"McMiliony" to historia tak absurdalna, że nie dałoby się tego wymyślić — recenzja serialu dokumentalnego HBO
Marta Wawrzyn
4 lutego 2020, 14:03
"McMiliony" (Fot. HBO)
Dokument bardziej wciągający niż fikcja? Tak było z "The Jinx", tak było z "Making of Murderer" i tak samo jest z serialem HBO "McMiliony". Choć to historia o wielkiej kasie, a nie morderstwach.
Dokument bardziej wciągający niż fikcja? Tak było z "The Jinx", tak było z "Making of Murderer" i tak samo jest z serialem HBO "McMiliony". Choć to historia o wielkiej kasie, a nie morderstwach.
Wszystko zaczęło się od krótkiej notki, którą zauważył stacjonujący na Florydzie, znudzony banalnymi sprawami agent FBI Doug Mathews. Notka zawierała pytanie, czy organizowana przez sieć McDonald's loteria Monopoly to przekręt, i rozpoczęła śledztwo rodem z filmów sensacyjnych, i to tych bardziej komediowych. "McMiliony", 6-odcinkowy serial dokumentalny HBO (premiera dziś w HBO GO, widziałam przedpremierowo trzy odcinki) to zapis tego śledztwa i wszystkiego, co dało się znaleźć na temat całej tej pokręconej sprawy.
McMiliony, czyli jak ukraść miliony z McDonald's
W największym skrócie "McMiliony" opowiadają historię byłego policjanta, który przeszedł do pracy w ochronie korporacyjnej, w 1989 roku zaczął odpowiadać za bezpieczeństwo Monopoly i przez 12 lat pomógł wyprowadzić z loterii 24 miliony dolarów. Brzmi to jak totalne szaleństwo, bo akcja McDonalda, w której można było wygrać gigantyczne pieniądze, auta, łodzie, wycieczki etc., była w Ameryce lat 90. czymś naprawdę dużym. Każdy o tym słyszał, niejeden pewnie uzależnił się od śmieciowego jedzenia, licząc, że zostanie milionerem. Zwycięzców ogłaszano z pompą — a jednak do 2001 roku nie było ani jednego "prawdziwego" zwycięzcy.
Wszystko było ustawione — nieważne, czy wygrywał włoski mafiozo, czy skromny dziadek, czy czarnoskóra samotna matka, ci ludzie byli podstawieni. Jerome Jacobson, zwany Wujkiem Jerrym, rozdawał zwycięskie losy przez dekadę, za pomocników mając sycylijskich gangsterów, a FBI zaczęło interesować się sprawą dopiero w 2000 roku, po otrzymaniu enigmatycznej wskazówki. Wtedy zaczęło się śledztwo, równie szalone i nieprzewidywalne, co trwający latami przekręt.
McMiliony — przekręt tak głupi, że aż doskonały
"McMiliony", wyreżyserowane przez Jamesa Lee Hernandeza i Briana Lazarte'a, prezentują to wszystko z różnych perspektyw, opierając się na wywiadach z osobami uwikłanymi w sprawę. W pierwszym odcinku poznajemy Douga Mathewsa i innych agentów, a także prokuratora, pracownicę McDonalda zaangażowaną w operację pod przykrywką i Michaela Hoovera, jednego ze zwycięzców, którego agenci przesłuchiwali, udając ekipę filmową. Głównym narratorem jest fantastyczny w swojej roli agent Mathews, kiedyś wymyślający najdziwniejsze sposoby na złapanie oszustów, dziś w barwny sposób i ze śmiechem wspominający te czasy.
I choć słuchanie tak nieprawdopodobnej historii z ust prawdziwego agenta to rzeczywiście niebywałe doświadczenie — trochę w stylu "Narcos", które jednak jest serialem fabularnym, nie dokumentem — w kolejnych odcinkach robi się jeszcze ciekawiej. Przez ekran przewijają się nie tylko przeróżni stróże prawa, ale przede wszystkim kolejni fałszywi zwycięzcy i członkowie rodzin oszustów, w tym żona mafioza, która wygląda i zachowuje się jakby uciekła z parodii "Rodziny Soprano".
Każdy odcinek to tysiąc absurdalnych twistów, a słuchając tych ludzi, trudno uwierzyć, że to się wydarzyło naprawdę. "McMiliony" to niestworzone historie zaserwowane w hurtowej ilości i składające się na przekręt tak głupi, że aż doskonały. Dość powiedzieć, że cała akcja była grubymi nićmi szyta, bo najczęściej milionami nagradzano członków rodziny. Mafiozo współpracujący z policjantem bynajmniej nie był dyskretny, w pewnym momencie zakładając klub w stylu Bada Bing i zamieniając go w kościół w świetle kamer. A równie pokręcona i niekonwencjonalna co sam przekręt była akcja FBI.
Choć "McMiliony" to nie serial na miarę "The Jinx" czy "Making a Murderer", wciąga tak jak najlepsze produkcje true crime. Albo jak "Dom z papieru". Będziecie się dobrze bawić, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. Jak, u diabła, ci ludzie mogli myśleć, że to się uda? I jakim cudem to rzeczywiście się udało?
McMiliony to historia lekka, łatwa i przyjemna
Jak na dokument o przestępstwie ściganym przez FBI, jest to historia lekka, łatwa i przyjemna. Rozmówcy opowiadający rzeczy tak głupie, że aż przyprawiające o ból głowy, często są przez filmowców podpuszczani, żeby wygadywać jeszcze większe bzdury, a towarzyszą temu idiotyczne scenki odtwarzające prawdziwe wydarzenia i specyficzna oprawa muzyczna, rodem z kinowych filmów o przekrętach.
A tyleż nieustraszony, co gadatliwy agent Mathews z jednej strony całą tę głupotę wyśmiewa i punktuje, a z drugiej opowiada historię własnego śledztwa, które poziomem absurdu nie odstępowało od drugiej strony sprawy. I tak się składa, że to właśnie on ten absurd podkręcał, jednocześnie pozostając człowiekiem, który odkrył i udowodnił kradzież 24 milionów dolarów z ogólnokrajowej loterii.
Ale dokument HBO to nie tylko kupa śmiechu i szczęka opadająca raz po raz na podłogę. Jest w "McMilionach" sporo prawdy o Ameryce, kraju, gdzie marzenia są równie gigantyczne co burgery i kubki z colą. Kiedy przez ekran zaczynają przewijać się kolejni "zwycięzcy", staje się jasne, że to nie ich przekręt. Pocący się ze strachu przed kamerą starszy człowiek, ledwie wiążąca koniec z końcem samotna matka, nieznajoma kobieta, której ktoś zaproponował udział w całej zabawie, bo miała włoskie nazwisko. Historie dziwne i dziwniejsze, ale najczęściej jednak zawierające depresyjny element w postaci biedy czy innego rodzaju problemów.
Oglądanie kolejnych absurdów piętrzących się na ekranie sprawia frajdę i jest wkręcające, tak że trudno się od "McMilionów" oderwać. Serial opiera się na niczym nieskrępowanym humorze i nic sobie z tego nie robi, ale kiedy do gry wchodzą autentyczne ludzkie problemy, przystopować potrafią i twórcy, i zawsze uroczy agent Mathews. Bo ta historia ma wszystko: jest zabawna, dramatyczna, pełna zwrotów akcji i tak nieprawdopodobna, że musiała wydarzyć się naprawdę.
Nawet jeśli serial HBO bywa nierówny, a kolejne odcinki różnią się od siebie tonem i strukturą, jest duża szansa, że nie będziecie mogli oderwać się od ekranu.