Najlepsze serialowe odcinki 2019 roku (miejsca 20 – 11)
Redakcja
29 grudnia 2019, 15:02
"Czarnobyl" (Fot. HBO)
Gotowi na drugą część naszego rankingu najlepszych odcinków roku? Miejsca 30 – 21 znajdziecie tutaj, a dziś doceniamy m.in. "Czarnobyl", "Russian Doll", "Derry Girls" i "Mr. Robot".
Gotowi na drugą część naszego rankingu najlepszych odcinków roku? Miejsca 30 – 21 znajdziecie tutaj, a dziś doceniamy m.in. "Czarnobyl", "Russian Doll", "Derry Girls" i "Mr. Robot".
20. Better Things – Shake the Cocktail
To nie był najlepszy sezon "Better Things", ale jak się pomyśli, ile miał świetnych odcinków, to trzeba się wstrzymać z surową oceną. Od wzruszającego "Chicago" przez choćby "The Unknown" czy "Easter" aż po mocny, chociaż trochę frustrujący finał – Pamela Adlon wie, co robi, konsekwentnie budując całą serię wokół pytania, kim jest Sam, kiedy próbuje być nie tylko matką i córką.
Różnimy się nieco w redakcji w wyborze najsilniejszych punktów serii, a ostateczny wybór to kompromis. Ale osiągnięty bezkonfliktowo, jako że właśnie wieńczące 3. sezon "Shake the Cocktail" dowodzi, że to, co uważaliśmy czasem za zbyt błahe, nie aż tak wciągające, też miało znaczenie w kontekście całości. Psujące się stopniowo relacje Sam z Frankie znalazły kumulację w niepokazanej na ekranie wyprowadzce córki, a widz razem z główną bohaterką wrzucony został w zastanawianie się, co się właściwie stało i co takiego przegapił.
Finał okazuje się przełomowy, Sam uświadamia sobie bowiem, że przekonana o własnym poświęceniu i swojej słuszności nie zauważyła, że jej nastawienie bywa toksyczne. Wreszcie nieskrępowana radość, widoczna w rodzinnym śpiewaniu utworu z czołówki "Fineasza i Ferba", to coś, czego wcześniej bohaterce brakowało. "Shake the Cocktail" z urodzinami, które stają się okazją do bilansu, ale i odkrycia, że liczy się po prostu dobre przeżycie kolejnego roku, trafnie podsumowuje pewien etap "Better Things", przygotowując grunt pod kolejne, inne już pewnie perypetie Sam i jej rodziny. [Kamila Czaja]
19. Na wylocie — The Viewing Party
Jeśli wierzyć stand-upom, życie osobiste komików to nieopisany bałagan, nawet jeśli mówimy o grzecznych katolickich chłopcach. Przez trzy sezony sypiania na kanapach znajomych i chałturzenia Pete Holmes z "Na wylocie" przeszedł mnóstwo wzlotów i upadków, ale chyba jeszcze nigdy jedne z drugimi nie splotły się tak spektakularnie jak w "The Viewing Party", 6. odcinku 3. sezonu. Wystarczyło, że zderzyły się ze sobą dwa światy, które komik starał się trzymać z dala od siebie — ten komediowy i ten prywatny, zbudowany w błyskawicznym tempie z Kat (Madeline Wise) — i wybuchła prawdziwa wojna.
Podobnie jak Pete, my też uwielbialiśmy Kat za otwartość, zdrowy rozsądek i popychanie go do różnego rodzaju nowych wyzwań. I podobnie jak on, nie znaliśmy drugiej strony — tej wściekle zazdrosnej pannicy, która przyszła na imprezę w Comedy Cellar z okazji występu Ali (Jamie Lee) u Setha Meyersa tylko po to, żeby znaleźć powód do awantury. Ale może miała rację? Może Pete rzeczywiście wciąż wolał od niej swoją byłą?
Po obejrzeniu tego bałaganu ciężko było stwierdzić, kto tu ma rację, ale trzeba było przyznać jedną: "The Viewing Party" to odcinek pełen emocjonalnych fajerwerków, bo oprócz spotkania byłej dziewczyny Pete'a z obecną, mieliśmy jeszcze jego byłą żonę z kochankiem, występ Emo Philipsa, który przyćmił imprezę Ali, i wrażenie, że zarówno dla Ali, jak i Pete'a nadchodzi nowy rozdział. Szkoda, że niedługo potem serial został skasowany i ciągu dalszego już nie poznamy. [Marta Wawrzyn]
18. Odpowiednik – Twin Cities
Choć twórcy "Odpowiednika" zdołali w sensowny sposób zakończyć swój serial, pożegnanie tej nietypowej historii szpiegowskiej po zaledwie dwóch sezonach i tak było zdecydowanie przedwczesne. Takie odcinki jak "Twin Cities" są na to najlepszym dowodem i wcale nie chodzi o fakt, że była to godzina obfitująca w informacje, które wcześniej dawkowano nam aż do przesady.
Jasne, miło było w końcu poznać odpowiedzi na szereg pytań nurtujących nas od samego początku tej opowieści (na przykład jak powstało przejście między światami?), ale te były tylko wisienką na torcie zwyczajnie kapitalnej historii. Podróż do Berlina Wschodniego z lat 80. w towarzystwie młodego Yanka (Samuel Roukin) oglądało się wszak siedząc na krawędzi fotela i podziwiając zręczność, z jaką twórca "Odpowiednika" dopasowywał do siebie poszczególne elementy.
Śledząc osadzoną w realiach komunistycznego państwa szpiegowską fabułę swobodnie przechodzącą w podszytą science fiction opowieść o zderzeniu dwóch światów, trudno było nie docenić, jak doskonale zostało to wszystko przemyślane. Od samej koncepcji światów równoległych począwszy, a skończywszy na szczegółach ludzkich dramatów towarzyszących ich odkrywaniu, krok po kroku mogliśmy obserwować, jak skromna historia jednego człowieka w dwóch wersjach łączy się tu z czymś znacznie większym.
A co w tym wszystkim najciekawsze to fakt, że cały odcinek spędziliśmy w towarzystwie bohaterów, których wcześniej praktycznie nie znaliśmy. Najlepsza odsłona serialu z genialnym J.K. Simmonsem bez choćby jednej sceny z jego udziałem? To nie miało prawa się udać, ale właśnie takie niespodzianki sprawiają, że telewizja wciąż potrafi nas zaskoczyć. [Mateusz Piesowicz]
17. What We Do in the Shadows – The Trial
Serialowa wersja znakomitej wampirzej komedii to jedna z najzabawniejszych rzeczy, jakie widzieliśmy w tym roku, ale nawet najśmieszniejsze dowcipy nie wystarczą, by trafić do drugiej dziesiątki naszego rocznego podsumowania. Tu trzeba czegoś więcej i tak się składa, że "The Trial" jest wręcz podręcznikowym przykładem "czegoś więcej". Nie będziemy bowiem udawać, że byliśmy choć w minimalnym stopniu przygotowani na to, co zaserwowali nam tutaj twórcy.
Jasne, liczyliśmy że prędzej czy później w serialu pojawią się filmowi bohaterowie, czyli Viago (Taika Waititi), Vladislav (Jemaine Clement) i Deacon (Jonny Brugh), ale cała reszta zdecydowanie przerosła nasze oczekiwania. Zresztą podobnie musieli mieć odpowiadający przed wampirzym sądem Nandor, Laszlo i Nadja, którzy za nic nie mogli przypuszczać, że przyjdzie im zeznawać przed obliczem trybunału złożonego m.in. z Tildy Swinton, Evan Rachel Wood, Paula Reubensa czy Danny'ego Trejo. O Wesleyu Snipesie celowo nie wspominamy, bo nie dość, że łączył się przez Skype'a, to jeszcze z problemami.
A na całym szeregu cameo (byli też Kristen Schaal i Dave Bautista) się przecież nie skończyło, bo ten niezwykły w każdym calu odcinek był wręcz wypełniony absurdami. Od wspominania nieobecnych Toma, Brada i Kiefera, przez procesowe zwroty akcji, aż do ratującego sytuację Colina Robinsona. I jak po czymś takim uwierzyć, że seriale mają jakiekolwiek ograniczenia? [Mateusz Piesowicz]
16. Pani Fletcher – Welcome Back
Odcinki jednej z najmilszych serialowych niespodzianek trzymały równy poziom, ale zdecydowaliśmy się na wyróżnienie finału, w którym pięknie spięto wszystkie wątki. Dokonana przez Toma Perrottę adaptacja jego powieści, chociaż należy do niszowych, niepędzących w zawrotnym tempie fabuł, zdążała do konkretnego miejsca, wyraźnie dowodząc, że był tutaj przemyślany plan. Widz na końcu mógł przez chwilę poczuć zaskoczenie, by szybko uświadomić sobie, że dokładnie tak miało być.
"Welcome Back" to punkt, w którym Eve dojrzewa do porzucenia niewygodnej, ograniczającej tożsamości "pani Fletcher". Symboliczna zmiana nazwiska i związana z tym impreza to wstęp do pójścia, po całym sezonie uświadomień i prób, w pełni za głosem pragnień. Głównie tych erotycznych, ale przecież są one w serialu HBO zawsze także symbolem innych przemian i dojrzewania do wolności, nie tylko seksualnej.
Świetnie spleciono losy tych, którzy byli blisko Eve: Amandy, Juliana, Margo oraz pozostałych członków pisarskiej grupy. Jeszcze wyraźniej skontrastowano wątek głównej bohaterki z tym, co spotkało jej pozornie tak świetnie przystosowanego syna, Brendana, który stracił wszystko i pokornie wrócił do domu. Tylko po to, by zastać matkę w sytuacji, o której pewnie niełatwo będzie rozmawiać.
Finałowy odcinek "Pani Fletcher" to idealne zwieńczenie miniserii, a przy tym odcinek uświadamiający, jak bardzo przywiązaliśmy się do bohaterów pojawiających się zarówno na pierwszym, jak i na drugim planie (no, do Brendana może niekoniecznie – ale do reszty). Chciałoby się więcej, tak cudowny był klimat tej kameralnej opowieści, po której zupełnie niesłusznie nie oczekiwaliśmy wiele, nawet wiedząc, że wreszcie będziemy mogli podziwiać Kathryn Hahn w roli głównej. [Kamila Czaja]
15. Dolina Krzemowa — Exit Event
Serial, który regularnie fundował swoim bohaterom sytuacje kryzysowe, nie mógł obyć się bez najtrudniejszego wyzwania dla swoich bohaterów na sam koniec. Jeśli spodziewaliście się jednak powielenia schematu "poważny problem, więcej poważnych problemów i pojawiające się nagle błyskotliwe lub całkiem przypadkowe rozwiązanie", do którego zdążyła już nas przyzwyczaić przez sześć sezonów "Dolina Krzemowa", scenarzysta Alec Berg postawił w "Exit Event" na opcję bardziej niespodziewaną, a przy okazji o wiele bardziej satysfakcjonującą.
W długo wyczekiwany dzień startu PiperNet, Richard i spółka zostali poddani ostatecznej konfrontacji swoich największych marzeń i planów związanych z nową technologią z własną moralnością. Jak wypadł efekt tego starcia? Choć finał ich wieloletniej drogi do powstania "nowego internetu" może wydawać się zaskakujący, w perspektywie całego serialu prezentuje się jako zakończenie wprost idealne.
Szczególnie kiedy ostatnia potyczka ekipy Pied Piper została połączona z pseudodokumentem ukazującym ich życia dziesięć lat w przyszłości. Dość powiedzieć, że wszyscy bohaterowie trafili dokładnie tam, gdzie powinni, na czele z Richardem jako profesorem etyki (no i oczywiście Big Headem jako rektorem Uniwersytetu Stanforda).
Porywające i zabawne, tak jak najlepsze odcinki w serialu i świetnie zagrane przez jedną z najlepszych komediowych obsad ostatnich lat, "Exit Event" przypomniało, że przy wszystkich zwrotach akcji, losy ekipy z Doliny Krzemowej oglądało się tak dobrze właśnie dzięki tym bohaterom. Finałem, jakich wiele innych seriali mogłoby komedii HBO pozazdrościć, "Dolina Krzemowa" zafundowała fanom pożegnanie, które sprawia, że tę często znakomitą produkcję będziemy wspominać z jeszcze większym sentymentem. [Michał Paszkowski]
14. Czarnobyl – Vichnaya Pamyat
"Czarnobyl" to bez dwóch zdań jeden z tych seriali, w których wyróżnić pojedynczy odcinek jest niezwykle trudno. Nie chodzi jednak o to, że wszystkie zlewają się w jedną całość – raczej o bardzo równy i jednocześnie bardzo wysoki poziom prezentowany przez całą piątkę. Doceniając wszystkie ją poprzedzające, ostatecznie stawiamy więc na godzinę, która miniserial HBO zakończyła, będąc jednocześnie jej ukoronowaniem.
O tyle innym od pozostałych odcinków, że rozgrywającym się w dużym stopniu podczas procesu mającego na celu wyjaśnienie przyczyn katastrofy. Albo wręcz przeciwnie, bo jak zobaczyliśmy nie tylko tutaj, ustalenie prawdy bynajmniej nie stanowiło dla radzieckich władz priorytetu. Inaczej niż w przypadku serialowych bohaterów, którzy odsłaniając zamiatane przez komunistyczny system pod dywan fakty, skazywali się tym samym na los jeszcze gorszy, niż już im przeznaczony przez samą czarnobylską tragedię.
Można to nazwać zakończeniem patetycznym i nie będzie w tym szczególnej przesady (szczególnie w samej końcówce), ale trzeba przy tym zauważyć, że twórcom mimo wszystko udało się dokonać trudnej sztuki. Unikając popadania w banały, zdołali nie tylko jasno przedstawić przyczyny katastrofy, ale też obudować ją samą i kończący serial proces autentycznymi emocjami. Czy to wynikającymi z retrospekcji z tragicznego dnia i czasów go poprzedzających, czy z kibicowania bohaterom, by ci zdobyli się na odwagę pomimo konsekwencji, jakimi była ona obarczona. Tyle w zupełności wystarczyło, by "Czarnobyl" i jego finał mocno utkwiły nam w pamięci. [Mateusz Piesowicz]
13. Mr. Robot – whoami i Hello, Elliot
Najświeższa pozycja w zestawieniu, ale też taka, co do której nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że na tak wysokie miejsce sobie zasłużyła. Podwójny finał serialu był bowiem nie tylko godnym zwieńczeniem podróży, jaką przebyliśmy wraz z głównym bohaterem, ale też dowodem na to, że "Mr. Robot" to historia zaplanowana od początku do końca w drobnych detalach – nawet jeśli ostatecznie nie tak rewolucyjna, jak można było początkowo zakładać.
A wiadomo, że można było, bo opowieść o hakerze anarchiście wypowiadającym walkę systemowi wyglądała na rzecz z może wręcz nazbyt wielkimi ambicjami. Wracając dziś do tego początku myślami, trudno jednak uznać, że produkcja USA Network porzuciła swoje pierwotne założenia. To raczej my błędnie je odczytywaliśmy, dostrzegając coś więcej tam, gdzie Sam Esmail chciał nam po prostu opowiedzieć historię Elliota Aldersona. Genialnego hakera, ale przede wszystkim człowieka udręczonego przez własny umysł.
Jasne, koniec końców nasz bohater uratował świat, a nawet mocno dał się we znaki jego najbogatszym władcom, ale nie to stanowiło główny punkt programu. Tego należy szukać w głowie Elliota, gdzie spędziliśmy niemal całe finałowe odcinki, najpierw podążając tropem kolejnej Esmailowej fantazji (równie wciągającej, co wszystkie poprzednie), by potem krok po kroku wyjść z iluzji i wreszcie poznać całą prawdę.
Ta z kolei okazała się równie prosta, co przejmująca, gdy uświadomiliśmy sobie, że prawdziwego Elliota nie mieliśmy nawet okazji poznać. Zamiast niego oglądaliśmy tylko jedną z jego osobowości, tak zaangażowaną w pełnienie roli gospodarza, że aż zapominającą, gdzie jej miejsce. Pokręcone? Wręcz przeciwnie – piękne i genialne w swojej prostocie, bo stawiające w centrum uwagi człowieka, jego traumy i próby radzenia sobie z nimi. Nie wiemy wprawdzie, czy ten właściwy Elliot przezwycięży swoje, ale "Mr. Robot" zostawił nas z potężną dawką nadziei na optymistyczne rozwiązanie. Czego chcieć więcej? [Mateusz Piesowicz]
12. Russian Doll — Ariadne
Udało się. Alan i Nadia wydostali się z pętli nieustających śmierci i trafili z powrotem do swojego normalnego życia. Pokręcona, pełna makabry i terapeutyczna zarazem podróż duetu mogłaby spokojnie dobiec końca, ale w finałowym odcinku "Russian Doll" raz jeszcze wywraca do góry nogami oczekiwania widzów i stawia swoich bohaterów przed nowym wyzwaniem. Nadia i Alan są w kompletnie innych wersjach rzeczywistości, w których nie znają się nawzajem. Kiedy w końcu udało im się pomóc samym sobie, stoją przed wyzwaniem uratowania partnera w swoich perypetiach.
"Ariadne" to jednak żaden dodany na siłę twist na koniec znakomitego 1. sezonu "Russian Doll", tylko odcinek przypominający same największe atuty jednej z najlepszych (jeśli nie najlepszej) produkcji Netfliksa w tym roku. Nietuzinkowy miks czarnej komedii, serialowej terapii i pomysłów rodem z science fiction. Główna para bohaterów, której nie sposób nie kibicować. I w końcu świetna Natasha Lyonne, w "Ariadne" błyszcząca zarówno na ekranie jako Nadia, jak i poza nim w roli scenarzystki i reżyserki.
"Obiecujesz, że jak nie skoczę, będę szczęśliwy?" — pyta Alan odmienioną Nadię na koniec odcinka. "Russian Doll" dało się już do tego czasu poznać jako serial zbyt złożony i paradoksalnie realistyczny, aby pocieszyć go zwykłym zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze. Odpowiedź Nadii zdaje się być jednak czymś o wiele bardziej satysfakcjonującym i zgrabnie wieńczącym cały 1. sezon — "Mogę ci obiecać, że nie będziesz sam". Czy po tak udanym zakończeniu 2. sezon będzie w stanie go przebić? [Michał Paszkowski]
11. Derry Girls – The President
Wybraliśmy finał, chociaż "Derry Girls" nie miało słabych odcinków. Przed "The President" w 2. sezonie zaliczyliśmy wszak integrację z protestantami, rozczarowanie tajemniczą nauczycielką, wyprawę na koncert z niedźwiedziem w tle, wesele i pogrzeb, cudowny szkolny bal. Jednak domknięcie wyśmienitej serii zasłużyło na dodatkowe uznanie, łącząc wszystko, co w naszych ukochanym irlandzkim sitcomie najlepsze.
Wychodząc od wielkiego politycznego tematu, historycznej wizyty Billa Clintona, przedstawionej oczywiście z odpowiednią dawką humoru, gdy wszyscy wpadli w prezydencką histerię, a amerykańskie flagi nie do końca spełniały oczekiwania, Lisa McGee przypomniała nam, co liczy się naprawdę. Polityka jest istotna, ale nie tak jak przyjaźń. Groźba, że James opuści Derry, działa na emocje silniej niż jakiś tam ważny polityk.
Powrót jedynego chłopaka w żeńskiej paczce oraz dobitne uświadomienie wszystkim, że bycie "Derry Girl" to stan umysłu, a nie kwestia płci czy pochodzenia, wzruszyły nas absolutnie, co nie przeszkodziło nam oczywiście głośno się na tym odcinku śmiać. Świetny finał, który sprawił, że od razu jeszcze bardziej zaczęliśmy czekać na nowy sezon. I czekamy. I czekamy. I czekamy. Niewątpliwie bardziej niż na wizytę prezydenta. [Kamila Czaja]