Serialowa alternatywa: "Foodie Love", czyli miłość i jedzenie po hiszpańsku
Kamila Czaja
28 grudnia 2019, 21:02
"Foodie Love" nie przypasuje widzom, którzy nie lubią, kiedy na ekranie dużo się gada. Ani tym, którzy unikają erotyzmu. Za to fanom europejskiego kina, nowoczesnych miłosnych historii i ładnie sfotografowanego jedzenia – smacznego!
"Foodie Love" nie przypasuje widzom, którzy nie lubią, kiedy na ekranie dużo się gada. Ani tym, którzy unikają erotyzmu. Za to fanom europejskiego kina, nowoczesnych miłosnych historii i ładnie sfotografowanego jedzenia – smacznego!
Nie mam pojęcia o świecie koneserów dobrego jedzenia, degustacyjnych menu i restauracjach, które wymagają rezerwacji na lata przed posiłkiem. "Foodie Love", hiszpański serial HBO Europe, skusił mnie więc bardziej love niż foodie. A przede wszystkim nazwiskiem twórczyni, reżyserki, scenarzystki Izabel Coixet, która wprawdzie robi czasem filmy nieco mnie rozczarowujące ("Księgarnia z marzeniami"), ale i zachwycające ("Życie ukryte w słowach").
To, że musiałam sprawdzać, kim jest znany szef kuchni pojawiający się w jakiejś scenie, nie odbierało mi w żadnym razie przyjemności z oglądania. "Foodie Love", serial, jak głosi czołówka "ugotowany" przez Coixet, powinien trafić do miłośników autorskich produkcji, zwłaszcza europejskich, nawet jeśli oglądają te filmy czy seriale niekoniecznie przy najbardziej wykwintnych daniach.
Foodie Love – z miłości do jedzenia
Nie znaczy to, że człon foodie ma tu małe znaczenie. Jest z love spleciony nierozerwalnie. Towarzyszymy bezimiennym kobiecie i mężczyźnie (grają ich Laia Costa znana z filmu "Victoria" i argentyński aktor i reżyser Guillermo Pfening), którzy właśnie przez aplikację Foodie Love się poznali. Kolejne etapy w kiełkującym, z czasem coraz bardziej zaawansowanym związku idą w parze z miejscami spotkań – od kawy przez jego ulubiony bar i jej ukochaną rzymską lodziarnię itd. Od niezobowiązującej pierwszej randki przez eleganckie restauracje po wspólne jedzenie, grunt, że razem, w przyautostradowej sieciówce.
Odwiedzane miejsca to osobne mikroświaty, nieraz stanowiące tak wyrazisty element serialu, że traci się na moment zainteresowanie romansem bohaterów. Cudownie urządzone przestrzenie, przygotowujący jedzenie ludzie, inni goście lokali sprawiają, że rzeczywistość "Foodie Love" nabiera głębi, barw, nie sprowadza się do historii miłosnej. Moją faworytką jest właścicielka lodziarni w odcinku 4., ale pewnie każdy może wskazać inaczej.
Sama historia miłosna też jednak wciąga. Jak ktoś nie będzie przekonany, doradzam dotrwanie do wspomnianego odcinka 4. Jeśli rzymska odsłona "Foodie Love" kogoś nie porwie, to pewnie serial nie dla niego. Mnie zaimponowało to, że mamy do czynienia z romansem postaci z jakąś przeszłością. Jedzenie to dla nich także wspomnienia, często bolesne, a emocje w obliczu szansy na nowy związek zdecydowanie wykraczają poza łatwy start z odcięciem się od dawnych relacji.
Foodie Love, czyli jak zrobić wrażenie
Są tu więc, czasem komiczne, próby reżyserowania się, żeby na tej drugiej osobie zrobić jak najlepsze wrażenie, ale szybko do głosu dochodzą traumy wyciągnięte na powierzchnię przez bliskość z potencjalnym nowym partnerem. Ten wątek będzie zresztą, dość zaskakująco, rozwijany przez cały serial. Bez większych spoilerów mogę zauważyć, że lęk przed intymnością oraz wieczne poczucie winy nie ułatwią bohaterom dobrze się zapowiadającego romansu.
Obok pojedynczej opowieści o ludziach, którzy oczekują od partnera cierpliwości, ale mają problem, by sami ją dać, a poza tym wciąż z zahamowaniami, raczej psychicznymi niż fizycznymi, krążą, tańczą wokół siebie (czasem dosłownie), diagnozuje Coixet coś, co bohaterowie nazywają "nową erą związków", przyznając, że nie są na nią gotowi. To świat niejasnych jeszcze reguł, co wolno, jakby ludzie za mało mieli problemów z tym, że ich relacja to "przebłysk czegoś prawdziwego, a potem znów śmiechy".
Jeśli do czegoś w "Foodie Love" mam zastrzeżenia, to do nadmiernego zaufania, zbyt miejscami wygodnej, strategii monologów postaci, wewnętrznych bądź nagrywanych na telefonach. Najczęściej ten chwyt się sprawdza, można zderzać uczucia i myśli bohaterów z zachowaniami, dostrzegać rozdźwięk między pragnieniami a tym, co wyartykułowane. Trochę tego jednak za dużo. Bywa też serial Coixet nieco melodramatyczny, proporcje między humorem i energią a melancholią i tragizmem czasem okazują się zbyt chwiejne. Ale że dotyczy to niewielu scen, głównie w drugiej połowie sezonu, można to "Foodie Love" wybaczyć.
Serial Foodie Love – umysł i zmysły
Zwłaszcza że serial nadrabia inną równowagą: między produkcją "gadaną" (bohaterowie rozmawiają o filmach, książkach, otoczeniu) a doznaniami sensualnymi, zarówno kulinarnymi, jak i erotycznymi. Jest strawa intelektualna, jest ta jak najbardziej dosłowna, a do tego "konsumpcja" seksualna, pokazana artystycznie i bezpruderyjnie.
Wyjątkowy styl Coixet, fabularne przekształcenie znanych motywów komedii romantycznej, ale i formalne eksperymenty sprawiają, że trudno "Foodie Love" z czymś porównywać. Może, jak zawsze przy produkcji, gdzie para siedzi, chodzi, rozmawia, z filmami Richarda Linklatera? Trochę, ze względu na dawanie głosu różnym postaciom w wielu miejscach, z "High Maintenance" w europejskim wariancie? Ze "Stanem związku", ale o związku na innym etapie? Albo z niesłusznie zapomnianym jednosezonowym "Dates", między innymi z Ooną Chaplin i Andrew Scottem? Miejscami może nawet z erotycznym "9 i 1/2 tygodnia", ale jednak przefiltrowanym przez filmową klasykę Starego Kontynentu?
Każde zestawienie jakiś aspekt "Foodie Love" chwyta, ale pomija inne. Stąd pewnie oryginalność tej trudnej do jednoznacznego scharakteryzowania produkcji, która czerpie z różnych wzorców i konwencji, przypomina długi europejski film (podobny do tych oglądanych przez bohaterów) z domieszką Woody'ego Allena (o nim też para rozmawia). Komedia i melodramat. Świetna muzyka, w tym jeden niedający się wyrzucić z głowy motyw. Piękne malarskie kadry (w tym te z potrawami – rewelacja!), ale i komiksowe dymki.
"Foodie Love" warto spróbować, chociaż pewnie nie jest to danie dla każdego. Mnie przekonało, historią miłosną prawie całkiem, a resztą – bez reszty. I kazało mi zatęsknić za taką wielobarwną, wolną, błyskotliwą i zmysłową Europą, którą, mam wrażenie, zostaje mi podziwiać na ekranie.