10 najlepszych seriali 2019 roku wg Kamili Czai
Kamila Czaja
28 grudnia 2019, 13:28
"Fleabag" (Fot. BBC)
Nadmiary nie do ogarnięcia, dużo przeciętności, kumulacja finałów ulubionych seriali, a w tym wszystkim kilka rzeczy rewelacyjnych i całkiem sporo bardzo dobrych. Czyli rok 2019 w pigułce.
Nadmiary nie do ogarnięcia, dużo przeciętności, kumulacja finałów ulubionych seriali, a w tym wszystkim kilka rzeczy rewelacyjnych i całkiem sporo bardzo dobrych. Czyli rok 2019 w pigułce.
Zanim pochwały dla tego, co najbardziej mi się podobało, trochę rozważań ponurych. Otóż to pierwszy od dawna serialowy rok, o którym muszę napisać, że zrobił na mnie mniejsze wrażenie od poprzednika. Przyzwyczaiłam się już do używania w tym miejscu formuły, że było więcej, lepiej, a w efekcie trudniej we wskazaniach niż ostatnio. Więcej? Tak, ale czy lepiej?
Wybór ścisłej czołówki (dokładniej: pierwszej piątki) okazał się dla mnie oczywisty, jednak pozostałe kandydatury były albo całkiem imponujące, ale niezmieniające na dłużej mojego serialowego życia, albo często świetne, ale i mocno nierówne. Wahałam się więc nie ze względu na nadmiar rzeczy wspaniałych, tylko przez natłok rzeczy naprawdę bardzo dobrych, wśród których jednak trudno zdecydować, co nadaje się aż do dziesiątki roku, która powinna być według mnie zdecydowanie wyśrubowana. Zostaję więc z pewnym niedosytem, nawet jeśli wybrane tytuły polecam z przekonaniem.
Z zeszłorocznej listy powtarzają się tylko dwie pozycje. I to te same, które powtórzyły się między listami 2017 i 2018. Siłą rzeczy nie ma tego, czego w 2019 nie emitowano, bo albo się skończyło ("Mozart in the Jungle"), albo wróci dopiero w 2020 ("Homecoming", "Nawiedzony dom na wzgórzu", "Kidding", "Atlanta"). Nie ma też tego, co zdecydowanie trudno uznać za słabe czy nawet średnie, ale tegoroczne sezony zrobiły na mnie mniejsze wrażenie. Nadal bardzo lubię, czekam na ciąg dalszy, jednak skoro po fenomenalnych seriach poprzednich nie udało się tamtego poziomu osiągnąć, to wolałam oddać miejsce czemuś innemu (tak wyszło z "Dear White People", "Sorry for Your Loss", "GLOW" czy, zajmującym w 2017 roku 2. miejsce, "Better Things").
Nie ma też innych ciekawych produkcji, na które warto było w 2019 roku zwrócić uwagę, nawet jeśli niekoniecznie przejdą do wielkiej serialowej historii. To tytuły co najmniej urocze, a często oryginalne i/lub ważne (przede wszystkim "Ramy" – mój numer 11, "Czarnobyl", "Status związku", "Undone", "Barry", "Niewiarygodne"), w tym kilka miłych zaskoczeń, gdy nie spodziewałam się wiele ("Szukając Alaski", "Pani Fletcher", "On Becoming a God in Central Florida", "Sex Education", "Los Espookys").
Licznych seriali nie dałam rady zobaczyć, ale wydaje mi się, że zaskakująco mało jest wśród nich produkcji, które mogłyby coś zmienić na głównej liście. Niektóre cenione w redakcji produkcje widziałam i po prostu aż tak mnie nie ujęły. Paru spróbowałam na tyle, że nie sądzę, żeby wpłynęły na moje zestawienie, nawet jeśli są bardzo dobre. Wśród bardzo dużych zaniedbań nasuwają mi się tylko "Kroniki Times Square", "Pose", "Mr. Robot" i "BoJack Horseman".
Z mojej perspektywy, mimo kilku naprawdę mocnych premier, mija więc rok bardziej niż zwykle rzucającej się w oczy serialowej przeciętności, ale i rok pożegnań z ulubieńcami. Jednak chociaż komedie i komediodramaty, do których byłam przywiązana, zakończyły się co najmniej udanymi sezonami i mocnymi finałami, to tylko w dwóch wypadkach uznałam, że serial powinien znaleźć się w top 10. A w jednej z tych sytuacji sama się trochę zdziwiłam własnym wyborem. Nie trafiły do dziesiątki "Unbreakable Kimmy Schmidt", "Broad City", "You're the Worst", "Veep", "Catastrophe", "Dolina Krzemowa" – ale chciałam o nich przynajmniej wspomnieć, bo pożegnały się z klasą.
O następców takich niszowym półgodzinnych cudowności będzie bowiem coraz trudniej. Chyba że Hulu nas uratuje, bo warto dostrzec, że tym roku to tam pojawiło się sporo ciekawych pozycji. Jeśli jednak chodzi o platformy, to biorąc pod uwagę proporcję jakości i ilości, najwyżej w 2019 oceniam HBO GO, nawet jeżeli ostatecznie moja ścisła dziesiątka to mieszanka: trzy razy Netflix (przy czym na trzech ostatnich miejscach), dwa razy HBO, po razie NBC, The CW, BBC, Channel 4 i Epix. Trudno zamknąć sprawę w jasnych kryteriach, ale chyba postawiłam przede wszystkim na seriale, które się wyróżniały autorską wizją, wybijały odwagą i formalną, i treściową, nie bały się łamać konwencji, grać z przyzwyczajeniami widzów, a równocześnie angażowały emocje.
10. One Day at a Time
Po raz kolejny niepozorny sitcom Glorii Calderon Kellett i Mike'a Royce'a trafia na moją listę, wciąż bowiem trzyma poziom. I chociaż głośniej było o nim najpierw przy okazji kasacji, która wywołała burzę wokół strategii Netfliksa, a potem w temacie cudownego uratowania serialu przez stację Pop niż w kwestii samej treści 3. sezonu, to nie mogłam o losach kubańsko-amerykańskiej rodziny zapomnieć przy podsumowaniu. Mniej było w 2019 bieżącej polityki, więcej rozwijania prywatnych losów bohaterów, ale dzięki temu doczekaliśmy się świetnie pokazanych zmagań z atakami paniki ("Anxiety"), subtelnie opowiedzianych intymnych dylematów Eleny ("The First Time") i poruszających przejść Schneidera z alkoholizmem ("Drinking and Driving"). Jak zawsze: mądre rozmowy, dużo humoru, bijące z serialu ciepło. Dobrze, że to nie koniec!
9. Russian Doll
Pomysł rodem z "Dnia świstaka" doprawiony odrobiną makabry, czyli kolejnymi śmierciami głównej bohaterki? Tak, ale serial z Natashą Lyonne to znacznie więcej. Nawet jeśli zaczyna się go oglądać ze względu na czarny humor i pomysły odświeżające "świstakową" konwencję, to zostaje się też ze względu na dobrze zarysowanych bohaterów, głębię fundowanych im psychologicznych, egzystencjalnych i metafizycznych przemyśleń, niepodrabialną chemię między Nadią a Alanem i wyrazisty drugi plan. Przyznaję, że po prawie roku od seansu nie wszystko dobrze pamiętam, jeśli chodzi o fabularne szczegóły. Za to pamiętam doskonale, że puszczałam odcinek za odcinkiem, nie mogąc się oderwać. Nie wiem wprawdzie, czy dalszy ciąg jest tu niezbędny, ale na pewno dam mu szansę.
8. Ciemny kryształ: Czas buntu
Pisałam, że to fantasy na nasze czasy, i podtrzymuję diagnozę. Nawet nie wiem, który raz się powtarzam, ale skoro od miesięcy przekonuję, że prequel filmu z 1982 jest świetny, to warto przypomnieć o tym również przy zestawieniu rocznym. Pozycja nie jakoś bardzo wysoka, bo przy całym uznaniu dla tej opowieści mam poczucie, że za jakiś czas może okazać się mniej istotna niż to, co umieszczam na liście wyżej (w każdym razie mniej istotna dla mnie), ale to niesamowita wizualnie i bardzo mądra historia, w której losy ciemiężonych Gelflingów i okrutnych Skeksów na planecie Thra rozpisano wielowątkowo, z rozbudowaną mitologią, a przy tym z przekonującymi nawiązaniami do jak najbardziej realnych problemów dzisiejszego świata. Do wzrokowego pochłonięcia i porządnego przemyślenia.
7. Crazy Ex-Girlfriend
To ten typ, który mnie samą zaskoczył. Nie zamierzam się upierać, że przypadająca na 2019 rok odsłona "Crazy Ex-Girlfriend" to arcydzieło, zresztą już od 3. sezonu serial skłaniał nas do narzekań. W serii 4. zachwycaliśmy się odcinkiem rozbrajającym komedie romantyczne, ale narzekaliśmy, że całość jest za długa, a roszady w miłosnym czworokącie nas nudzą. A jednak. Świetny finał kazał mi zapomnieć o wielu zarzutach. Niektóre piosenki wciąż jeszcze odkrywam i stwierdzam, że są lepsze niż przy początkowym odbiorze, do wielu wracam. Przede wszystkim zdecydował jednak fakt, że to serial niepowtarzalny, odważny, równocześnie surrealistyczny i ważny w społecznych diagnozach. Mam poczucie, że w ogólnej ocenie z pożegnanych w tym roku wieloletnich ulubieńców to właśnie "Crazy Ex-Girlfriend" wywarło największy wpływ na mój serialowy świat.
6. Dobre Miejsce
Drugi z seriali, które powtarzają się na mojej liście trzeci rok z rzędu. Ostatnio nawet wskazałam "Dobre Miejsce" jako najlepszy aktualnie emitowany serial, ale nie da się ukryć, że było to w momencie, kiedy sitcom Michaela Schura wrócił do świetnej formy i zanim mogłam ocenić "Watchmen" jako całość. Patrząc na całokształt przygód Eleanor i spółki w tym roku, muszę przyznać, że to już nie podium jak poprzednio, bo jednak 4. seria rozkręcała się wolno. Ale "Dobre Miejsce" 2019 to także bardzo udane styczniowe odsłony 3. serii, a słabsze momenty ostatniego sezonu sitcom z nawiązką nadrobił najnowszymi odcinkami, fundując nam rozważania o ludzkiej naturze, filozofię w praktyce, wyścig z czasem i jeden z najmocniejszych odcinków roku, czyli poświęcone Chidiemu "The Answer". Kiedy zaczynam w "Dobre Miejsce" wątpić, twórcy uświadamiają mi, że wszystko mają pod kontrolą. Już tęsknię na zapas!
5. Derry Girls
Przede wszystkim to najśmieszniejszy serial, jaki widziałam w tym roku, a pewnie i dłużej. Jeśli o czymś nie zapomniałam, to wręcz jedyny od lat serial, na którym śmiałam się na głos. Sam humor, jakkolwiek cudowny, to byłoby za mało na tak wysoką pozycję, ale "Derry Girls" to oprócz komedii rewelacyjna opowieść o przyjaźni uroczych, choć nieznośnych nastolatków w latach 90., dawka przebojów tamtej dekady, niesamowite połączenie poważnego tła irlandzkiego konfliktu z codziennym życiem ludzi, którym do dorosłości daleko – i to niezależnie od generacji, którą reprezentują. Zaledwie sześć krótkich odcinków w sezonie, ale ten czas wykorzystano do maksimum. Już bardzo czekam na serię 3., a poprzednie z przyjemnością bym powtórzyła.
4. Perpetual Grace, LTD
Tu muszę się przyznać do zaniedbania. Zachłysnęłam się pilotem, bardzo go polecałam, a potem po paru świetnych odcinkach, jako że wymagały wytężonej uwagi i czasu, których akurat nie miałam, odłożyłam serial Steve'a Conrada i Bruce'a Terrisa na sprzyjający moment. Po czym w ostatnich dniach nadrabiałam "Perpetual Grace, LTD" panicznie, wiedząc, że te pierwsze godziny były na tyle wyjątkowe, że nie darowałabym sobie takiego pominięcia. Wyjątkowy klimat, porównywalny ewentualnie i nie bez zastrzeżeń tylko do filmów braci Coenów lub serialowego "Fargo". Absurd przy najbardziej mrocznych tematach, wyczucie słowa, genialna obsada, a do tego kadry tak wystylizowane, że zawarta w nich okrutna treść uderza tym bardziej. Rzecz skomplikowana, powolna, ekscentryczna. Pewnie nie wszystkich zachwyci. Ale jeśli ktoś to szaleństwo kupi, przeżyje jedną z najciekawszych serialowych przygód roku.
3. Watchmen
Serial, który wprawdzie nie od początku mnie zachwycił, ale od razu zaintrygował. A od odcinka 3. ("She Was Killed by Space Junk") już wiedziałam, że nowa produkcja Damona Lindelofa to coś wyjątkowego. I chociaż długo twierdziłam, że moje uznanie dla pomysłowości twórców podczas oglądania tej reinterpretacji (zarówno komiksu Alana Moore'a, jak i konwencji superbohaterskich) przeważa nad emocjami, to nie mogę tak dłużej mówić po odcinku 8. ("A God Walks into Abar") z piękną historią miłosną. Zresztą według mnie to właśnie "Watchmen" miał w 2019 roku najwięcej odcinków wyjątkowych – poza dwoma już wspomnianymi przede wszystkim rewelacyjną opowieść noir w odsłonie 6. ("This Extraordinary Being"). To serial z odważną formalną i fabularną autorską wizją. A tego dostajemy coraz mniej.
2. Sukcesja
Gdyby nie zachwyty Marty, pewnie bym sobie "Sukcesję" odpuściła. Po paru odcinkach 1. serii nie wiedziałam, o co tyle hałasu. Ale też wiedziałam już z recenzji, że dopiero potem się dzieje. 2. sezon to wielopoziomowe intrygi rodem z Szekspira albo nawet i Biblii, wpisane w losy rodziny, której może i na zewnątrz wolno wszystko, tyle że w wewnątrz zbudowana jest na manipulacji, brutalności i wzajemnym rzucaniu się patriarsze rodu na pożarcie. Fenomenalnie napisane i zagrane postacie, które zmuszają widza do zmiany przyzwyczajeń, że bohaterom należy kibicować. Tu raczej wybiera się tego, kto w danym momencie jest najmniej paskudny, a potem i tak następuje zmiana. Cynizm i satyra? Tak, ale i wciąż poczucie, że te ekranowe mechanizmy wydają się niepokojąco realne. A technicznie – maestria!
1. Fleabag
W mijającym roku numer 1 wydawał mi się tak oczywisty, że aż nie czułam wielkiej potrzeby, by go drobiazgowo uzasadniać. Ale na użytek tej listy spróbuję, chociaż kusi, żeby po prostu przypomnieć, że wszystko w 2. sezonie świetnie zagrało i tyle. Od traumatycznego rodzinnego posiłku w otwarciu serii, przez poszukiwanie sposobu na mniej autodestrukcyjne życie bez utraty cechującego Fleabag ironicznego spojrzenia na otoczenie, po słodko-gorzki finał, w którym bohaterka traci księcia… znaczy, księdza, ale się nie załamuje. Porzuca widzów, wierząc, że dalej sobie już poradzi. Jest jeszcze lepiej niż w bardzo przecież udanym sezonie 1. Obsada, muzyka, scenariusz, gry ze schematami, niepowtarzalne połączeni komedii i dramatu, burzenie czwartej ściany. I koniec w odpowiednim momencie. Tęsknię, ale rozumiem, że dokładnie tak miało być.