"Hunters" to napędzany zemstą romans z rozrywką klasy B – recenzja nowego serialu Amazona
Mateusz Piesowicz
23 lutego 2020, 16:44
"Hunters" (Fot. Amazon Prime Video)
Pytania o tożsamość, narodową traumę i poszukiwanie katharsis – a wszystko w ramach polowania na panoszących się po USA nazistów. Witajcie w świecie "Hunters". Drobne spoilery.
Pytania o tożsamość, narodową traumę i poszukiwanie katharsis – a wszystko w ramach polowania na panoszących się po USA nazistów. Witajcie w świecie "Hunters". Drobne spoilery.
Serial, którego twórcą jest David Weil, a wśród producentów wykonawczych znajduje się Jordan Peele ("Uciekaj!"), już w zapowiedzi wyglądał na spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli pulpowej rozrywki. Lata 70., naziści w Ameryce, grupa ścigających ich Żydów, przemoc, wulgaryzmy, brak zahamowań – czyżby ktoś tu przesiąkł miłością do grindhouse'ów i wzorem Quentina Tarantino postanowił przelać to uczucie na ekran? A może to tylko czysta kalkulacja?
Hunters – serial Amazona o polowaniu na nazistów
Odpowiedź leży pewnie gdzieś pośrodku, ale pomimo tego nie wątpię, że szczerych intencji w przypadku "Hunters" nie brakowało. I to nie tylko w kwestii oddawania hołdu filmowej rozrywce klasy B. Pokręcona produkcja Amazona wszak nie samym ściganiem nazistów żyje, sięgając również po tematy znacznie poważniejsze. A że miesza je z krwawą groteską, w efekcie fundując historię, która ze skrajności w skrajność wpada przynajmniej kilka razy na odcinek? Chyba można to nazwać jej specyficznym urokiem.
Na pewno trzeba za to wszystko tutaj wziąć w duży nawias – bez niego nawet się do "Hunters" nie zbliżajcie, bo uciekniecie w popłochu już przy pierwszej scenie. Jeśli jednak uzbrojeni w odpowiednie nastawienie zdecydujecie się zostać, nie powinniście się nudzić. Co przy 10-odcinkowym serialu, który już na początku atakuje półtoragodzinną premierą, a potem przez cały sezon nie schodzi poniżej 60 minut na odcinek, bynajmniej nie jest sprawą oczywistą.
Podobnie jak to, czy cały ten czas był rzeczywiście twórcom do opowiedzenia swojej fabuły niezbędny. Ograniczenie go raczej nikomu by nie zaszkodziło, ale też nie jest to przypadek historii, która została na siłę rozciągnięta. Nie, tutaj naprawdę robi się dużo (czasami wręcz za dużo), by widzowie w każdej chwili mieli jakieś zajęcie, a nawet najbardziej zrzędliwi recenzenci nie mogli narzekać na przestoje. Nie narzekam zatem, przyznając, że ani pod względem liczby, ani różnorodności atrakcji serial nie zawodzi, przypominając swego rodzaju park rozrywki.
Hunters, czyli Al Pacino i jego zabójcza ekipa
W jego centrum znajduje się natomiast ekipa tytułowych "Łowców" – kierowana przez ocalałego z Zagłady Meyera Offermana (Al Pacino) antynazistowska grupa, zajmująca się odnajdywaniem i likwidowaniem pozostających na wolności zbrodniarzy wojennych. Bo musicie wiedzieć, że ci w ogromnej liczbie nie tylko uniknęli kary, ale też przenieśli się do Stanów, gdzie żyją sobie wygodnie pod zmienionymi tożsamościami. Wojna się skończyła? Tylko dla martwych.
Wkrótce przekona się o tym młody Jonah (Logan Lerman), wplątany w tę aferę przez swoją babcię Ruth (Jeannie Berlin), kolejną ocalałą z obozu koncentracyjnego, która z przerażeniem odkryła, że jej dawni oprawcy chodzą swobodnie po tych samych ulicach co ona. Ale czy po tylu latach da się wymierzyć sprawiedliwość? Oficjalnie byłoby to trudne, jednak dla niewielkiej grupy kierującej się hasłem "najlepszą zemstą jest zemsta", nic nie stoi na przeszkodzie.
Włączając w to prawo i zasady moralne, bo kto by na nie zważał w sytuacji, gdy wysoko postawieni naziści planują budowę Czwartej Rzeszy za oceanem? Tu trzeba szybkiego i konkretnego działania, a do takiego ta banda oryginałów jest na pierwszy rzut oka stworzona. Mamy tu aktora i mistrza kamuflażu Lonny'ego Flasha (Josh Radnor). Jest była agentka MI6, a teraz… siostra zakonna Harriet (Kate Mulvaney). Mogąca się pochwalić wielkim afro fałszerka i czyścicielka Roxy Jones (Tiffany Boone). Weteran z Wietnamu Joe Mizushima (Louis Ozawa). A wreszcie Mindy (Carol Kane) i Murray (Saul Rubinek) Markowitzowie, czyli para sympatycznych ekspertów od broni i gadżetów. Zapewniam, że barwniejszej ekipy łowców nazistów nigdy nie spotkaliście.
Od absurdalnych tonów w "Hunters" uciec się więc nie da, a to przecież tylko punkt wyjścia. Przerysowane jest tu praktycznie wszystko, poczynając od wizji Nowego Jorku z roku 1977, przez zawierającą mnóstwo zwariowanych zwrotów akcji historię, po poszczególne postaci, jakby żywcem wyjęte ze stereotypowego przedstawiciela kina eksploatacji. Do tego zresztą twórcy oczywiście świadomie sięgają, nie tylko za sprawą tematyki, ale też zabaw formą. Ot choćby przedstawienie bohaterów odbywa się za pomocą dziwacznego połączenia bat micwy ze zwiastunami fałszywych filmów, które skwitować mogę tylko słowami: "Bo czemu nie?".
Hunters łączą powagę z kompletnym odlotem
To pytanie chciałoby się zresztą zadawać częściej, bo "Hunters" niekiedy wygląda jak montaż tysiąca pomysłów. Czasem lepszych, czasem gorszych, czasem zrozumiałych, a czasem tak bardzo wyrwanych z kontekstu, że trudno mi było określić, czy jestem na tak. O dziwo jednak twórcom udało się do pewnego stopnia nad tym chaosem zapanować. A przynajmniej zachować w nim dość umiaru, by widz zbyt szybko nie poczuł się znużony ogromem atrakcji.
Te bardziej odjazdowe momenty (są musicalowe i animowane wstawki albo fałszywe reklamy) występują więc jako swego rodzaju przerywniki, choć w sumie nie mam przekonania, że główną linię fabularną należy tu traktować jako wyraźnie mocniej trzymającą się ziemi. Czwarta Rzesza, pamiętacie? A na dokładkę jest jeszcze na przykład wysoko postawiony w rządowej administracji nazista grany przez perfekcyjnie obsadzonego Dylana Bakera czy depcząca po piętach i zbrodniarzom, i Łowcom agentka FBI Millie Morris (Jerrika Hinton). O osobistych wątkach naszych bohaterów nawet nie wspominając.
Trudno przy tym wszystkim zachować jednolity ton albo chociaż ustanowić dominujące poczucie, że twórcy wiedzą, dokąd zmierzają. Ba, oglądając "Hunters" odnosiłem wrażenie, jakby im nawet specjalnie na tym nie zależało. Mamy akurat dobry pomysł? To wrzućmy go tutaj, mniejsza z tym, czy będzie pasował. Lepiej więc nie przywiązujcie się do niczego za mocno i nie sugerujcie premierą, w której surrealistyczny początek (swoją drogą bierze w nim udział Izabella Miko) przechodzi w bardziej klasyczny dramat, a potem skręca w stronę thrillera. I tak lada moment wszystko stanie na głowie.
Łącznie z waszym osobistym stosunkiem do serialu, bo myślę, że ten może się drastycznie zmieniać nawet nie tyle na przestrzeni odcinków, co sąsiadujących ze sobą sekwencji. Bądźcie więc gotowi, że sensacyjne polowanie na nazistów rodem z "Bękartów wojny" w jednej chwili może stać się czymś zupełnie innym. I nie chodzi o wymyślne sposoby wymierzania im sprawiedliwości (ten z piątego odcinka niemal odrzucił mnie od reszty serialu), lecz o twórcze próby uczynienia całości czymś ponad pulpową rozrywkę.
Hunters oferuje czarny humor i trochę emocji
Próby warte uwagi, bo portretując Holokaust w serii obozowych (i nie tylko) retrospekcji, serial nie ogranicza się do przedstawienia skali tragedii, starając się podejść do sprawy bardziej emocjonalnie. Wychodzi na tym różnie, bo niekiedy czkawką odbija się twórcom cała reszta produkcji, zamazując granice między czarnym jak smoła humorem, a miejscami, gdzie należy go porzucić lub zwykłym efekciarstwem, a mającym swój cel artyzmem (przykładowo: "Hawa nagila" to dobry pomysł, szachownica już niekoniecznie). Jeśli jednak wszystko się spina, efekt potrafi być absolutnie porażający. Najlepszy przykład to wątek Mindy i Murraya z drugiej połowy sezonu, przy którym naprawdę trudno opanować emocje.
Chciałoby się, żeby takich elementów było w "Hunters" jak najwięcej, ale będąc szczerym, muszę przyznać, że podchodząc do tego serialu, nie spodziewałem się ich wcale. Oczekiwałem raczej krwawej jazdy bez trzymanki, którą szybko się znudzę i w sumie taką dostałem, tylko bez tej części o znudzeniu. Za to z kilkoma dobrze napisanymi postaciami, porcją wątpliwości moralnych na temat napędzanej zemstą misji czy niespodziewanych wzruszeń, które traktuję jako coś w rodzaju bonusu.
Przyjemnego, ale też stanowiącego wyjątek od reguły. Bo tą w "Hunters" jest pełna akcji i brutalności absurdalna historia, która w miarę upływu sezonu coraz mocniej się nakręca. Chyba nawet za mocno, bo w moim przekonaniu końcówka skutecznie zniechęca do oglądania ewentualnej kontynuacji. Ale że wcześniej bawiłem się lepiej, niż mogłem przypuszczać, to głupio mieć o to pretensje.