczającymi powodami, by patrzeć na "Sex Education" ze szczególnym optymizmem. Uwielbiamy się tak mylić!
Pozycja wśród najlepszych nowości najlepiej świadczy zaś o tym, że choć od naszego pierwszego spotkania z Otisem (Asa Butterfield) i resztą minął już prawie rok, wcale nie było to przelotne zauroczenie. Wręcz przeciwnie, utrzymany w lekkim tonie komediodramat nadal mocno tkwi nam w pamięci, udowadniając, że wyszły tu nie tylko niegrzeczne żarty. Te były w zasadzie tylko dodatkiem do ciepłej, angażującej emocjonalnie i wciągającej, choć trzeba przyznać, że dość absurdalnej historii.
No ale czego innego spodziewać się po serialu, którego główny bohater, wspomniany Otis, zakłada razem z koleżanką z liceum podziemną klinikę seksterapii? Co więcej, ma do tego świetne kwalifikacje, bo wychowując się z matką seksuolożką, chcąc nie chcąc, nabył mnóstwo wiedzy teoretycznej. Gorzej z praktyką, ale jej brak bynajmniej nie przeszkadza Otisowi w skutecznym rozwiązywaniu problemów każdego nastolatka.
Brzmi na tyle dziwnie, że trudno było sobie wyobrazić, jak dobrze sprawdza się na ekranie. A jednak wbrew zdrowemu rozsądkowi "Sex Education" nie tylko bawi bez zażenowania, ale ma również sporo niegłupich, choć niekoniecznie bardzo oryginalnych rzeczy do powiedzenia (nie tylko nastolatkom). Do tego jeszcze wzbudza autentyczne emocje – w dużej mierze dzięki świetnym wykonawcom, lecz nade wszystko pełnemu wrażliwości scenariuszowi, który z wyczuciem porusza szereg istotnych tematów. I jest przy tym daleki od sprowadzania wszystkiego do seksu. [Mateusz Piesowicz]
8. Szukając Alaski
Serial, o którym pisałam niedawno, nazywając go moim zaskoczeniem roku, znalazł się też w naszym zestawieniu najlepszych nowości. Co nie powinno dziwić, jeśli wziąć pod uwagę, że Marta zrecenzowała go tak pozytywnie, że pewnie nie tylko swoją redakcję, ale i niejednego czytelnika zmotywowała do dania szansy produkcji, która samym opisem pewnie część osób na wejściu zniechęciła.
Pozornie bowiem "Szukając Alaski" to kolejna młodzieżówka, jakich Netflix robi parę dziennie (to hiperbola, ale stosunkowo niewielka). Adaptacja powieści, na którą szał był już jakiś czas temu, a załapali się tylko ci, którzy akurat byli w odpowiednim wieku. Historia przyjaźni nawiązywanych w szkole z internatem przypominającej równocześnie letni obóz. Łatwo byłoby o schematy i serial do kotleta.
Tymczasem jeśli dać "Szukając Alaski" szansę, można zanurzyć się w szkolno-wakacyjnym klimacie, zakochać się w bohaterach, czasem może nieco snobistycznych intelektualnie, ale naprawdę zaangażowanych w lektury, dyskusje, szukanie w życiu czegoś więcej niż prosta codzienność. Fantastyczna młoda obsada, klimat tajemnicy, chemia między postaciami, błyskotliwe dialogi i wciągająca fabuła cały czas dająca poczucie, że chodzi to o coś więcej niż o czysta rozrywkę. Polecamy miniserial Hulu, w Polsce dostępny na HBO GO, nie tylko rówieśnikom Alaski i jej niekoniecznie wesołej kompanii. [Kamila Czaja]
7. Niewiarygodne
Miniserial Netfliksa, który mógł być łzawą opowieścią rodem z Hallmarku, a okazał się produkcją przejmującą, nieodwracającą oczu ani kamery od momentów, które ogląda się co najmniej niekomfortowo. "Niewiarygodne", historia gwałtu przedstawiona wcześniej w nagrodzonym Pulitzerem artykule, zostanie nam w pamięci na długo jako przykład mądrego i angażującego robienia seriali o tematach ważnych społecznie.
Już 1. odcinek miniserii stworzonej przez Susannah Grant wybija widza z przyzwyczajeń. Towarzyszymy Marie (Kaitlyn Dever) w najgorszych momentach, razem z nią przeżywając traumę zarówno samego gwałtu, jak i późniejszych upokorzeń medycznych i policyjnych. Niedowierzanie otoczenia sprawia, że dziewczyna wciąż od nowa przeżywa to, co się stało, a że jej biografię naznaczają i inne potworności, uczy się na swój sposób radzić sobie w życiu, byle tylko jakoś przetrwać.
Kolejne odcinki to już, przynajmniej częściowo, bardziej tradycyjny serial kryminalny. Ale dzięki fantastycznemu duetowi śledczemu, Merritt Wever w roli delikatnej, ciepłej, a przy tym profesjonalnej Karen i Toni Collette grającej twardszą, bardziej doświadczonej Grace, "Niewiarygodne" nie popadają w gatunkową przeciętność. Pracę policji pokazano ze skupieniem na detalach i na tym, jak wpływa ona na prywatne życie funkcjonariuszek.
Bywają "Niewiarygodne" skłonne do przemów i tłumaczenia bardzo jasno, co jest słuszne, a co zasługuje na potępienie, ale na tyle sprawnie zrealizowano całość, proponując mocne portrety psychologiczne i przekonujący scenariusz, że można to serialowi darować. Ważna rzecz, po której w zostaje sporo pytań i motywacja, by coś zmienić. [Kamila Czaja]
6. Rok za rokiem
Brytyjski miniserial autorstwa Russella T Daviesa ("Skandal w angielskim stylu") to w tym roku było lepsze "Black Mirror" niż "Black Mirror". Podczas gdy Charlie Brooker udowodnił 5. sezonem, jak jego format się zestarzał, tutaj mieliśmy świeży, odważny i nietypowy miks dramatu politycznego, klasycznej sagi rodzinnej i dziejącej się w nieodległej przyszłości dystopii, który naprawdę dobrze oddał problemy współczesnego świata.
Opowiadając losy zwykłej rodziny z Manchesteru i wybiegając 15 lat w przyszłość, Davies zahacza o większość drażliwych kwestii naszych czasów. Są problemy klimatyczne, imigranci, polityczni ekstremiści wybierani na światowych przywódców, a także pytanie o wpływ technologii na nasze codzienne życie.
Prezentowana w serialu wizja przyszłości, pomimo całego swojego przerysowania, ma moc, bo chodzi tutaj o bardzo bliską przyszłość i bardzo bliskie nam sprawy. To nasz świat, tylko trochę szybciej pędzący ku upadkowi. To nasi politycy, tylko mający trochę bardziej w nosie zasady obowiązujące w cywilizowanym świecie. To nasze technologie, tylko trochę lepsze i bardziej niebezpieczne. To nasze katastrofy, tylko już nie da się o nich nie myśleć, bo potrafią dotknąć każdego.
Ale nie chodzi tylko o przesłanie. "Rok za rokiem" to też fantastyczna Emma Thompson w roli populistycznej polityk, która zostaje premierem Wielkiej Brytanii, oraz dające się lubić postacie członków rodziny Lyonsów. Trochę jak w "This Is Us", a trochę jak w "Six Feet Under", mamy tutaj rodzinę zwyczajną, ale nie do końca konwencjonalną, często poszukującą i błądzącą. Świetnie się ogląda ich historię, a na dodatek jest się nad czym zastanowić. [Marta Wawrzyn]
5. Czarnobyl
Wprawdzie można było w ciemno zakładać, że jeśli HBO bierze się za taką tematykę, efekt końcowy będzie prezentował co najmniej solidny poziom. Trudno jednak było zakładać, że poświęcony czarnobylskiej tragedii i wszystkim jej okolicznościom miniserial odniesie aż taki sukces, przez chwilę będąc nawet najwyżej ocenianym serialem na portalu IMDb (do dziś zresztą utrzymuje się w ścisłej czołówce). Czy zasłużenie?
Na pewno nie przesadzalibyśmy z jego wychwalaniem, bo patrząc z większego dystansu, "Czarnobyl" nie jest produkcją pod jakimkolwiek względem przełomową. Ot, świetnie zrealizowany dramat historyczny, do tego wiedzący dokładnie, w jakie punkty uderzać, by jak najmocniej poruszyć widza. Nijak nie umniejsza to jednak zasług twórców, którzy zachowując doskonałą równowagę pomiędzy prawdą i fikcją oraz pełną nieprzesadzonego patosu tragedią i intymnymi historiami jednostek, zdołali przykuć do ekranu skuteczniej niż zdecydowana większość konkurencji.
Odsłonili przy tym kulisy katastrofy, o której niby każdy słyszał, a jednak jej szczegółowe okoliczności bynajmniej nie stanowiły powszechnej wiedzy. "Czarnobyl" zajrzał za zasłonę, dodając rzecz jasna trochę od siebie, ale w żaden sposób nie osłabiając wydźwięku całej historii – robiącej ogromne wrażenie i działającej na wyobraźnię niezależnie od faktu, ile na temat wydarzeń z 1986 roku wiedzieliśmy.
Co więcej, nie zamienił się przy tym w kronikę historyczną, choćby skutecznie wprowadzając do fabuły szereg postaci, z których perspektywy mogliśmy czarnobylski horror oglądać. Albo wręcz przeżywać go na własnej skórze, bo nawet bez nadmiernego epatowania jego skutkami, serial i tak bez problemów potrafił zarówno przytrzymać w napięciu, jak i przyprawić o dreszcze. Pozwalał także lepiej zrozumieć, jak do tego wszystkiego doszło, poznać otaczające sprawę polityczne mechanizmy i boleśnie odczuć, że koszmar miał znacznie więcej niż jedno oblicze. A to wszystko bez efekciarstwa i taniego szokowania, które zastąpiły prawdziwie ludzkie emocje. Wątpliwe, by dało się tę historię opowiedzieć lepiej. [Mateusz Piesowicz]
4. Undone
Łatwy do przeoczenia serial Amazona to najlepszy przykład na to, jak skutecznie połączyć jedyną w swoim rodzaju formę z równie wyjątkową treścią. Opowiedziana za pomocą animacji rotoskopowej historia Almy (Rosa Salazar) urzeka na różnych poziomach, oferując fantastyczną podróż przez czas i wspomnienia, nie zapominając jednak przy tym o odpowiednim uziemieniu.
Można zatem odczytywać ten inny od wszystkich serial na różne sposoby. Na tym podstawowym śledzimy, jak zupełnie inaczej postrzegająca świat po wypadku samochodowym Alma próbuje rozwikłać tajemnicę śmierci swojego ojca (Bob Odenkirk) i znaleźć wspólny język z nierozumiejącymi ją bliskimi. Ale czy towarzyszące jej wizje i niezwykłe umiejętności są autentyczne, czy raczej stanowią efekt choroby psychicznej? A może to, co powszechnie uważa się za zaburzenie, wcale nim nie jest?
"Undone" ani nie boi się stawiania tego typu trudnych pytań, ani nie daje na nie łatwych odpowiedzi, ani nie jest zainteresowane banalnym wykorzystywaniem cudów animacyjnej techniki. Serial twórców "BoJacka Horsemana" woli używać ich do opowiedzenia historii przekraczającej granice prostego pojmowania rzeczywistości, a jednocześnie mocno w niej osadzonej. Satysfakcjonującej jako rodzinny dramat o bardzo ludzkich bohaterach, ale również niemającej żadnych problemów, by w sekundę stać się czymś więcej.
Tym bardziej cieszy, że produkcja z założenia mająca pozostać niszową, jednak nie będzie jednosezonowym wyskokiem dla grupki entuzjastów. A czy już zamówiona kontynuacja przyniesie odpowiedzi na postawione tu pytania? My już nie możemy się doczekać i jesteśmy przekonani, że jeśli dacie "Undone" szansę, to zrozumiecie dlaczego. [Mateusz Piesowicz]
3. Ciemny kryształ: Czas buntu
Nie sądziliśmy, że aż tak nam się spodoba ten serialowy prequel uznanego kiedyś, dziś nieco trącącego myszką filmu z 1982. Tymczasem "Ciemny kryształ: Czas buntu" ujął nas na wielu poziomach. To świetna animowana produkcja dla każdej grupy wiekowej poza dzieciakami (kategoria 7+ to jakieś nieporozumienie), która wykorzystuje piękno formy do opowiedzenia czegoś ważnego i wciągającego.
Oczywiście na pierwszy plan od razu wysuwa się maestria wizualna. Połączenie tradycyjnych metod lalkarskich ze wspomaganiem komputerowych sprawia, że chciałoby się zapamiętać każdy kadr. Ale to nie wystarczyłoby do zostania jedną z najlepszych nowości roku. "Ciemny kryształ: Czas buntu" ma też świetny scenariusz, w którym zmieścił się skomplikowany, zaludniony przez różne rasy, zagrożony katastrofą świat.
Ta baśń proponuje interesujących bohaterów na pierwszym i dalszych planach, zderza różne motywacje, opowiada historie mikro, pokazując problemy prywatne, i makro, gdy chodzi o ratowanie planety. Przyjaźnie, konflikty z bliskimi, rozbudowana mitologia, dyskryminacja, walka klas, mechanizmy władzy – a to wszystko w konwencji fantasy i w stylu rozmachem i finezją zapierającym dech w piersiach. [Kamila Czaja]
2. Russian Doll
Najlepsza niespodzianka, jaką nam sprawił Netflix w tym roku. "Russian Doll" to dzieło Natashy Lyonne ("Orange Is the New Black"), która gra Nadię, dziewczynę mającą podejrzane skłonności do umierania. Po raz pierwszy Nadia umiera w pilocie w dniu swoich 36. urodzin, próbując opuścić imprezę urodzinową zorganizowaną przez koleżanki. Chwilę potem w niewytłumaczalny sposób na nią powraca. Cykl powtarza się wiele razy, na różne sposoby, trochę jak w "Dniu świstaka".
O co tutaj chodzi? Co tak naprawdę dzieje się z Nadią? Czy powinniśmy podejrzewać jakieś siły nadprzyrodzone? Po pewnym czasie staje się jasne, czym jest ten serial i jak pomysłowy jest ten serial. "Russian Doll" łączy w sobie komediowy absurd, tajemnicę do rozwiązania, świetnie zagrane emocje i coś, co można nazwać najbardziej odjechaną sesją terapeutyczną, jaką widzieliśmy na małym ekranie od dawna.
Tak jak tytułowa matrioszka, serial ma wiele warstw, których odkrywanie sprawia czystą frajdę. Przede wszystkim jednak ma w sobie czynnik ludzki. Kiedy wyjdziemy poza warstwę absurdu i zrozumiemy, co tu jest prawdą, a co metaforą, "Russian Doll" staje się bardzo prostą i przejmującą opowieścią o traumach noszonych przez lata, pytaniach egzystencjalnych i sprawach dotyczących nas wszystkich. Więcej takich rzeczy na Netfliksie poprosimy. [Marta Wawrzyn]
1. Watchmen
W pewnym sensie jest to wręcz nudne. Zakładaliśmy, że "Watchmen" będzie najlepszą nowością, jaką telewizja zaserwuje nam w tym roku i proszę bardzo, zero zaskoczenia. A raczej, będąc precyzyjnym, zero zaskoczenia, jeśli chodzi o pozycję na naszej liście. Bo już sam serial, przedstawiona w nim historia, podejście do oryginału i skala wrażenia, jakie to wszystko na nas robiło, zadziwiały na każdym kroku.
I to przez bite dziewięć odcinków, które złożyły się na najbardziej niezwykłą serialową opowieść, jaką w tym roku widzieliśmy. Po części komiksową, bo mającą swoje korzenie w arcydziele gatunku autorstwa Alana Moore'a, ale w znacznie większym stopniu oryginalną, dopasowującą pierwowzór do współczesności i remiksującą go na modłę Damona Lindelofa. Czy mógł to zrobić ktoś inny niż twórca "Pozostawionych"? Całkiem możliwe, ale na pewno nikt nie zrobiłby tego w podobny sposób, przez co naprawdę dużo by nas ominęło.
Na przykład zaskoczenie, jakie wywołał serial już na samym początku, wplatając zamaskowanych herosów w historię napędzaną uprzedzeniami rasowymi. Wychodząc od autentycznej masakry w Tulsie z 1921 roku, a kończąc na alternatywnej rzeczywistości, w której stróże prawa dla własnego bezpieczeństwa muszą kryć się za maskami, "Watchmen" ani przez chwilę nie dawało się wcisnąć w żadne gatunkowe konwenanse i oczekiwania widowni. Wymagało przy tym nieco cierpliwości, czasem odlatując daleko poza ziemską orbitę, ale chyba nie muszę pisać, że było warto, prawda?
Choćby po to, żeby obejrzeć absolutnie magiczny odcinek szósty, czyli jedną z najlepszych telewizyjnych godzin, jakie kiedykolwiek powstały. Albo poznać niesamowitą tajemnicę niejakiej Angeli Abar (Regina King), na własne oczy ujrzeć, jak Jeremy Irons bawi się na całego nie tylko naszym kosztem, a Jean Smart dzwoni na Marsa. No i przede wszystkim przekonać się, że miało to wszystko doskonały sens, a adaptacja nie musi mieć wiele wspólnego z oryginałem, by w stu procentach oddawać jego ducha. I nawet nie trzeba nam więcej, bo zakończenie było ze wszech miar idealne. Perfekcja do ostatnich sekund. [Mateusz Piesowicz]