"Amazing Stories" na razie nie spełnia obietnicy zawartej w tytule — recenzja pilota serialu Apple TV+
Marta Wawrzyn
8 marca 2020, 17:47
"Amazing Stories" (Fot. Apple TV+)
Kolejny serial Apple TV+ z wielkimi nazwiskami na pokładzie i kolejny przeciętniak. Pierwszy odcinek "Amazing Stories" to miła historyjka, którą zapomina się pięć minut po obejrzeniu.
Kolejny serial Apple TV+ z wielkimi nazwiskami na pokładzie i kolejny przeciętniak. Pierwszy odcinek "Amazing Stories" to miła historyjka, którą zapomina się pięć minut po obejrzeniu.
Wielkie nazwiska, kilkudziesięciomilionowe budżety, nadmuchane oczekiwania — i z dużej chmury mały deszcz. Tak wyglądały właściwie wszystkie dotychczasowe projekty Apple TV+ i "Amazing Stories" raczej nie będzie wyjątkiem. Piszę "raczej", bo antologii, w której każdy odcinek jest osobnym filmem, nie powinno się oceniać po jednym odcinku. Ale też jeśli twórcy i szefowie platformy uważaliby "The Cellar" za jedną ze słabszych odsłon serialu, nie wypuściliby jej jako pilota całości.
Amazing Stories — Niesamowite historie powracają
Sam serial to nic nowego, bo oryginalne "Amazing Stories" (Niesamowite historie") emitowano w latach 80., a za sterami stał Steven Spielberg, który jest też producentem rebootu stworzonego przez Apple TV+. Oryginał był pokazywany przez dwa lata, doczekał się aż 45 odcinków i zdobył pięć nagród Emmy. Nowa wersja na razie jest rozplanowana na pięć odcinków, które z serialem-matką ma łączyć podobny klimat. Czyli będą to historie zawierające elementy fantasy, science fiction, horroru i czasem też komedii. Możemy spodziewać się rozrywki lżejszej od "Strefy mroku" czy "Black Mirror", choć złożonej z podobnych elementów.
Showrunnerami nowej wersji są Edward Kitsis i Adam Horowitz, twórcy "Once Upon a Time", serialu tyleż urokliwego, co problematycznego. Wiele wskazuje na to, że z "Amazing Stories" może być podobnie, przy założeniu, że w ogóle znajdzie swoją publiczność w czasach serialowego dobrobytu. Będzie mieć znacznie trudniej, bo jednak "Once Upon a Time", przy wszystkich swoich wadach, miało świetne postacie, do których dawało się przywiązać, w miarę jak je rozwijano. Antologia nie może opierać się na rozwoju postaci, bo zwyczajnie nie ma czasu ich zbudować. To muszą być naprawdę "niesamowite historie", zamknięte w godzinnym formacie.
Amazing Stories: The Cellar to miły przeciętniak
A póki co na to się nie zanosi. "The Cellar" to godzina sympatyczna i ładnie zrealizowana, ale tak mało odkrywcza i pusta w środku, jak to tylko możliwe. Odcinek zabiera nas do pięknego, ale zrujnowanego starego domu, za którego remont zabierają się właśnie dwaj bracia, Sam (Dylan O'Brien) i Jake (Micah Stock). Tego pierwszego, prowadzącego mniej ustabilizowane życie i bezskutecznie poszukującego miłości, czeka przygoda: znajdując się w piwnicy domu podczas burzy, przenosi się w czasie i ląduje w tym samym miejscu, ale w 1919 roku.
Tam spotyka i zakochuje się w Evelyn (Victoria Pedretti), córce rodziny, która mieszkała wtedy w tym domu. Dziewczyna, marząca o życiu wypełnionym muzyką i możliwościami, zmuszana jest do poślubienia mężczyzny, którego nie kocha, żeby uratować to, co zostało z rodzinnej fortuny. Ciąg dalszy znacie, jeśli widzieliście jakąkolwiek historię miłosną i dosłownie cokolwiek o podróżach w czasie.
"The Cellar" od początku do końca podąża znajomym torem, odhaczając wszelkie schematy, jakie tylko możecie sobie wyobrazić. To godzina, która upływa miło, przyjemnie i bezboleśnie, ale której nie będziecie pamiętać chwilę po obejrzeniu. Odcinek prawdopodobnie zgrabniej prezentujący się na papierze, niż na ekranie, gdzie banalne rozwiązania dają po oczach, za to zupełnie nie widać nieodpartej ekranowej chemii, która powinna być podstawą takiej historii, jeśli to ma działać.
Amazing Stories to próba imitowania Spielberga
Jeżeli kolejne odcinki będą podobne, a wiele wskazuje na to, że będą, fani antologii z elementami science fiction, jak "Black Mirror", nie mają tu czego szukać. I nie chodzi tylko o to, że z ekranu wylewa się optymistyczne przesłanie, o które we współczesnych serialach tego typu bardzo trudno i które nie do końca pasuje do naszych czasów. Takie historie są po prostu zbyt schematyczne, znajome i mało odkrywcze, żebyśmy mieli ekscytować się tym w 2020 roku, kiedy było już wszystko.
Jasne, serialowa antologia to ogólnie problematyczny gatunek. I kultowa "Strefa mroku", i "Black Mirror", i takie seriale jak "Detektyw", "Fargo" czy "American Horror Story" — opowiadające jedną historię nie na odcinek, tylko na sezon — miały swoje słabsze momenty. To normalne. Ale "Amazing Stories" zaczyna od takiego banału, że trudno uwierzyć w poprawę w najbliższej przyszłości. W tym momencie to raczej niezobowiązująca rozrywka rodzinna niż podróż do "światów pełnych cudów, możliwości i wyobraźni", którą nam obiecywano w opisach serialu.
Nie sądzę, żeby produkcja Apple TV+ dorównała oryginałowi pod jakimkolwiek względem. Nowe "Amazing Stories" to nie stary dobry Spielberg, tylko próba jego imitowania 35 lat później. Nostalgiczny powrót do czasów, których nie da się tak po prostu przywrócić na ekran, bo telewizyjna rozrywka wyglądała wtedy zupełnie inaczej. Można je tylko przepisać, przedefiniować, pobawić się nimi — tak jak zrobili to bracia Dufferowie w "Stranger Things". Kitsis i Horowitz niczego wyjątkowego do formatu Spielberga nie dodali. Czy w kolejnych odcinkach to się może zmienić?