"Kidding" wstrzymuje czas — recenzja finałowych odcinków 2. sezonu
Kamila Czaja
10 marca 2020, 16:02
"Kidding" (Fot. Showtime)
2. sezon "Kidding" poszedł w zupełnie inną stronę, niż się spodziewaliśmy, ale absolutnie nie zamierzamy na to narzekać. A finałowe odcinki doskonale zwieńczyły serię. Uwaga na spoilery.
2. sezon "Kidding" poszedł w zupełnie inną stronę, niż się spodziewaliśmy, ale absolutnie nie zamierzamy na to narzekać. A finałowe odcinki doskonale zwieńczyły serię. Uwaga na spoilery.
"Kidding" było zaskakujące już w 1. sezonie, kiedy naginano przyzwyczajenia widzów, mieszając ciepły humor Pana Picklesa z mroczną naturą Jeffa Picklesa, żałobę z nadzieją, a to wszystko przy sporej dawce eksperymentów formalnych. Domykając tamtą serię, Dave Holstein zasugerował, że wszystko będzie dobrze, po czym w samej końcówce zaserwował zwrot akcji, w którym Jeff upadł, zdawałoby się, na samo dno. Skumulowana agresja zaowocowała przejechaniem Petera, aktualnego partnera Jill. I wszystko wskazywało na to, że 2. sezon będzie o Jeffie-antybohaterze.
Kidding – zaskakujący 2. sezon serialu Showtime
Tymczasem nowa seria okazała się czymś zupełnie innym. Od 1. odcinka, w którym Jeff został bohaterem, oddając część wątroby na przeszczep dla faceta swojej żony, przez genialną odsłonę 2., kiedy narkoza zaowocowała odcinkiem w świecie z programu Jeffa, i "Episode 3101", gdy marionetki, tym razem w ramach telewizji w telewizji, pomogły bohaterowi oswoić się ze zmianą, po zaskakujące odcinki finałowe "Kidding" stawiało na Jeffa w wersji wprawdzie pogubionej, ale jednak dobrej.
W międzyczasie towarzyszyliśmy próbom Willa, by cofnąć czas, poznawaliśmy przeszłość bohaterów, widzieliśmy, że Sebastian pogrąża się w urojeniach wywołanych udarem, a Deirdre przy podziale majątku oddaje dzieło życia perfidnemu byłemu mężowi. Dużo wątków jak na stosunkowo krótki sezon złożony półgodzinnych odcinków, ale wszystkie wątki wystarczająco dopracowane i pogłębione. A przy tym inne niż reszta tego, co znamy z telewizyjnych ekranów.
Właściwie nieco na siłę szukając jakichś minusów, wpadłam tylko na to, że sitcomowe udawanie przez Scotta "hetero" można było sobie darować, a nowa fryzura Jeffa, chociaż bardziej twarzowa od poprzedniej, miejscami kazała mi widzieć w nim Jima Carreya z ról typu "Maska" czy "Ace Ventura". Poza tym podobało mi się wszystko, w tym dwa odcinki wieńczące 2. serię.
Kidding i spełnione nadzieje w 2. sezonie
"The Nightingale Pledge" zaczyna się od losów wielkiej głowy, która stanowiła ważny element wcześniejszej serii. Po skomplikowanych perypetiach głowę wykorzystał do niecnych celów widziany w poprzednim odcinku psychopata, próbujący skrzywdzić Jeffa i jego rodzinę. Ten rekwizyt dobrze pokazuje jedną z ważnych dla "Kidding" zasad: pewne sprawy, nawet jeśli się o nich na jakiś czas zapomina, nie znikają i wciąż mogą wywoływać trudne do przewidzenia skutki.
Zagrożenie życia Jeffa prowadzi do, w pierwszym momencie wzruszającej, potem mocno przygnębiającej, sceny z Sebem opiekującym się synem. Szybko się okazuje, że to Seb wymaga opieki. Jego opinia, że "świat jest pełen wariatów, którzy myślą, że świat jest pełen wariatów", w przykry sposób staje się autodiagnozą. A jednak, co urzekającego zwłaszcza w serialu tak mrocznym, że mała dziewczynka przyjaźni się tu z siekierą o imieniu Dolores, rozwiązano zdrowotny dramat z nutką nadziei.
Szczęśliwie zakończyła się też konfrontacja Willa z prześladowcą Jeffa. I nawet to, że "najmilszy człowiek świata" pobił potencjalnego porywacza, nie obniżyło, a podniosło wyniki sprzedaży słuchających lalek. Wprawdzie dowodzi to, że ze światem coś jest głęboko nie w porządku, ale dla Picklesów to pozytywna wiadomość. Zagrożenie minęło, a Jeff z siostrą i synem mogą wspólnie patrzeć, jak w nietypowym domu opieki społecznej Seb i jego była żona, choć oboje pogrążani w demencji, odzyskują dawną więź. Nawet autobus przyjeżdża na fikcyjny przystanek, chociaż to wbrew wszelkim regułom rzeczywistości.
Pełen nadziei finał 2. sezonu serialu Kidding
Oczywiście na tym nie koniec dramatów. Jest przecież jeszcze kwestia organów Phila, bez wiedzy Jeffa oddanych do transplantacji. Z tym problemem radzi sobie finałowy odcinek, "The Puppet Dalai Lama", ale najpierw dostajemy, jak się potem okaże, całkiem logicznie powiązaną z resztą wstawkę z Tybetu roku 1706. No bo oczywiście, w końcu to "Kidding". Następnie równolegle do wychodzących na jaw spraw teraźniejszych poznajemy początki romansu Jeffa i Jill.
Na podstawie dotychczas pokazanych wydarzeń sądziłam, że zawsze to on szalał za nią, a ona pewnie najpierw opierała się związkowi z partnerem tak ekscentrycznym i poświęcającym całą uwagę wszystkim dzieciom świata. Tymczasem to Jill walczyła o Jeffa, w którymś momencie tracąc jednak cierpliwość. I nie wiadomo, co by było, gdyby nie Dalai Lama (i Salvador Dalai Lama!). Ta historia sprzed lat okazuje się urocza, ciekawa i angażująca, a znając późniejsze losy bohaterów, wciąż trzeba zadawać sobie pytanie, czy w ostatecznym rozrachunku mamy do czynienia z komedią romantyczną czy melodramatem.
Gdy – w świetnym montażu – zamiast "tak" sakramentalnego pada "tak" w kontekście obwiniania Jill o śmierć jednego z synów, wydaje się, że nie ma odwrotu i szans na porozumienie. Tymczasem "Kidding", znowu, zaskakuje. Szczerość, po całym budowaniu sezonu wobec iluzji jako ratunku przed rzeczywistością, oczyszcza atmosferę. Dopiero teraz, słuchając bijącego już w innym ciele serca Phila, naznaczona traumą para może zatrzymać czas.
Nauczona doświadczeniem poprzedniego sezonu w napięciu czekałam, że coś się posypie. Tymczasem zaufanie magii przyniosło dobre skutki. Nie da się całkiem cofnąć czasu, ale najwyraźniej da się naprawić wystarczająco dużo, by znaleźć inny sposób poradzenia sobie z przeszłością. Trochę prawdy, trochę iluzji, a czasem iluzja, która pozwala poradzić sobie z prawdą. Wszystko w doskonałych proporcjach.
Co dalej? Nie mam pojęcia, po tym sezonie nawet nie ośmielę się nic przewidywać. Zachwytu 2. serią powinno mi wystarczyć na dłuższe oczekiwanie na nowe pomysły Dave'a Holsteina. Oczywiście o ile Showtime da temu twórcy kolejną szansę mimo niszowości "Kidding". Jeśli nie – dostaliśmy przynajmniej dwie tury czegoś wyjątkowego.