Pytanie na weekend: Jaki jest najlepszy serial Netfliksa?
Redakcja
29 lutego 2020, 13:02
Fot. Netflix
Netflix czy HBO? A jeśli Netflix, to co na tym Netfliksie? Dziś wymieniamy nasze ulubione tytuły platformy, która za produkowanie własnych seriali zabrała się mniej niż dekadę temu.
Netflix czy HBO? A jeśli Netflix, to co na tym Netfliksie? Dziś wymieniamy nasze ulubione tytuły platformy, która za produkowanie własnych seriali zabrała się mniej niż dekadę temu.
Siedem lat temu na Netfliksie pojawiło się "House of Cards", od którego wszystko się zaczęło. Dziś platforma własnych tytułów ma setki, a może już nawet tysiące. A wśród nich całkiem dużo perełek, choć w większości są to produkcje sprzed kilku lat. W dzisiejszym Pytaniu na weekend wymieniamy te naszym zdaniem najlepsze. Z takim zastrzeżeniem, że ograniczyliśmy się do produkcji samej platformy, czyli nie braliśmy pod uwagę seriali innych stacji sprzedawanych widzom spoza USA jako "Netflix original" (np. "Better Call Saul" od AMC albo "Dobre Miejsce" od NBC).
Kamila Czaja: Master of None
Nie mam jednoznacznego faworyta. Na dodatek całkiem sporo tego, co kojarzy mi się z Netfliksem, to produkcje przez streamingowego giganta zakupione. Oglądam je tam, ale starając się pamiętać, że źródło jest inne. Po selekcji doszłam do wniosku, że kilka tytułów, które brałam pod uwagę, chociaż wymienię, zwłaszcza że chodzi o łatwe do przegapienia w bieżącym nawale projekty jednorazowe (jak "Ciemny kryształ: Czas buntu" – chyba że jednak będzie 2. seria), zakończone ("Unbreakable Kimmy Schmidt" – chociaż tu czeka nas interaktywny odcinek specjalny) albo zaraz się kończące ("Dear White People", "GLOW"). Z moich ulubionych netfliksowych propozycji być może dłuższą przyszłość mają przed sobą tylko antologia "Nawiedzony dom na wzgórzu" (nowa seria jeszcze w tym roku) i "One Day at a Time" (ale… już nie na Netfliksie!).
Ostatecznie wybieram jednak "Master of None" Aziza Ansariego i Alana Yanga. Zawieszona w 2017 roku po dwóch seriach produkcja nie wywietrzała mi jeszcze z pamięci. Nadal świeże jest wrażenie "Thanksgiving", "New York, I Love You" czy "Amarsi Un Po'". A przecież już w 1. sezonie nie brakowało świetnych odcinków, choćby dotyczących spojrzenia na rodziców, reprezentację imigrantów w mediach czy społeczną presję w kwestii małżeństwa. Niebanalna treść, mądry przekaz dla niejednego trzydziestolatka, a przy tym interesujące formalne zabawy. Szkoda byłoby szybko o "Master of None" zapomnieć.
Mateusz Piesowicz: GLOW
W pierwszym odruchu też chciałem postawić na "Master of None" – w końcu 2. sezon to ogólnie jedna z najlepszych rzeczy, jakie widziałem na małym ekranie. Ale czy to możliwe, by w znanych mi zasobach Netfliksa nie znalazło się nic, co można by przynajmniej zestawić poziomem z tym skromnym komediodramatem?
Zacząłem więc szukać i znalazłem, ale nie wśród najgłośniejszych tytułów. Bo choć bardzo cenię "The Crown" i złego słowa nie mogę powiedzieć na "Stranger Things", to czy nazwałbym je najlepszymi? Bliżej do tego określenia "Orange Is the New Black" (mimo nierównego poziomu na przestrzeni lat) czy "Mindhunterowi", a nawet takim niszowym perełkom jak "Russian Doll" albo "Lady Dynamite".
"GLOW" umieściłbym gdzieś między nimi, bo mimo że nie jest to serial bardzo popularny, zdołał przetrwać szalone cztery sezony i ma szansę na właściwe zakończenie historii. Dobre i to, tym bardziej że opowieść z kobiecym wrestlingiem w tle to jedna z tych, coraz rzadszych na Netfliksie, produkcji, które naprawdę trudno z czymś porównać. Stawiam więc na nią po części za wyjątkowość, po części za wspaniałą ekipę z Alison Brie i Betty Gilpin na czele, a po części za niegłupi scenariusz i emocje, jakich się tutaj nie spodziewałem.
Marta Wawrzyn: BoJack Horseman
W moim przypadku "BoJack Horseman" i długo, długo nic. Depresyjna kreskówka Raphaela Boba-Waksberga, której bohaterami są bardzo ludzkie zwierzątka (czasem z gatunku homo sapiens, ale zwykle nie), to dla mnie i jeden z najlepszych seriali mijającej dekady, i zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką stworzył Netflix. Serial bardzo trafnie opisujący współczesny świat — i współczesne Hollywoo(d), ale to już inna sprawa — z całym jego poplątaniem, skomplikowaniem i problematycznością.
Niemal każdy w "BoJacku" jest na swój sposób nieszczęśliwy, czegoś mu brakuje i czegoś szuka, nie będąc w stanie dopasować się do wymogów otoczenia, społeczeństwa czy po prostu show biznesu, który jest tutaj kolejnym uzależnieniem dla osób i tak już autodestrukcyjnych. Po finale "BoJacka" naszła mnie myśl, że może to koniec ery antybohaterów w telewizji (pamiętacie plakat Soprano Draper Underwood Horseman z 3. sezonu?), wiecie, tych charyzmatycznych facetów, którym wybaczaliśmy wszystko. Możliwe też, że to koniec Netfliksa, gdzie seriale miały więcej niż trzy sezony i były po prostu dobre, a nie "dobre jak na Netfliksa".
Nie spodziewam się, że na Netfliksie kiedykolwiek pojawi się cokolwiek, co dorówna "BoJackowi", ale jeśli mam wymienić inne ulubione tytuły, to przede wszystkim jest to "Orange Is the New Black", wspomniany wyżej "Master of None" (choć to serial porzucony, któremu do wielkości brakuje przynajmniej kilku rozdziałów) i "Mindhunter" (który pewnie skończy jak "Master of None"). "Russian Doll" czy "Nawiedzony dom na wzgórzu" ocenię, kiedy będą mieć więcej niż jeden sezon.