Nasz top 10: Najlepsze seriale lutego 2020 roku
Redakcja
10 marca 2020, 12:03
"Genialna przyjaciółka" (Fot. HBO)
W lutym serialowy sezon zimowy rozkręcił się na dobre, oferując i znakomite finały ("Nowy papież"), i mocne powroty ("Genialna przyjaciółka", "Better Call Saul"), i bardzo zacne środki ("Outsider").
W lutym serialowy sezon zimowy rozkręcił się na dobre, oferując i znakomite finały ("Nowy papież"), i mocne powroty ("Genialna przyjaciółka", "Better Call Saul"), i bardzo zacne środki ("Outsider").
10. Homeland (powrót na listę)
Carrie Mathison wróciła z ostatnią misją i dobrze ją widzieć z powrotem. Zwłaszcza że "Homeland" nie traci czasu w pierwszych odcinkach finałowego sezonu, od razu wrzucając nas i swoją bohaterkę w wir zdarzeń. Zgodnie z zapowiedziami, początek tej serii sprawia, że cofamy się pamięcią do czasów Brody'ego. Tyle że teraz sytuacja się odwróciła i to Carrie jest jak Brody — osoba podejrzewana o najgorsze, mimo że nieraz wykazała się bohaterstwem i lojalnością. W zasadzie trudno wskazać sytuacje, w których było inaczej (jeśli pominąć przygody z prochami). A jednak nawet ona sama nie jest do końca pewna, co mogła zrobić w Rosji.
Rozterki Carrie bardzo szybko jednak ustępują miejsca akcji. Agentka ląduje w Afganistanie i ma za zadanie pomóc zakończyć najdłuższą wojnę współczesnej Ameryki. Sprawy komplikują się i na różnych frontach jednocześnie potwierdza się, że dobrej "strategii wyjścia" po prostu nie ma. To jeden wielki chaos, którego nie jest w stanie opanować ani Biały Dom, gdzie doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego jest Saul Berenson, ani CIA na miejscu, w Kabulu. A my go oglądamy z różnych perspektyw, w tym także z linii frontu, gdzie działa nasz stary znajomy Max.
Choć "Homeland" podkręca rzeczywistość, stawiając na wybuchowe twisty, jednocześnie jest mocno osadzone w naszej rzeczywistości geopolitycznej, i to widać też teraz. To jest prawdziwa wojna, to są prawdziwe dyskusje — nawet jeśli podane w wyostrzonej wersji. I wszystko wskazuje na to, że to będzie udany sezon. [Marta Wawrzyn]
9. Kontrola (nowość na liście)
Na luty przypadł tylko jeden odcinek tego polskiego serialu internetowego, nakręconego przez zaledwie dwudziestoletnią Nataszę Parzymies (która zaczynała przygodę z "Kontrolą", mając lat osiemnaście). Jednak właśnie przy okazji finału o prezentowanej na YouTubie historii, dwa lata po pilocie, zrobiło się naprawdę głośno. Lepiej późno niż wcale, bo dzięki medialnym zachwytom o "Kontroli" dowiedziały się osoby nieśledzące tej serialowej niszy (chociaż przy 13 milionach odsłon 1. odcinka "nisza" nie jest może najlepszym słowem).
Opowieść jest krótka, zaledwie siedem odcinków trwających od dwóch do czternastu minut. Tyle jednak wystarczyło, by opowiedzieć o skomplikowanym uczuciu, które połączyło Majkę (Ewelina Pankowska) i Natalię (Adrianna Chlebicka). Spotykają się po pewnym czasie od rozstania, gdy jedna leci z chłopakiem na weekend, a druga, pracująca na lotnisku, ma przeprowadzić kontrolę osobistą. Dosłowna kontrola to jednak tylko jedno ze znaczeń tytułu serialu, w którym rozgrywa się złożona emocjonalna walka.
Parzymies sięga po schematy melodramatu. Miłość, momentami toksyczna, zmiata wszystko na swojej drodze, nie licząc się ze światem. Fakt, że w "Kontroli" chodzi o miłość między kobietami, pozwala jednak rozbić gatunkowe konwencje. A przy tym opowieść, którą łatwo byłoby zaszufladkować jako serial LGBT, okazuje się bardzo uniwersalna, nie ma tu społecznego posłannictwa, nie poświęcono artyzmu na rzecz interwencji i wykładów o tolerancji. Wybory bohaterek mogą budzić mieszane uczucia, ale kontrowersji nie zbudowano na orientacji seksualnej, tylko na brutalnym nieraz potraktowaniu innych ludzi.
"Kontrola" to formalnie małe dawki opowieści, ale emocji jest tu mnóstwo. Dzięki skondensowaniu do krótkich odcinków widz dostaje tylko to, co najistotniejsze. Pewnych rzeczy trzeba się domyślić, sporo zinterpretować. To też podkręca zaangażowanie w historię. A wszystko to pięknie nakręcone – zmysłowo, profesjonalnie i stylowo mimo niewielkiego budżetu. Na razie (bo mówi się o kontynuacji) to zaledwie niecała godzina poświęconego czasu na seans, a wrażenie zostając na długo. [Kamila Czaja]
8. Zero zero zero (nowość na liście)
Sensacyjna historia kręcąca się wokół tematu handlu narkotykami doceniona w naszym lutowym rankingu? Nie, wcale nie chodzi o kolejną odsłonę "Narcos: Meksyk", choć ta trzyma solidny poziom. Wyróżniamy jednak nowość, a więc oparty na bestsellerowej powieści Roberto Saviano włoski serial "Zero zero zero", który rozkręcił narkotykowy biznes na jeszcze większą skalę.
I to całkiem dosłownie, bo prowadzona trzytorowo fabuła imponuje przede wszystkim rozmachem, ze swobodą przenosząc się z jednego końca świata na drugi i zgrabnie łącząc ze sobą poszczególne wątki. Zaczynając więc od pierwszego ogniwa przestępczego łańcucha w Meksyku, przemierzamy ocean i wraz z pośrednikami w nielegalnej transakcji kierujemy się w stronę Włoch, gdzie toczą się brutalne walki o władzę w mafijnej rodzinie. A to tylko pierwsze z brzegu atrakcje.
Wymieniać wszystkich nie ma sensu, trzeba za to powiedzieć, że na pewno nie jest "Zero zero zero" opowieścią monotonną i zagraną na tylko jednej nucie. Każdy z trzech wiodących wątków ma swój własny charakter, każdy wyróżnia się na tle pozostałych, każdy potrafi też dostarczyć sporo emocji, nawet jeśli nie wszyscy bohaterowie są tu równie wyraźnie naszkicowani (pod tym względem przoduje grane przez Andreę Riseborough i Dane'a DeHaana rodzeństwo Lynwoodów).
Inna sprawa, że nie o to w tej opowieści w głównej mierze chodzi. "Zero zero zero" ma przede wszystkim pokazać, jak działa współczesny rynek handlu kokainą, jak połączone są ze sobą jego poszczególne element i jak zmiany w jednym miejscu mają wpływ na całą resztę. To udało się twórcom znakomicie, a że przy okazji dostaliśmy znakomitą realizacyjnie, trzymającą w napięciu i często bardzo brutalną historię, od której trudno się oderwać, to jeszcze większy plus. [Mateusz Piesowicz]
7. Brooklyn 9-9 (powrót na listę)
Nie ukrywamy, że "Brooklyn 9-9" to jeden z naszych ulubionych współczesnych sitcomów i najzwyczajniej w świecie stęskniliśmy się za tą zwariowaną ekipą. Nasze upodobania nie zmieniają jednak faktu, że komedia NBC zaliczyła naprawdę świetny powrót, w pełni zasługując na miejsce wśród najlepszych seriali w poprzednim miesiącu.
Co więcej, z każdym tygodniem zasługiwała na nie coraz bardziej, bo poziom 7. sezonu systematycznie rósł. Poczynając od jeszcze dość spokojnego początku, gdy przyzwyczajaliśmy się do nowej roli kapitana Holta i przerabialiśmy kolejną próbę zmiany rządów na posterunku, następne odcinki podnosiły poprzeczkę, udowadniając, że serialowa ekipa jest w naprawdę świetnej formie, a twórcy nie mogą narzekać na brak pomysłów.
My z kolei możemy tylko chwalić ich jakość, bo ta była pierwszorzędna. Powrót szalonego Adriana Pimento w fabule przypominającej "Gdzie jest Dory?" czy jak wolicie "Memento". Kolejna odsłona Jimmy Jab Games, czyli zwariowanych posterunkowych igrzysk. Polowanie na niejaką Debbie (cudowna Vanessa Bayer), przesympatyczną, aczkolwiek trochę niezrównoważoną policjantkę. Mało?
Bynajmniej, tych i innych atrakcji nie brakowało, a trzeba przecież pamiętać, że mowa o serialu, któremu w tym roku stuknie siedem lat na antenie. I na tym się na pewno nie skończy, bo kolejny sezon jest już zamówiony. Nie mamy wątpliwości, że to świetna decyzja. [Mateusz Piesowicz]
6. Kidding (powrót na listę)
Jeden z naszych ulubionych komediodramatów 2018 roku wrócił później, niż zapowiadano, ale warto było czekać. Wydawało się, że twórcy nie mogą pokazać teraz nic innego niż drogę Jeffa Picklesa na samo dno, skoro poprzedni sezon zakończył się przejechaniem partnera żony. Nic bardziej mylnego. Dave Holstein znów nas zaskoczył, podejmując historię wprawdzie w tym samym punkcie, ale wybierając zupełnie inne scenariusze niż te, których się spodziewaliśmy.
Jeff niedługo utrzymał się w roli "tego złego". Oddał Peterowi część wątroby i jeszcze został bohaterem. Nawet Jill, chociaż wraca w kłótniach do tego wątku, nie wyciągnęła wielkich konsekwencji w faktu, że "najmilszy człowiek świata" z premedytacją rozjechał bliskiego jej mężczyznę. A potem było tylko ciekawiej, kiedy Jeff w narkozie przeniósł się do magicznego świata ze swojego programu. Dostaliśmy sielankową scenerię, a w niej bardzo mroczne teksty piosenek.
Wydawało się, że odcinkowi "Up, Down and Everything in Between" trudno będzie dorównać, ale obok pomysłów w rodzaju lalek, które nasłuchują dzieci w domach przez całą dobę, rozwodu Deirdre, na którym najbardziej ucierpiały wprzęgnięte w reklamowe absurdy marionetki, marynarskiego pogrzebu w beczce i światowego buntu Picklesów "Kidding" dało nam "Episode 3101".
To nie pierwszy raz, kiedy funduje się widzom telewizję w telewizji (wystarczy przypomnieć choćby "The Good Twin" z "GLOW"), ale w "Kidding" udaje się to zrobić oryginalnie. Wprawdzie do teraz nie do końca wiem, co tam robiła Ariana Grande, ale chodziło przede wszystkim mądry przekaz o godzeniu się ze zmianą – w programie (pożegnanie niektórych postaci) i w życiu (podpisanie papierów rozwodowych). Piękne pół godziny. A że przez nie zginął pewien Filipińczyk? Cóż. [Kamila Czaja]
5. Outsider (utrzymana pozycja)
Z telewizyjnymi adaptacjami Stephena Kinga różnie do tej pory bywało. "Outsider" zdecydowanie wyróżnia się na plus, nawet jeśli nie jest serialem wielkim ani szczególnie przełomowym. Tajemnica nie z tego świata, atmosfera jak z 1. sezonu "Detektywa", dobrze napisany scenariusz i charyzmatyczna Cynthia Erivo w kolejnej ciekawej roli w zupełności wystarczają do szczęścia przynajmniej tym widzom, którzy lubią takie klimaty i mają cierpliwość do powolnie rozwijających się fabuł.
Odcinki z lutego, które tutaj wzięliśmy pod uwagę, to ciąg dalszy mrocznych przygód związanych z poszukiwaniami El Cuco. Podczas gdy Holly (Erivo) jest przekonana o swojej racji i coraz bardziej zaangażowana w sprawę, Ralph (Ben Mendelsohn) nadal kurczowo stara się trzymać ziemi. Z czasem jednak będzie musiał otworzyć umysł na rzeczy, które według niego nie istnieją, bo nie dość że zdarzenia dziwne i dziwniejsze się mnożą, to jeszcze po stronie Holly zaczyna opowiadać się jego żona.
Choć dynamika w dobranym na zasadzie przeciwieństw duecie śledczych napędza fabułę "Outsidera" w lutowych odcinkach, najbardziej zapada w pamięć ten, który spędzili osobno. Czyli "In the Pines, In the Pines" z porwaniem Holly, dramatycznymi poszukiwaniami i makabrycznym snem na końcu. Rasowy King. [Marta Wawrzyn]
4. Genialna przyjaciółka (powrót na listę)
Aż sześć z ośmiu odcinków 2. serii "Genialnej przyjaciółki" przypadło na luty. Emisja po dwa odcinku w tygodniu sprawiła, że sezon zleciał niepostrzeżenie, zanim zdążyliśmy się na dobre przyzwyczaić, że opowieści z Neapolu sprzed kilku dekad wreszcie wróciły. I to wróciły w swojej tradycyjnie świetnej formie fabularnej, aktorskiej i wizualnej.
"Genialna przyjaciółka" ma to do siebie, że nawet kiedy bohaterowie podejmują irytujące wybory, to wszystko wydaje się uzasadnione psychologiczną i społeczną sytuacją postaci. Tłumiąc niechęć, trzeba przyznać, że właściwie w takich okolicznościach i z taką osobowością Lila czy Elena nie mogły zachować się inaczej, chociaż szkodzą przez to sobie, przyjaciółce, ludziom wokół.
Relacja między dziewczynami nieraz bywa toksyczna, a nie pomaga tu fascynacja ich obu zbuntowanym, kapryśnym Ninem. Ale chociaż kolejne związki czy romanse grają w serialu ważną rolę, najważniejsze wciąż wydaje się to, która z bohaterek jest górą, która osiągnęła więcej. Nieustające kompleksy Lenù równocześnie ją napędzają i niszczą, podczas gdy Lila wprawdzie dzięki małżeństwu wyrywa się z biedy, ale wpada w inne uwikłania, które nie pozwalają jej realizować potencjału.
W tle mamy Włochy rozdarte między starym porządkiem a kiełkującą robotniczą rewolucją, akademickie spory i nieakademicką codzienność tych, którzy utknęli w dzielnicach pełnych marazmu i beznadziei. Przekonująco wypada drugi plan, większości postaci potrafi wyjść poza stereotyp. Ale i tak liczą się przede wszystkim Lila i Elena, Elana i Lila, uwikłane w przyjaźń równie silną, co skomplikowaną. [Kamila Czaja]
3. High Maintenance (powrót na listę)
Nasz ulubiony diler trawki wrócił w 4. sezonie, który ma szansę się okazać najlepszym z dotychczasowych. Lub co najmniej dorównać tym najbardziej udanym. 3. seria miała swoje momenty, ale dość szybko o niej zapomnieliśmy, tymczasem większość odcinków z lutego 2020 zapomnieć byłoby trudno. I zasługa w tym nie tylko jednookiego psiego towarzysza dotąd prowadzącego raczej samotniczy tryb życia bohatera, chociaż Fomo niewątpliwi dodaje "High Maintenance" uroku.
Odcinek 1. urzekł nas optymizmem płynącym z miłosnej historii dziennikarki i jej partnera. Ta opowieść mogła się skończyć zupełnie inaczej, jednak postawiono na wybaczenie sobie błędów, przy okazji świetnie splatając ten wątek z losami "śpiewającego telegramu". Jeśli ktoś narzeka na swoją pracę, powinien popatrzeć, jak źle może być. Ale nawet tu udało się twórcom znaleźć sposób na zafundowanie bohaterowi sporej dawki nadziei.
Naszym faworytem jest jednak wątek koordynatorki intymności ("Trick"). Oswajając widzom ten stworzony przez HBO zawód, zaproponowano przekonującą opowieść o trudnej, ale wartej starań i kompromisów relacji. Kolejne odcinki nie mogły temu dorównać, ale i niekonwencjonalnie zakończona ucieczka ulicami Nowego Jorku ("Voir Dire"), i poruszające losy właścicieli pewnej zapalniczki ("Backflash") trzymały poziom.
Zanurzając się z przyjemnością w nowojorskim świecie, pełnym ekscentryków o dobrych sercach, łatwo zapomnieć, że "High Maintenance" to serialowy eksperyment, naruszający przyzwyczajenia do długiego kibicowania konkretnym postaciom. Nawet teoretycznie główny bohater jest tu z reguły na drugim planie. Mimo antologicznej konstrukcji emocji, głównie tych ciepłych, mamy pod dostatkiem, a twórcom najwyraźniej nadal nie brakuje pomysłów. [Kamila Czaja]
2. Nowy papież (awans z 4. miejsca)
Nie był wcale "Nowy papież" (zresztą podobnie jak jego poprzednik) serialem pod każdym względem idealnym. Ba, można mu łatwo wytknąć słabsze punkty czy nawet całe wątki; można narzekać, że doprowadzenie historii do sedna zajęło zdecydowanie za dużo czasu; można powiedzieć, że Paolo Sorrentino jak zwykle przedkładał formę nad treść. Wszystko to jest przynajmniej w jakimś stopniu prawdą, ale co z tego?
Co z tego, skoro przypadający na luty finałowy odcinek okazał się godziną niemal doskonałą (te bezpośrednio go poprzedzające zresztą również), wywołując tyle emocji, ile większość konkurencji nie jest w stanie wygenerować przez całe sezony? Co z tego, gdy włoski reżyser, który wcale nie chce występować jako sumienie Kościoła, po raz kolejny funduje w serialu przekaz, jakiego próżno szukać w rzeczywistości? Co z tego, gdy otrzymujemy fabułę, która nie rezygnując z wyraźnej ironii i rozrywkowej formy, potrafi autentycznie zachwycić i skłonić widza do refleksji?
Zdecydowanie nie jest to wszystko typowe i często spotykane w telewizji, więc tym bardziej trudno nie docenić "Nowego papieża". Serial na pierwszy rzut oka ekscentryczny, by nie powiedzieć, że kontrowersyjny (Papież zmartwychwstał! Kościół idzie na wojnę! Islamscy terroryści porywają dzieci!), ale pod tą efekciarską maską skrywający znacznie spokojniejsze i o wiele bardziej przekonujące oblicze. I nieważne, czy ma ono twarz Jude'a Lawa czy Johna Malkovicha, tutejsze przesłanie zawsze trafia w idealnie w punkt.
Oczywiście zaliczając po drodze mnóstwo pamiętnych przystanków i bawiąc się widzowskimi oczekiwaniami, by potem i tak zrobić wszystko po swojemu. Łącznie z Aniołem Pańskim znów wygłaszanym na koniec przez Piusa XIII i znów wzbudzającym ogromne emocje w najprostszy możliwy sposób – przesłaniem miłości. A że potem był jeszcze papieski crowd surfing po placu Świętego Piotra, to już zupełnie inna sprawa. [Mateusz Piesowicz]
1. Better Call Saul (powrót na listę)
Czy może być lepszy komplement dla spin-offu, niż twierdzenie, że dorównuje albo nawet przerasta serial-matkę? Szczególnie gdy tym ostatnim jest "Breaking Bad"? Z całą pewnością nie i choć porównywanie "Better Call Saul" z historią Waltera White'a na pewnym poziomie przestaje już mieć większy sens (mimo licznych wspólnych punktów to naprawdę są oddzielne serialowe byty), trudno tej drugiej produkcji Vince'a Gilligana i Petera Goulda odmówić pochwał.
Zwłaszcza że historia Jimmy'ego McGilla z sezonu na sezon rośnie w naszych oczach, w 5. odsłonie już od samego początku wspinając się na bardzo wysoki poziom, który pozwolił jej łatwo wyprzedzić całą serialową konkurencję w rankingu. Ale czy mogło być inaczej, skoro Saul Goodman zaczął na dobre rozkręcać prawniczy interes?
Absolutnie nie i nie ma znaczenia, że do tyleż barwnego, co śliskiego prawnika, którego poznaliśmy w "Breaking Bad", jeszcze trochę Jimmy'emu brakuje. Oglądanie jego rozpędzającej się z każdą chwilą przemiany to i tak czysta przyjemność, przynajmniej dopóki nie przypomnimy sobie, dokąd ta historia prowadzi. A jeśli mielibyście zapomnieć, to spokojnie, niejaki Gene z Omahy i jego paranoiczny strach szybko wam przypomną.
Skoki w przyszłość naszego bohatera to jednak na razie wciąż tylko jednorazowy dodatek – uwagę należy skupić na teraźniejszości, w której znany i lubiany Jimmy staje się krok po kroku coraz odleglejszym wspomnieniem. Codzienność stanowią za to wciskanie kitu klientom, rabaty na przestępstwa bez użycia przemocy czy głośne zwracanie na siebie uwagi, ot, żywioł w jakim Saul czuje się jak ryba w wodzie. Pytanie czy aż nie za bardzo i jakie dokładnie będzie to miało konsekwencje dla innych?
Tego dowiemy się nieco później, w pierwszych odcinkach sezonu wciąż znajdując się jeszcze na dość wczesnym etapie historii, jednak już dostrzegając, jak poszczególne elementy zaczynają się łączyć. Długo na to czekaliśmy, więc trudno ukryć ekscytację, nawet wiedząc, dokąd to wszystko zmierza. I choć momentami chciałoby się tę historię zatrzymać, by pozwolić lubianym bohaterom po prostu nacieszyć się chwilą szczęścia, dobrze wiadomo, że to tak nie działa. I pewnie m.in. dlatego "Better Call Saul" tak niesamowicie wciąga. [Mateusz Piesowicz]