"Nowy papież", czyli kościelnych rewolucji ciąg dalszy – recenzja serialu HBO
Mateusz Piesowicz
9 stycznia 2020, 21:01
"Nowy papież" (Fot. HBO)
Był papieżem Jude Law, jest John Malkovich, ale poza tym w serialu Paolo Sorrentino wiele się nie zmieniło — to wciąż jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie można znaleźć w telewizji.
Był papieżem Jude Law, jest John Malkovich, ale poza tym w serialu Paolo Sorrentino wiele się nie zmieniło — to wciąż jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie można znaleźć w telewizji.
Dziewięć miesięcy minęło od pamiętnego papieskiego wezwania do uśmiechu. Dziewięć miesięcy, które Lenny Belardo (Jude Law) aka Pius XIII aka "Młody papież" spędził w śpiączce, trzymając zmartwionych wiernych w niepewności, a pozbawiony głowy Kościół w stanie zawieszenia. Ale że natura nie znosi próżni, a nawet kardynalska cierpliwość ma swoje granice, w końcu na tronie Piotrowym trzeba było posadzić kogoś nowego.
Nowy papież, czyli kontynuacja Młodego papieża
Od tego właśnie wyboru zaczyna się "Nowy papież", czyli długo wyczekiwana kontynuacja serialu autorstwa Paolo Sorrentino, od razu odpowiadając na najważniejsze pytania, z jakimi zostawił nas poprzednik. Tak, Lenny żyje. Nie, nie pełni już swojej funkcji, a my oglądamy go albo przykutego do łóżka, albo w wizjach innych bohaterów. Co bynajmniej nie umniejsza jego znaczenia. Wręcz przeciwnie, otoczony przez zatopionych w gorliwej modlitwie wiernych i pozbawiony przytomności papież stał się wręcz obiektem kultu, jeszcze bardziej potęgując towarzyszącą mu aurę niesamowitości. I weź go tu zastąp.
Zadanie niełatwe, więc i człowiek do jego wypełnienia powinien być jedyny w swoim rodzaju. Czy okaże się nim niejaki John Brannox (John Malkovich) – angielski arystokrata, który po decyzji konklawe przyjmie imię Jan Paweł III? Z odpowiedzią na to pytanie muszę się wstrzymać, nie tylko dlatego, że nie widziałem jeszcze całego sezonu serialu (do recenzji udostępniono sześć odcinków z dziewięciu), ale też dlatego, że zwyczajnie nie wiem. I sądzę, że gdy już obejrzycie "Nowego papieża", to podzielicie mój brak zdecydowania.
Nie powiem jednak, bym był nim szczególnie zdziwiony. W końcu wspólna produkcja HBO, Sky i Canal+ pokazała już poprzednio, że nie jest zainteresowana prostymi rozwiązaniami i zbyt szybkim dawaniem oczywistych odpowiedzi. Jej nowa odsłona idzie dokładnie tym samym tropem, a że towarzyszy jej również prawo sequela, to wszystko jest tu jeszcze bardziej. Bardziej ekscentryczne, bardziej pokręcone i bardziej skomplikowane. A czy również lepsze?
Nowy papież – John Malkovich na Piotrowym tronie
By to ocenić, w pierwszej kolejności na pewno przyda wam się trochę cierpliwości. Bo choć "Nowy papież" bynajmniej nie ma problemów z tempem, nie spieszy mu się także w przechodzeniu do meritum. Dość powiedzieć, że wspomniany i przecież od początku oczywisty wybór następcy Piusa XIII jest poprzedzony sporymi perturbacjami i solidnym zwrotem akcji. Nie mam przekonania, czy potrzebnym, ale bez wątpienia nadającym serialowi kolejne dno.
A na nim się oczywiście nie kończy, bo prawdziwa zabawa rozpocznie się dopiero, gdy do gry włączy się Sir John, za namową kardynała Voiello (Silvio Orlando) porzucając lordowskie tytuły i brytyjską posiadłość na rzecz Watykanu. Czemu akurat on? Po konserwatywnym Piusie XIII Kościół potrzebuje papieża bardziej otwartego – i na ludzi, i na kompromis. John Brannox gwarantuje rozsądny dialog, jednocześnie wyglądając na kandydata, którego tak wyrachowany polityk jak watykański sekretarz stanu będzie mógł łatwo kontrolować. Ale oczekiwania to jedno, a rzeczywistość drugie. Lenny Belardo też miał być marionetką.
Nietrudno zatem przewidzieć, w jaką stronę przynajmniej w tym aspekcie pójdzie fabuła, co czyni "Nowego papieża" w pewnym stopniu powtórką z rozrywki. Na przestrzeni kolejnych odcinków oglądamy, jak Jan Paweł III wchodzi w papieskie buty, poznaje watykańskie obyczaje i zakulisowe rozgrywki, z czasem coraz mocniej zaznaczając w nich swoją rolę. A że do tego jest człowiekiem, którego życiowe wybory naznaczyła bolesna przeszłość, to podobieństwa do Piusa XIII stają się jeszcze wyraźniejsze i nawet jak zawsze magnetyczny Malkovich nie może wiele na nie poradzić. Przesadą byłoby mówienie o kalce, ale momentami daje się odczuć, że już coś podobnego przerabialiśmy, przez co serial traci trochę na wyjątkowości.
Nowy papież, czyli Paolo Sorrentino do potęgi
Na szczęście lekką wtórność nadrabiamy z nawiązką gdzie indziej, bo znów osobiście reżyserujący wszystkie odcinki Paolo Sorrentino w żaden sposób nie ogranicza swoich twórczych wizji. Ba, może wręcz niekiedy z nimi przesadza, przez co nowa odsłona jego serialu wydaje się wypakowana do granic możliwości. Tak fabularnie – oprócz poznawania nowego biskupa Rzymu śledzimy historię pełną kościelnych spisków, tajemnic i skandali – jak i wizualnie.
I choć ekranowy efekt stanowi absolutnie urzekającą ucztę dla oczu (przygotujcie się m.in. na dużo neonowego krzyża widocznego na plakatach), nie zdziwię się, jeśli ten przepiękny chaos stanie się dla was w którymś momencie nieco męczący. Balansowanie między rozbuchanym, przesiąkniętym erotyzmem stylem, a raz lekką i ironiczną, kiedy indziej w pełni poważną tonacją bez dwóch zdań stanowi o odrębności "Nowego papieża" na tle konkurencji. Z drugiej strony nie pozwala jednak skupić się na tym, co ten ma do przekazania. A ma sporo, nie tylko w kwestii wiary i problemów Kościoła.
Jasne, Sorrentino nie chce uchodzić za wyrocznię i jego serial podkreśla to na każdym kroku, nurzając się w intrygach tak osobliwych, że nie sposób traktować je inaczej niż jako specyficzną rozrywkę. Ale jednocześnie mowa przecież o produkcji, która ma głęboko w swoim charakterze wpisane proste człowieczeństwo. Czy to za sprawą głównego bohatera i pokazania, że papież też człowiek, czy odsłonięcia ludzkich oblicz innych przedstawicieli duchowieństwa. W tym sezonie to wszystko wydaje się schodzić na drugi plan kosztem jeszcze bardziej zachwycających i prowokacyjnych niż poprzednio, ale za to nieraz rozczarowująco pustych wizji.
Co nie oznacza, że całego "Nowego papieża" należy do nich sprowadzić, nic z tych rzeczy. To w dalszym ciągu serial mający znacznie więcej zalet niż wad i potrafiący zaintrygować, nawet jeżeli nie zawsze coś z tego wynika. Czy to w kwestii Jana Pawła III i jego zmagań ze współpracownikami i samym sobą, czy w wątkach towarzyszących innym bohaterom, wśród których prym wiedzie znakomicie zagrany i napisany kardynał Voiello – kto wie, czy nie najistotniejsza i najbliższa rzeczywistości tutejsza postać.
Gorzej wypadają również znane z "Młodego papieża" Sofia (Cecile de France) i Esther (Ludivine Sagnier), którym z różnym skutkiem poświęca się tu sporo uwagi. I jakkolwiek podoba mi się szczególnie relacja tej pierwszej z papieżem, nie mogę pozbyć się poczucia, że można by dany im czas spożytkować nieco lepiej. I niekoniecznie mam tu na myśli rozbudowanie uroczych gościnnych występów Marilyna Mansona i Sharon Stone, co raczej rolę Jude'a Lawa — jeśli sugerujecie się zwiastunem, w którym starcia dwóch papieży odgrywały dużą rolę, możecie się rozczarować.
Nowy papież nie jest idealny, ale wciąż urzeka
Inna sprawa, że narzekania narzekaniami, a i tak pochłonąłem wszystkie dostępne odcinki w błyskawicznym tempie, najczęściej świetnie się przy tym bawiąc. Wyczucie kadru Sorrentino i jego etatowego współpracownika, operatora Luki Bigazziego jest wręcz nie do opisania – znacząco przerasta zdecydowaną większość telewizyjnych produkcji i już choćby dla samego zachwytu ich umiejętnościami warto serial zobaczyć. A przecież jest jeszcze muzyka (eklektyczny soundtrack znów będzie hitem), niekiedy przedstawiająca historię lepiej niż chaotyczny scenariusz, imponująca scenografia, kostiumy… To jedna z tych produkcji, które się podziwia, nie ogląda.
I choćby dlatego "Nowego papieża" polecam mimo jego słabości, z ostrożnym optymizmem zakładając, że ostatnie odcinki pozwolą mi się do niego przekonać już w stu procentach, jak miało to miejsce poprzednim razem. Można Sorrentino dużo zarzucić, na czele z kompletnym brakiem subtelności (zobaczycie to już w scenie otwierającej sezon), ale taki już jego twórczy urok. Jeśli go kupujecie, to i autorska wizja papiestwa porwie was bez reszty. Nieważne nawet, kto ostatecznie będzie najważniejszą osobą w Watykanie.