"Outlander", czyli miłość, rewolucja i Nat King Cole — recenzja premiery 5. sezonu
Marta Wawrzyn
17 lutego 2020, 14:03
"Outlander" (Fot. Starz)
"The Fiery Cross", czyli premiera 5. sezonu "Outlander", to romantyczno-historyczny miks z weselem i zapowiedzią wichrów losu w postaci amerykańskiej rewolucji. Uwaga na spoilery!
"The Fiery Cross", czyli premiera 5. sezonu "Outlander", to romantyczno-historyczny miks z weselem i zapowiedzią wichrów losu w postaci amerykańskiej rewolucji. Uwaga na spoilery!
"Outlander" znów jest z nami, co zawsze jest dobrą wiadomością po wielomiesięcznej rozłące. Od czasu zakończenia "Poldarka" nie ma drugiego tak przyjemnego guilty pleasure w klimatach historycznych i melodramatycznych jednocześnie. A "The Fiery Cross", przechodzące sprawnie od weselnej sielanki do zapowiedzi wojny, jest jak "the best of" serialu telewizji Starz. Wszystko, za co ten serial lubimy, skondensowane w godzinnym odcinku.
Zaczyna się od retrospekcji, w której Murtagh (Duncan Lacroix) obiecuje małemu Jamiemu po śmierci jego matki, że nigdy go nie opuści. To zapowiedź dramatycznej końcówki, w której ci dwaj będą musieli pójść każdy swoją drogą, jako że — przynajmniej teoretycznie — znaleźli się po dwóch stronach nadchodzącego konfliktu. Jamie (Sam Heughan) przysiągł wierność Anglikom, zaś jego ojciec chrzestny został liderem jednej z grupek rewolucjonistów. Jak to się może skończyć? Nawet jeśli Murtagh będzie naprawdę trudny do znalezienia, Jamie, który płacze w ostatniej scenie odcinka, nie ma wiele nadziei na szczęśliwe zakończenie.
Outlander — wesele Brianny w premierze 5. sezonu
Swój happy end dostali za to Brianna (Sophie Skelton) i Roger (Richard Rankin), para, której perypetie dzieliły widzów w zeszłym sezonie. Niezależnie od tego, co sądziliśmy o ich związku, to jest ich szczęśliwy dzień. Jest więc przepiękna suknia, coś pożyczonego, coś niebieskiego etc.; są emocje przy układaniu włosów i goleniu brzytwą; jest bajkowe otoczenie, wiele pięknych słów i oczekiwane odwołanie do ślubu ich rodziców. A także sporo humoru i parę mroczniejszych momentów, bo "Outlander" wie, że o gwałcie nie da się tak po prostu zapomnieć.
Trauma Brianny, która w trakcie wesela dowiaduje się, że Stephen Bonnet (Ed Speleers) żyje, jest więc w oczywisty sposób widoczna także w trakcie nocy poślubnej, choć niekoniecznie dla Rogera. To my widzimy jej twarz, na której nie maluje się wcale nieograniczone szczęście, on w tym czasie śpi jak zabity. Koniec końców jednak staje na wysokości zadania, następnego dnia oficjalnie uznając małego Jeremiaha za swojego syna, w czym zresztą niemały udział ma sprytna ciotka Jocasta (Maria Doyle Kennedy). Może i Roger nadal ma momenty, kiedy zachowuje się jak neandertalczyk (co jest nawet urocze, biorąc pod uwagę, jak bardzo niemęski wydaje się facetom z XVIII wieku), a historia jego i Bree nie umywa się do romansu ich rodziców, ale trudno nie było bawić się dobrze na ich weselu.
Pytanie brzmi, czy Roger przestał myśleć o powrocie i rzeczywiście zaczął się tutaj — w tym miejscu i czasie — czuć jak w domu. Bo tak się składa, że mała społeczność Fraser's Ridge, zbudowana przez Jamiego i Claire (Caitriona Balfe), to wręcz definicja miejsca, w którym każdy może poczuć się jak w domu. Takiego, gdzie jest przestrzeń na tradycję, specyficzną nowoczesność i dyskusje zgoła nie XVIII-wieczne. Naprawdę szkoda, że nikt z podróżników w czasie nie przemycił aparatu, bo ta specyficzność, ale i perfekcyjność weselnych uroczystości aż prosiła się o uchwycenie. A tak wszyscy ci piękni ludzie będą musieli polegać na własnej pamięci.
Outlander sezon 5 — L-O-V-E i montaż scen seksu
Roger za to przemycił "L-O-V-E" Nata Kinga Cole'a, którego bluegrassowy cover posłużył za muzyczne tło do montażu scen erotycznych. Ot, taki współczesny teledysk walentynkowy, tyle że w kostiumach. A potem bez kostiumów. Pomysł taki sobie, wręcz z gatunku lekko kontrowersyjnych, bo można było odnieść wrażenie, że z jednej strony zagięto tutaj czas (tak, wiem, że teoretycznie Roger mógł "przywieźć" piosenkę z lat 60., ale wciąż nie pasowała), a z drugiej przekroczono granice kiczu. To ja już chyba wolałabym zobaczyć usuwanie migdałków.
Niemniej jednak samym scenom seksu trudno cokolwiek zarzucić, bo to specjalność serialu "Outlander". Claire i Jamie są w takich sekwencjach po prostu magiczni, w przypadku Brianny pamiętano o tym, że to nie jest dla niej takie proste, zaś Jocasta i Murtagh… no cóż, to skomplikowane. Żaden moment nie jest dobry, żeby powiedzieć ukochanemu, że myślisz o wyjściu za innego. I usłyszeć to, co odpowiedział jej Murtagh, który bynajmniej nie zadeklarował, że o nią powalczy.
Outlander — ognisty krzyż zapalony w 5. sezonie
Romantyczna sielanka, w której można było dostrzec zaledwie kilka małych kropli goryczy, została brutalnie przerwana pod koniec odcinka, kiedy to stało się oczywiste, że za chwilę tej społeczności może nie być. Do świata Fraserów wkroczy kolejna wojna; wojna w której Jamiemu nie pozostało nic innego jak zjednoczyć Szkotów pod wspólnym sztandarem. Serial dokładnie objaśnia, czym jest ognisty krzyż, który zapłonął we Fraser's Ridge, i dlaczego to będą naprawdę burzliwe czasy. Sekwencja z przemową Jamiego i kolejnymi przysięgami u stóp płonącego krzyża ma moc i zapowiada nową porcję dramatów, którymi pewnie będziemy ekscytować się bardziej niż perypetiami Rogera i Bree w poprzednim sezonie.
"Outlander" to przesiąknięty romantyzmem melodramat historyczny, który najlepszy jest wtedy, kiedy w małe życia naszych bohaterów wkracza rzeczywiście wielka historia. To właśnie, oprócz świeżości samego połączenia elementów fantastycznych z prawdziwą historią, erotyzmem i zabawami jak z "Doktora Who", przesądziło o powodzeniu pierwszych sezonów. Zaś brak aż tak wysokich stawek historycznych był jednym z powodów, dla których sezony 3-4 wypadły nieco słabiej.
Ognisty krzyż to zła wiadomość dla Fraser's Ridge i dobra dla widzów spragnionych nie tylko romantycznych wesel, pięknie napisanych wyznań i seksu przy kominku, ale też przygody przez duże P. Oraz widoku najlepszych szkockich kiltów w akcji.