10 seriali, których najlepiej nie oglądać z rodzicami
Redakcja
2 lutego 2020, 17:54
"Sex Education" (Fot. Netflix)
Nieważne, czy mamy lat 15, 20 czy 40, wspólne oglądanie pewnych scen na ekranie może być bardzo niekomfortowe. Oto 10 seriali, których najlepiej nie odkrywać razem z mamą i tatą.
Nieważne, czy mamy lat 15, 20 czy 40, wspólne oglądanie pewnych scen na ekranie może być bardzo niekomfortowe. Oto 10 seriali, których najlepiej nie odkrywać razem z mamą i tatą.
Euforia
Dekadę temu nowe standardy, jeśli chodzi o przekraczanie granic w serialach młodzieżowych wyznaczała brytyjska produkcja "Skins", dziś te granice wyraźnie już przebiegają gdzie indziej. A najlepszy dowód to "Euforia", zeszłoroczna nowość HBO, która nie zna żadnych tematów tabu. Wystarczy przyjrzeć się liście najbardziej kontrowersyjnych momentów z serialu, gdzie mamy nie tylko słynne 30 penisów w jednej scenie, ale też 11-letniego dilera narkotyków, gwałt na nieletniej, sekskamerę z nastolatką w roli głównej i niezliczoną ilość bardzo naturalistycznych scen seksu, w tym taką z podduszaniem. A wszystko to z bohaterami, których grają co prawda dorośli aktorzy, ale którzy w serialu mają po 16-17 lat.
"Euforia" nie udaje, że dzieciaki nie wiedzą, co to seks i używki, przeciwnie — w bezkompromisowy sposób portretuje świat, którym seks i używki rządzą. A stoi za tym coś więcej niż chęć szokowania. Sam Levison, twórca serialu, opowiadał w wywiadach, że fabułę w dużym stopniu oparł na własnych doświadczeniach, dbając o to, by zwłaszcza do tematyki narkomanii wśród młodzieży podchodzić w sposób autentyczny i odpowiedzialny. I patrząc na to, jak wielowymiarowa jest główna bohaterka, uzależniona od prochów Rue grana przez Zendayę, można powiedzieć, że mu się to udało.
Ale nawet jeśli "Euforii" nie można sprowadzać do roli serialu, który pokazał nam całe morze penisów w męskiej szatni (a chciał jeszcze więcej, tylko HBO powiedziało "dość"), oglądanie kolejnych odcinków w towarzystwie rodziców zapewne nie jest dobrym pomysłem. Takie wychowanie seksualne w wersji turbo może wprawić w osłupienie nawet najbardziej liberalnego rodzica. [Marta Wawrzyn]
Gra o tron
"Gra o tron" to serial o tyle problematyczny, że przez jego ogromną popularność znają go praktycznie wszyscy. Tak, wasi rodzice pewnie też, nawet jeśli głośno się do tego nie przyznają albo w rozmowach o nim będą pomijać co bardziej niewygodne fragmenty. Bo to właśnie o nie się tu rozchodzi i to one sprawiają, że pełna niesamowitych elementów historia fantasy jest jednocześnie mało przyjazna, gdy mówimy o rodzinnej rozrywce.
W końcu trudno do standardów tejże zaliczyć kazirodczy związek pary bohaterów lub sceny gwałtów, które obiły się szerokim echem nie tylko w telewizyjnym światku i budziły oburzenie nawet wśród tych serialowych widzów, którzy zdążyli już przywyknąć do kontrowersyjnych rozwiązań. A to przecież wcale nie koniec, bo "Gra o tron" ma za uszami znacznie więcej, poczynając od niczym niepohamowanej brutalności, a kończąc na równie częstej, co zazwyczaj absolutnie zbędnej nagości.
Nie bez powodu serial HBO dorobił się zatem określania go mianem "cycków i smoków" (co swoją drogą zawdzięcza szczerości Iana McShane'a), co z jednej strony jest oczywiście mocno krzywdzące, ale z drugiej przynajmniej w pewnej części prawdziwe. Nie byłaby przecież "Gra o tron" nawet w połowie tak wielkim fenomenem popkulturowym, jakim jest, gdyby unikała kontrowersji i wybierała bezpieczne rozwiązania.
Ot, taki już jej specyficzny urok i nic nie da się z tym zrobić. A z rodzicami zawsze można obejrzeć coś innego. Albo przynajmniej udawać, że na ekranie nic się nie dzieje – pamiętajcie, oni też mogą lubić ten serial i nie czuć się komfortowo, oglądając go razem z wami! [Mateusz Piesowicz]
Sex Education
Serial dla nastolatków, który w lekkiej komediowej formie, a do tego ze świetnym aktorstwem i piękną stylizacją na retro pokazuje, że o pewnych tematach można normalnie porozmawiać, a najgorsze, co spotyka hormonalnie nabuzowanych licealistów, to udawanie, że problemy związane z seksem ich nie dotyczą. Rzecz urocza, często mądra – więc w czym problem?
Otóż "Sex Education" nie unika tych tematów tak bardzo, że pokazuje je na ekranie chętnie i często. Sceny seksu, mniej lub bardziej udanego, masa rozmów o seksie, szczegółowych znacznie bardziej, niż widz jest przyzwyczajony, a do tego sytuacje, w których seksu wprost może jest niewiele, ale za to podteksty okazują się naprawdę wyraziste i budzą równocześnie śmiech i zażenowanie (tu choćby lekcja palcówki z użyciem pomarańczy).
Poziom natężenie seksualnych problemów oraz skala niewiedzy wywołana złą edukacją zadziwia nawet tak doświadczoną terapeutkę jak Jean, przyzwyczajoną do rozmów z dorosłymi. I chociaż należy do najbardziej otwartych na rozmowę rodziców, to sama ma czasem zaskoczoną minę. A i tak lepszą niż mina, którą ma jej speszony syn Otis zawsze wtedy, gdy matka chce z nim szczerze rozmawiać o seksie.
Niemożność wyartykułowanie problemów nawet do matki, która jest seksuolożką, dobrze pokazuje, czemu oglądanie tego serialu z rodzicami to słaby pomysł. I chociaż seans "Sex Education" niewątpliwie może przynieść pożytek obu generacjom, dając płaszczyznę do rozmowy, a rodzicom także pogłębioną świadomość, że pewne kwestie ich dzieci już dotyczą, to chyba lepiej dla wszystkich, by samo oglądanie odbywało się nie we wspólnym gronie. Zresztą jest to po prostu serial, którego lepiej nie oglądać też publicznie – nie polecam do autobusu, bywa niezręcznie. [Kamila Czaja]
The Boys
Nie dajcie się zwieść kolorowym kostiumom, maskom, pelerynom i całemu temu superbohaterskiemu ekwipunkowi, jaki rzuca się w oczy przy pierwszym kontakcie z "The Boys". Serial Amazona, choć jest ekranizacją komiksu, a superherosi odgrywają w nim kluczową rolę, bardzo różni się od konkurencji, czyniąc z bycia niegrzecznym swój znak firmowy.
Jesteśmy o tym zresztą odpowiednio wcześnie informowani, bo każdy odcinek rozpoczyna się tu ostrzeżeniem o kontrowersyjnych treściach i wymownym symbolem 18+. Jeśli więc mimo wszystko jakimś sposobem wybierzecie akurat ten serial do rodzinnego seansu, dostaniecie jeszcze szansę, by się z tego niezbyt fortunnego pomysłu szybko wycofać. A jeśli się nie uda? Cóż, wtedy będziecie wiedzieć, czego się spodziewać, bo jak przeczytacie na planszy informacyjnej, program zawiera obrazową przemoc, wulgaryzmy, nagość oraz mocne sceny erotyczne.
Tyle teorii, a jak to wygląda w praktyce? Dość powiedzieć, że ostrzeżenie nie jest wcale przesadą i wyrazem nadgorliwości ze strony Amazona. Wręcz przeciwnie, opowiadający przewrotną historię o wyjątkowo zdeprawowanych superbohaterach serial jest dokładnie taki, jak go opisują, do niczego nieukrywających obrazów dodając jeszcze równie mocną fabułę.
Gwałt, przemoc fizyczna i psychiczna czy molestowanie seksualne to tylko niektóre z szerokiej gamy tutejszych "atrakcji" i choć ostatecznie wszystko jest ujęte w pewien nawias, trudno uznać "The Boys" za opowieść dla całej rodziny. A jeśli potrzebujecie więcej dowodów, to poczytajcie o scenie, którą ostatecznie wycięto jako zbyt kontrowersyjną – moim zdaniem weszły do serialu o wiele gorsze od niej. [Mateusz Piesowicz]
Skam
"Skam" raczej nie zapisze się w historii telewizji jako najbardziej kontrowersyjny serial młodzieżowy, szczególnie w obliczu konkurencji pokroju "Skins" czy "Euforii". Jednak w realistycznym ukazywaniu na ekranie życia współczesnej młodzieży norweska produkcja nie miała i dalej nie ma sobie równych. A skoro ma być realizm, to rodzice pragnący obejrzeć serial ze swoimi nastoletnimi dziećmi powinni przygotować się na to, że nie brakuje w życiu nieletnich bohaterów alkoholu ani narkotyków, a o życiu seksualnym mówi się tu całkiem otwarcie.
Przede wszystkim jednak, cały fenomen "Skamu" polegał na tym, jak bardzo serial starał się dotrzeć tylko i wyłącznie do swoich nastoletnich widzów, bez udziału rodziców. Choć serial emitowano w tradycyjnej telewizji, kampanię promocyjną ograniczono do minimum. Twórczyni serialu Julie Andem zależało bowiem na tym, aby nastoletni widzowie dowiadywali się o produkcji nie od swoich rodzin oglądających telewizyjne zapowiedzi, za to od rówieśników, odkrywających serial w internecie. A kiedy już młodzi widzowie wkręcili się w świat nastolatków z liceum Hartviga Nissena w Oslo, na ekranie także nie mieli wiele styczności z postaciami dorosłych, jako że rodziców głównych bohaterów konsekwentnie wysyłano poza ekran.
O tym, jak wielkim sukcesem okazał się ten pomysł, świadczy nie tylko międzynarodowy sukces tej kameralnej produkcji, ale też pokaźna liczba zagranicznych remake'ów. I mimo że to hit głównie wśród młodych widowni, serialowi fani powyżej wieku licealnego i z własnymi dziećmi w szkole z pewnością także nie będą zawiedzeni znakomicie stworzonym oryginałem. Choć seanse pełną rodziną odradzamy. [Michał Paszkowski]
Fleabag
"Fleabag" to historia dla dorosłych. Ale nawet dorośli pewnie nie czuliby się komfortowo, oglądając serial z, cóż, bardziej dorosłymi, czyli ze swoimi rodzicami. Bohaterka prowadzi raczej intensywne życie erotyczne, nie ma dla niej tematów tabu, a swoje celne, ale niewątpliwie odważne aż do granic dyskomfortu widza diagnozy wygłasza nieraz wprost do kamery. Właściwie wystarczą dwa, za to wyraziste przykłady "niewygodnych" sytuacji.
W trakcie 2. sezonu "Fleabag" internet oszalał na punkcie bohatera granego przez Andrew Scotta. Mężczyzna idealnie pasował do pechowo planującej nieco akurat grzeczniejszą egzystencję Fleabag. Tyle że był katolickim księdzem, co pewnie w niejednym domu skończyłoby się przy rodzinnym seansie dyskusją o niemoralności namiętnego romansu z duchownym, a nie o tym, że seksowny ksiądz w wersji Scotta to jedna z najlepszych rzeczy, jaka przydarzyła nam się na ekranach w minionym roku.
Drugi przykład to sprawa przypomniana najpierw przez fakt, że Barack Obama zamieścił "Fleabag" na corocznej liście rekomendacji, a potem przez żart Phoebe Waller-Bridge podczas rozdania Złotych Globów. Otóż mamy do czynienia z serialem, w którym widzimy, jak chłopak przyłapuje bohaterkę na masturbacji przy przemówieniu byłego prezydenta. To, że pewnie nawet gorzej oglądałoby się "Fleabag" w towarzystwie Obamy niż rodziców, niewiele załatwia. [Kamila Czaja]
Dziewczyny
Tak jak "Seks w wielkim mieście" był i zawsze pozostanie serialem definiującym kobiecą seksualność u progu XXI wieku, "Dziewczyny" Leny Dunham pokazały, jak to wygląda dziesięć lat później w młodszym pokoleniu, które nie zna żadnego tabu. Podczas gdy Miranda, Samantha, Charlotte i Carrie prowadziły przyciszonym głosem rozmowy o tym, która by wzięła do ust, a która nie zrobiłaby tego za nic w świecie (naprawdę, była taka scena), Hannah i jej koleżanki nawet się nad tym nie zastanawiały, tylko po prostu to robiły. To i wszystko, co się tylko dało.
Seks dwudziestolatków w "Dziewczynach" był odważny, naturalistyczny i bardzo często krępujący, ale nie dlatego, że czegoś nie pokazano na ekranie. Pokazywano wszystko, włącznie ze sceną, w której Adam (Adam Driver) upokarzał i poniżał swoją nową dziewczynę Natalię (Shiri Appleby), skłaniając ją do robienia kolejnych rzeczy, na które nie miała ochoty. Zdecydowanie była to jedna z najbardziej pokręconych scen seksu, jakie kiedykolwiek widzieliśmy w telewizji. Ale nie tylko o to chodzi. "Dziewczyny" świadomie zbliżyły się do granicy, wywołując dyskusję o tym, czy to był gwałt, czy jeszcze nie, i na co wydała zgodę Natalia.
Wprawiających w dyskomfort scen było w "Dziewczynach" sporo, a "zwykła" nagość stanowiła normę w każdym odcinku. A do tego serial HBO przerobił całą masę problemów trapiących młode pokolenie, ciągle czegoś poszukujące, gubiące się i wkraczające na ścieżki prowadzące donikąd. Lepiej nie pokazywać tego rodzicom, zwłaszcza jeśli ma się 20 lat, wyjechało się na studia do większego miasta i chce się uniknąć krępujących pytań. [Marta Wawrzyn]
The End of the F***ing World
Tu właściwie jako "odstraszacz" przed oglądaniem z rodzicami wystarczyłyby streszczenia serialu, brzmiące zwykle mniej więcej: "17-latni James uważa się za psychopatę, ćwiczy mordowanie na zwierzętach, a kiedy przygotowuje się do zabicia człowieka, poznaje zbuntowaną Alyssę". Raczej nie brzmi to jak miły rodzinny seans.
Dodać trzeba stylistykę serialu, przy której nawet ci rodzice, którzy lubią filmy Tarantino, mogą zwątpić, czy kategoria 16+ nie powinna zostać zmieniona na 26+, a dla bezpieczeństwa może od razu na 60+. I nawet nie chodzi o to, że krew leje się szczególnie gęsto, bo bywało gorzej, a o to, że twórcy tej adaptacji komiksu biorą w nawias konwenanse i moralne zasady, pozwalając bohaterom samodzielnie testować granice tego, co dopuszczalne. Jasne, w gruncie rzeczy wiemy, że to po prostu fajne, pogubione dzieciaki. I im kibicujemy. Co nie zmienia faktu, że często kibicujemy im, kiedy robią rzeczy złe.
"The End of the F***ing World" to serial dla ludzi, którzy wyczują jego konwencję. I nie twierdzę, że rodzice jej nie uchwycą, ale istnieje obawa, że nawet wtedy będą się podczas seansu zastanawiać, czy na pewno wy ją złapaliście. I czy na sto procent wiecie, że z tym całym czarnym humorem, absurdem zdarzeń i mrokiem psychiki bohaterów to niekoniecznie poradnikowy serial typu "Jak uciekać z domu, zostawiając po sobie chaos i zniszczenie". [Kamila Czaja]
Kroniki Times Square
Pomyślmy, czy w serialu opowiadającym o rozkwicie i złotej erze przemysłu pornograficznego w Stanach mogą trafić się jakieś sceny, które niekoniecznie chcecie zobaczyć w towarzystwie rodziców? Jeśli jakimś cudem nie domyśliliście się odpowiedzi, to dodam jeszcze, że mowa o produkcji HBO, więc cenzura jest ostatnią rzeczą, jakiej należy się tu spodziewać.
Można za to liczyć na dużo seksu, jeszcze więcej nagości, a do tego solidną dawkę wulgaryzmów, trochę przemocy i jeszcze kilka innych mocnych rozrywek, które choć pasują idealnie do brudnych nowojorskich ulic z lat 70. i 80., mogą sprawdzić się nieco gorzej w domowym zaciszu podczas rodzinnego obiadku. Takich wszak raczej nie przerywają ujęcia prosto z planów filmów pornograficznych albo scenki rodzajowe z życia alfonsów, prostytutek i ich klientów.
Oczywiście należy przy tym wziąć pod uwagę, że absolutnie nie jest to produkcja efekciarska, licząca na to, że przyciągnie uwagę, bazując na kontrowersjach. To znakomity serial, który swobodę obyczajową czyni tylko środkiem do celu, a nie celem samym w sobie. Sporo mówi zresztą fakt, że pomimo takiego tematu i odwagi w jego pokazywaniu, "Kroniki Times Square" pozostają tytułem raczej niszowym, na pewno niemogącym się równać popularnością z większością tytułów z tej listy.
Świadczy to najlepiej o tym, że choć pornografia i seks są nierozerwalnymi elementami całości, jednocześnie stanowią tylko tło znacznie bardziej skomplikowanej, barwnej i niejednoznacznej opowieści, która zostawi po sobie więcej, niż tylko wspomnienie rozbieranych scen. Zdecydowanie warto tę historię poznać – po prostu dla własnego komfortu psychicznego lepiej zrobić to bez mamy i taty u boku. [Mateusz Piesowicz]
Czysta krew
Na koniec prawdziwy klasyk od HBO: wampiry, wilkołaki, szalona przemoc i dziki seks w każdym odcinku. Oczywiście nie w staniku. "Czysta krew" przekraczała granice aż miło, a wyobraźnia twórców w tym zakresie była wręcz zadziwiająca. Nagie sceny, od których serial pękał w szwach, były podkręcane przemocą, najczęściej dziwną, drastyczną i mocno przyprószoną czarnym humorem.
Szalał seksowny trójkącik, składający się ze słodkiej kelnerki Sookie Stackhouse (Anna Paquin), poważnego wampira Billa Comptona (Stephen Moyer) i magnetycznego wikinga Erica Northmana (Alexander Skarsgård). Szalały wilkołaki, wróżki, zmiennokształtni i wszelkie nadprzyrodzone stworzenia, jakie tylko można wymyślić. Wśród najmocniejszych scen było m.in. wykręcanie głowy wampirzycy w czasie seksu i szalona orgia, w której wzięli udział wszyscy mieszkańcy miasteczka zahipnotyzowani przez starożytną boginię.
Podobnie jak "Spartakus", "Rzym", "Gra o tron" czy "Californication", "Czysta krew" powstała w czasach, kiedy kablówki nie znały żadnych granic i nie narzucały sobie żadnych granic. W HBO panowała wolna amerykanka, jeśli chodzi o pokazywanie seksu i przemocy, co dziś już taką oczywistością nie jest. Jeśli wam takich klimatów brakuje, koniecznie do wampirzego serialu wróćcie, ale zdecydowanie bez rodziców zaparkowanych na kanapie. [Marta Wawrzyn]