"Brooklyn 9-9", czyli nowe porządki, ten sam posterunek – recenzja premiery 7. sezonu
Mateusz Piesowicz
7 lutego 2020, 19:21
"Brooklyn 9-9" (Fot. NBC)
Nowy sezon równa się zmiany? I tak, i nie, bo jak udowadniają pierwsze odcinki nowej odsłony "Brooklyn 9-9", można się zmieniać, pozostając przy tym sobą. Spoilery.
Nowy sezon równa się zmiany? I tak, i nie, bo jak udowadniają pierwsze odcinki nowej odsłony "Brooklyn 9-9", można się zmieniać, pozostając przy tym sobą. Spoilery.
Uwierzycie, że to już prawie siedem lat, odkąd po raz pierwszy spotkaliśmy Jake'a Peraltę i resztę ekipy z 99. posterunku? Bo ja mam z tym pewien problem i nawet nie chodzi o to, że po drodze "Brooklyn 9-9" zdążył zostać skasowany i błyskawicznie przywrócony do życia w nowej stacji. Raczej o fakt, że gdy wtedy jeszcze FOX-owy sitcom startował, trudno było przypuszczać, że przetrwa tak długo, o utrzymaniu dobrej formy nawet nie wspominając.
Brooklyn 9-9 wrócił i nadal jest w dobrej formie
Jednak przewidywania swoje, a rzeczywistość swoje i tak oto znaleźliśmy się u progu już 7. sezonu serialu i wcale nie zanosi się na to, żebyśmy zmierzali do szybkiego końca (tym bardziej że kolejny sezon jest już zamówiony). Ba, trudno nawet o sygnały zwiastujące szczególny spadek jakości. Wręcz przeciwnie, druga odsłona "Brooklyn 9-9" po przenosinach do NBC zapowiada się równie dobrze co pierwsza, a śladów zmęczenia materiału ani widu, ani słychu.
Są za to nasi ulubienie stróże prawa, którzy w podwójnej premierze sezonu musieli stawić czoła pewnym istotnym zmianom na posterunku. Jakim, to dobrze pamiętacie z zeszłorocznego finału, gdy w ramach słodkiej zemsty pani komisarz Wuntch (Kyra Sedgwick) zdegradowała kapitana Holta (Andre Braugher) do roli zwykłego dzielnicowego. Wbrew moim podejrzeniom sytuacja wcale nie wróciła szybko do normy, co oznacza tyle, że musimy przyzwyczaić się do nowej dynamiki w zespole. A ta jest co najmniej niecodzienna.
I nie tylko nam trudno się do niej przyzwyczaić, bo choć relacje Holta z Jake'iem (Andy Samberg) przez lata obierały bardzo różne formy, ta jest z nich zdecydowanie najdziwniejsza. Wszak w cokolwiek wplątywali scenarzyści tę dwójkę, bez zmian pozostawały łączące ich stosunki przełożonego z podwładnym. Okoliczności mogły zatem być różne, ale gdy kapitan pozostawał kapitanem, a Jake jego wiernym synem podopiecznym, pewien bezpieczny status quo był zachowany.
Aż do teraz i choć trudno przewidywać, jaki dokładnie plan mają twórcy (była mowa o rocznej degradacji Holta, więc może to spokojnie potrwać cały sezon), aktualnie prezentuje się on naprawdę obiecująco. Jasne, sam napisałem, że żadnych oznak słabości po "Brooklyn 9-9" absolutnie nie widać, ale nie znaczy to przecież, że serialowi nie przyda się chociaż lekki wstrząs. Choćby po to, by nie popaść w stagnację.
Brooklyn 9-9 próbuje czegoś nowego w 7. sezonie
Odebranie Holtowi zwyczajowego autorytetu i obsunięcie go w zawodowej hierarchii poniżej dotychczasowych podwładnych jest z kolei ruchem o tyle błyskotliwym, że nie tracąc go z oka, jednocześnie uzyskaliśmy zupełnie nową sytuację. Bo jak to tak, słynny Raymond Holt jest zwykłym krawężnikiem? Ma zbierać pachołki? Słuchać poleceń, zamiast je wydawać? Coś tu nie gra, prawda? A pomyślcie tylko, jaki dyskomfort muszą odczuwać pozostali bohaterowie!
Zresztą nie trzeba sobie tego wyobrażać, bo twórcy doskonale zdawali sobie sprawę, jak właściwie skorzystać z otwierających się możliwości, w głównej mierze poświęcając temu pierwszy odcinek. "Manhunt" opierało się zatem na poznawaniu odświeżonej dynamiki duetu Jake/Holt, budując między nimi błyskawiczny konflikt i ustanawiając nowy podział ról. A że ten niezbyt uśmiechał się szczególnie byłemu kapitanowi, to atmosfera szybko zrobiła się gęsta. Obława na zamachowca? No była, ale przecież wiadomo, że nie ona robiła za główny punkt programu, a pojedynek myśliwych. Czy jak wolicie Manhuntera z prawdziwym Good Boyem.
Oczywiście wszystko to w stylu, do jakiego twórcy serialu przyzwyczaili, więc poważnie nie było ani przez moment. Czy to za sprawą wspomnianej dwójki, czy partnerującej Holtowi uroczej Debbie Fogle (cudowna Vanessa Bayer), czy Amy (Melissa Fumero) przeżywającej możliwą ciążę i udowadniającej, że nic tak nie wpływa na szybkość działania w kryzysowej sytuacji jak pełny pęcherz. "Brooklyn 9-9" w pigułce.
Brooklyn 9-9 to wciąż świetna komedia
To samo można powiedzieć o kolejnym z premierowych odcinków, w którym przerabialiśmy już znany schemat z ekipą przyjmującą na posterunku nowego kapitana. A raczej panią kapitan Julie Kim (Nicole Bilderback), wobec której początkowo wszyscy mieli wątpliwości, by w końcu jedynym nieprzekonanym, co do czystości jej intencji pozostał Jake. Choć nie, nie jedynym, bo przecież tym razem jego dziecinne zachowanie podkręcał Holt, ale ten miał przynajmniej dobry powód.
W każdym razie efekt był taki, że "Captain Kim" wypadło od poprzednika trochę gorzej pod tym względem, że nie przyniosło żadnych trwalszych zmian. Pośmialiśmy się, pani kapitan została szybko pożegnana, czekamy na następnego kandydata, licząc, że ten utrzyma stanowisko nieco dłużej. Nie żebym szukał godnego zastępstwa Holta na stałe, bo takie nie istnieje, ale nie obraziłbym się, gdyby twórcy i w tym punkcie postawili na rozwiązanie o trochę dłuższym terminie przydatności.
Czy tak będzie, przekonamy się wkrótce, póki co nie mając jednak żadnych powodów do narzekań. Bo tak, "Brooklyn 9-9" ma i bez wątpienia będzie miało jeszcze niejeden odcinek, który na dłuższą metę nie wniesie do serialu niczego konkretnego. Ale czy można to traktować jako wadę, gdy całość wciąż pierwszorzędnie bawi, a poziom gagów nie spada poniżej zawieszonej na solidnej wysokości średniej? No nie, jakkolwiek bym nie próbował, narzekać na "Chucka" Boyle'a (Joe Lo Truglio) absolutnie nie potrafię.
Ten i znacznie więcej udanych dowcipów, jakie znalazły się w obydwu odcinkach, sugerują z kolei, że czeka nas kolejny dobry sezon, a w nim oprócz śmiechu może trafi się też parę okazji do wzruszeń. Amy i Jake jako rodzice? Z tym bym się nie spieszył, ale sam sposób, w jaki Peralta zareagował na wyznanie żony, dowodzi że choć zmiany na posterunku mogą być tymczasowe, tutejsi bohaterowie naprawdę idą do przodu. Fajnie, że wciąż możemy im w tym towarzyszyć.