10 seriali, które warto obejrzeć, jeśli macie akurat dwa tygodnie wolnego
Redakcja
12 marca 2020, 18:53
Trafiły wam się przymusowe dwa tygodnie wolnego i nie wiecie, co robić, kiedy nie ma żadnych wydarzeń kulturalnych? Oczywiście polecamy seriale — 10 tytułów, które naszym zdaniem warto znać.
Trafiły wam się przymusowe dwa tygodnie wolnego i nie wiecie, co robić, kiedy nie ma żadnych wydarzeń kulturalnych? Oczywiście polecamy seriale — 10 tytułów, które naszym zdaniem warto znać.
Better Call Saul
Wszyscy lub prawie wszyscy widzieli już "Breaking Bad", ale czy wszyscy oglądali "Better Call Saul"? Wcale nie jesteśmy tego pewni, a rzecz to warta uwagi nie tylko dlatego, że jest spin-offem jednego z najlepszych seriali w historii – to spin-off z gatunku takich, które dorównują, a pod pewnymi względami nawet przewyższają oryginał.
Nie wierzycie? My też na początku powątpiewaliśmy. Wprawdzie pracujący dla kryminalistów prawnik Saul Goodman (Bob Odenkirk – wielokrotnie nominowany za tę rolę do Emmy i Złotego Globu) to bohater równie barwny, co jego koszule, ale czy to to od razu znaczyło, że powinien otrzymać własny serial? Vince Gilligan i Peter Gould twierdzili że tak, nam pozostawało im zaufać. Dzisiaj, po czterech sezonach, w trakcie piątego i mając w perspektywie jeszcze jeden finałowy, możemy powiedzieć, że mieli absolutną rację.
"Better Call Saul" nie jest bowiem wcale historią śliskiego prawnika, a przynajmniej nie od razu i nie w całości. Akcja rozpoczyna się na kilka lat przed wydarzeniami z "Breaking Bad", śledząc losy Jimmy'ego McGilla, drobnego oszusta z Albuquerque, który próbuje zmienić siebie i swoje życie, marząc o karierze adwokackiej. Wiemy, jak to się skończy (a jeśli nie wiecie, to polecamy jednak zacząć przygodę od "Breaking Bad"), ale zanim w ogóle dojdziemy do punktu, w którym Jimmy zacznie używać nazwiska Goodman, czeka nas długa i fascynująca podróż, bo nasz bohater to znacznie bardziej skomplikowany facet, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.
Szczegóły najlepiej odkrywać stopniowo samemu, ale możemy powiedzieć, że choć "Better Call Saul" wymaga czasem cierpliwości, potrafi ją w fantastyczny sposób wynagrodzić. Czy za sprawą Jimmy'ego, czy innych bohaterów, choćby Mike'a Ehrmantrauta (Jonathan Banks), który odgrywa tu bardzo istotną rolę. Podobnie zresztą jak sporo innych postaci z serialu-matki, bo im dalej posuwa się historia, tym więcej jest powiązań między obydwoma tytułami, a ich odnajdywanie to dodatkowy smaczek.
Trzeba jednak pamiętać, że mimo podobieństw, "Better Call Saul" zdołał wyjść z cienia poprzednika, będąc serialem mocno stojącym na własnych nogach. O "ślizganiu" się na popularności "Breaking Bad" nie ma mowy i najlepiej zrobicie, przekonując się o tym na własną rękę. Okazja jest tym lepsza, że serial to wymagający uwagi i skupienia na szczegółach, a te lubią wyparować z głowy w przerwach między sezonami. Nic tylko obejrzeć jeden po drugim. [Mateusz Piesowicz]
Better Call Saul jest dostępne na Netfliksie
BoJack Horseman
Ostatni weekend spędziłam z książką "Ktoś, kto będzie cię kochał w całej twej nędznej glorii", czyli zbiorem opowiadań o miłości autorstwa Raphaela Boba-Waksberga, twórcy "BoJacka Horsemana". Co miało taki plus i minus jednocześnie, że uświadomiłam sobie, jak bardzo mi brakuje kreskówki o gadającym koniu, którego życie to niekończący się kryzys egzystencjalny.
"BoJack Horseman" to nie tylko najlepszy serial animowany ostatnich lat. Dla mnie to też najlepszy serial, jaki Netflix stworzył w całej swojej historii. Na oko to bzdurka, bo w 30-minutowych odcinkach oglądamy codzienne życiowe zmagania człowieka-konia i innych antropomorficznych zwierzaków, mieszkających w Fabryce Snów aka Hollywoo (D zostało ukradzione). I niby tyle. Ale jest w tym coś więcej. Najogólniej rzecz biorąc, to napisana z ogromną wrażliwością historia o tym, jak skomplikowane bywa funkcjonowanie we współczesnym świecie. Nie tylko zresztą współczesnym, bo w przypadku BoJacka ciąg życiowych frustracji i autodestrukcyjnych zachowań zaczyna się w poprzednim pokoleniu, jeszcze przed jego narodzinami.
Codzienne zmagania głównego bohatera, będącego zapomnianym aktorem w średnim wieku, co rusz trafiającym na dowody, że to nie jest branża dla starszych ludzi, to jednak tylko część tej opowieści. Podczas gdy BoJack zagłusza zawodowe frustracje i ogólną pustkę imprezami, używkami i przygodnym seksem, w kręgu jego znajomych trwają różnego rodzaju życiowe poszukiwania. A nad całością unosi się jedno wielkie poczucie niespełnienia.
To wszystko brzmi bardzo depresyjnie, ale prawda jest taka, że "BoJack Horseman" to też jedna z najzabawniejszych komedii, jakie widzieliśmy w ostatnich latach. Bob-Waksberg lubi absurd, sarkazm i aluzje do współczesnej kultury, a do tego potrafi bardzo ostro potraktować Hollywoo(d), miejsce z kartonu, gdzie poszukiwania szczęścia i spełnienia są wyjątkowo karkołomnym zadaniem. Bezpardonowa satyra na Los Angeles i jego mieszkańców to taki sam znak firmowy "BoJacka", jak nutka smutku i melancholii.
Warto zobaczyć "BoJacka", bo jest świetnie napisany i ma coś do powiedzenia. Warto też zainteresować się serialem ze względu na obsadę, w której są najlepsi aktorzy komediowi, na czele z Willem Arnettem, Amy Sedaris i Alison Brie, a także Aaron Paul, czyli Jesse z "Breaking Bad". [Marta Wawrzyn]
BoJack Horseman jest dostępny na Netfliksie
Derry Girls
Jako że te wolne dwa tygodnie na oglądanie seriali nie są do końca dobrowolne, a towarzyszyć mogą im niewesołe myśli, proponujemy wam nadrobienie najśmieszniejszego serialu, jaki widzieliśmy w zeszłym roku. Zaledwie dwanaście krótkich odcinków podzielonych na dwa sezony, a dawką śmiechu, nieraz głośnego, można by obdzielić kilka innych sitcomów.
Serial Lisy McGee, emitowany na Channel 4, a reszcie świata z pewnym opóźnieniem udostępniany na Netfliksie, to opowieść naprawdę prześmieszna. Co jest tym bardziej imponujące, że komizm towarzyszy losom mieszkańców Derry w Irlandii Północnej lat 90., podzielonej zbrojnym konfliktem. Dorastanie nastoletnich bohaterów przypada na czas trudny i toczy się w cieniu ciągłego wojskowego zagrożenia, a mimo to przedstawione perypetie bawią do łez.
Erin (Saoirse-Monica Jackson), jej kuzynka Orla (Louisa Harland) oraz przyjaciółki, Clare (Nicola Coughlan) i Michelle (Jamie-Lee O'Donnell) wciąż pakują się w absurdalne kłopoty, zarówno w domu, jak i w katolickiej szkole prowadzonej przez kradnącą wszystkie sceny siostrę Michael (Siobhan McSweeney). Do paczki dołącza James (Dylan Llewellyn) – jakby mało tego, że chłopak, to jeszcze mieszkający dotychczas w Anglii. A że nastolatkom w komplikowaniu prostych spraw dorównują ich teoretycznie dorośli członkowie rodziny, robi się jeszcze weselej.
Nie brak jednak w "Derry Girls" i poruszających momentów. Łatwo przywiązać się do bohaterów, a od czasu do czasu McGee potrafi mocno wykorzystać w fabule irlandzki konflikt. Niejeden widz da się też wzruszyć muzyce i rekwizytom tamtej dekady. Spędzenie paru godzin z Erin i spółką, na dodatek w rytmie utworów Ace of Base czy The Cranberries, to zawsze świetny pomysł, a kiedy potrzebuje się pocieszenia – pomysł wręcz idealny. Potem z automatu dołącza się do niecierpliwe oczekujących na 3. sezon. [Kamila Czaja]
Derry Girls dostępne jest na Netfliksie
Westworld
Czy może być lepsza okazja do nadrobienia pierwszych dwóch sezonów serialowego blockbustera od HBO, niż zbliżająca się wielkimi krokami premiera trzeciego? Bardzo wątpliwe, a że "Westworld" to historia dość skomplikowana i pełna istotnych detali, które potrafią szybko zatrzeć się w pamięci, tym bardziej warto z niej skorzystać.
Choć to oczywiście nie tak, że na tym powody do oglądania się kończą. Przeciwnie, bo stworzona przez Jonathana Nolana i Lisę Joy, a inspirowana filmem Michaela Crichtona z 1973 roku fabuła, łącząc science fiction z motywami westernowymi, dała tyleż imponujący, co intrygujący efekt. Akcja rozgrywa się w futurystycznym parku rozrywki, gdzie stylizowany na Dziki Zachód świat zaludniają obdarzone sztuczną inteligencją maszyny zwane hostami. Choć do złudzenia przypominające ludzi, służą tylko zapewnianiu rozrywek dla gości i jak nietrudno się domyślić, szybko wynikną z tego kłopoty.
Nie spodziewajcie się tutaj jednak banalnego buntu maszyn. "Westworld" jest znacznie bardziej złożoną historią, która mając w centrum uwagi budzącą się samoświadomość sztucznej inteligencji, prowadzi nas przez istny fabularny labirynt. Czasem można się w nim pogubić, zwłaszcza w nieco przekombinowanym 2. sezonie, jednak przez większość czasu rozplątywanie scenariuszowych łamigłówek to czysta przyjemność. Tym większa, że okraszona atrakcjami wizualnymi (mówienie o filmowym rozmachu to żadna przesada) czy muzycznymi (soundtrack Ramina Djawadiego!), no i fantastyczną obsadą, w której znajdują się takie nazwiska jak Evan Rachel Wood, Ed Harris czy Anthony Hopkins.
Jeśli zatem na czas zamkniętych kin szukacie w telewizji czegoś najbliższego pod względem widowiskowości filmowym hitom, "Westworld" powinien być dla was naturalnym wyborem. Podobnie jeśli chcecie po prostu obejrzeć wciągający serial, którego twórcy potrafią umiejętnie połączyć niegłupią historię o ambitnych założeniach z rozrywką dla mas. [Mateusz Piesowicz]
Westworld jest dostępny na HBO GO
The Wire
"The Wire" polecamy zawsze i wszędzie, bo to po prostu jeden z najwybitniejszych seriali w historii telewizji — a według wielu widzów najwybitniejszy i już. Ale jest to też serial trudny, zwłaszcza na początku, kiedy jego twórca David Simon wrzuca nas w środek żywego świata zamieszkiwanego przez dziesiątki ludzi i krzyczy: "orientuj się!". Nie tak łatwo się w tym połapać i zapamiętywać wszystkie potrzebne informacje, więc często się zdarza, że pełen najlepszych chęci widz nie jest w stanie przebrnąć przez kilka pierwszych odcinków. Rozumiemy to i dlatego polecamy oglądanie zwłaszcza 1. sezonu jednym ciągiem, kiedy macie więcej wolnego czasu.
W miarę jak serial się rozwija, naprawdę trudno się od niego oderwać. Simon to współczesny Charles Dickens, twórca odmalowujący różne światy z reporterską dokładnością, w sposób barwny i realistyczny, wręcz brutalny, ale nie bez nutki humoru i lekkości. "The Wire" opowiada o Baltimore, robotniczym, zróżnicowanym pod względem etnicznym mieście z wyjątkowo wysoką przestępczością.
https://www.youtube.com/watch?v=9qK-VGjMr8g
Codzienne życie miasta prezentowane jest z różnych perspektyw: detektywów policji, dilerów narkotyków, robotników portowych, lokalnych polityków i sędziów, nauczycieli, dziennikarzy itd. To prawdziwa panorama społeczna, w której mniej liczą się konkretni bohaterowie (choć niektórzy, jak Omar Little, Stringer Bell czy duet McNulty i Bunk, są naprawdę charakterystyczni), a bardziej wciąż powracający motyw zderzenia jednostki z instytucją czy szerzej systemem. Serialowym Baltimore rządzą układy i układziki, nieważne, czy patrzymy akurat na polityczną wierchuszkę, czy na policjantów zmagających się z brakiem podstawowego sprzętu, czy na nastoletnich chłopaków pracujących "na rogu" dla lokalnych gangsterów.
Można oglądać "The Wire" z dużymi przerwami pomiędzy sezonami, bo każdy jest w pewnym sensie odrębną całością, skupiającą się na innej tematyce. Kolejno są to handel narkotykami, port i związki zawodowe, miejska polityka i biurokracja, system szkolnictwa i w finałowym sezonie media. A wszystko to pokazane jest z dużą szczegółowością, która nie raz, nie dwa zrobi na was wrażenie w najbardziej zaskakującym momencie. Simon po mistrzowsku też buduje napięcie i podkręca emocje. "The Wire" to coś więcej niż serial — to telewizyjne arcydzieło, na którego poznanie zdecydowanie warto poświęcić dwa tygodnie wolnego. [Marta Wawrzyn]
The Wire jest dostępne na HBO GO
Fleabag
Wyemitowany w 2016 roku 1. sezon serialu Phoebe Waller-Bridge już robił wrażenie, a pokazywany trzy lata później 2. sezon jeszcze go przerósł. Na ponure czasy potrzebujemy nie tylko sitcomów, które nas rozbawią i uraczą sporą dawką ciepła, ale i takich produkcji, które w tragikomiczny sposób pokażą, że do wszystkiego można nabrać naznaczonego czarnym humorem dystansu. Dla fanów odważnych komediodramatów "Fleabag" stanowi obowiązkowy seans.
To opowieść o nowoczesnej dziewczynie (jakkolwiek trudno uznać polski tytuł w wersji TVN Style, "Współczesna dziewczyna", za dobry pomysł). Fleabag (Waller-Bridge) próbuje jakoś sobie radzić w związkach, które nieraz są toksyczne, i w relacjach rodzinnych, które toksyczne są prawie cały czas. Warto zresztą zwrócić uwagę, że drugoplanową rolę macochy gra tu Olivia Colman. Do tego dochodzi kwestia prowadzenia kawiarni po utracie najbliższej przyjaciółki. A w tle jest niejedna trauma.
Równocześnie przy wszystkich depresyjnych treściach Waller-Bridge proponuje wiele błyskotliwych dialogów i monologów oraz masę humoru, takiego naprawdę mrocznego. Równocześnie wykorzystano we "Fleabag" ciekawe środki formalne, na przykład burzenie "czwartej ściany" w komunikatach bohaterki do widzów. A jeśli dodać, że w 2. sezonie pojawi się Andrew Scott, to chyba nie trzeba nikogo dodatkowo przekonywać, że tej wyjątkowej produkcji warto dać szansę. [Kamila Czaja]
Fleabag dostępna jest na Amazon Prime Video
Pozostawieni
Polecanie akurat w takich okolicznościach serialu, który ma w swoje fundamenty wpisane tragiczne wydarzenie dotykające całą ludzkość, może wydawać się z naszej strony dość nieprzemyślane. Zaufajcie nam jednak, że "Pozostawieni", choć zaczynają się od trzęsienia ziemi w postaci tajemniczego zniknięcia ze świata dwóch procent ludzkości, potem wcale nie podążają dobrze znanym schematem i nie podkręcają jeszcze bardziej napięcia. Ba, serial to z rodzaju tych, które unikają jakichkolwiek oczywistych rozwiązań, zmierzając w sobie tylko znanym kierunku.
Nie zdradzimy oczywiście jakim, natomiast będziemy was bardzo mocno zachęcać, byście się o tym sami przekonali. "Pozostawieni", choć nigdy nie zostali należycie docenieni, są bowiem serialowym arcydziełem, które można spokojnie stawiać w jednym rzędzie z największymi tytułami HBO. Produkcja autorstwa Damona Lindelofa ("Lost", "Watchmen") i Toma Perrotty (napisał książkę, która posłużyła za podstawę serialu) to wykraczająca poza telewizyjne i gatunkowe ramy opowieść o niepojętej stracie, jej skutkach i sposobach radzenia sobie z żałobą, która jednak nie zatapia się w mroku. Albo przynajmniej nie robi tego bez przerwy.
Bo choć "Pozostawieni" zdecydowanie mają mroczne oblicze, widoczne zwłaszcza w pierwszym z trzech sezonów, nie powinniście się nim zniechęcać, nawet jeśli odniesiecie przy tym wrażenie, że to nie jest serial dla was. Zapewniamy, że prędzej czy później odnajdziecie w tej historii coś dla siebie, nieważne czy szukacie tu tylko intrygującej fabuły czy może jednak czegoś więcej – włącznie z odpowiedziami na pytania, na które prostych odpowiedzi nie ma.
A do tej nieoczywistej, doskonale napisanej i jeszcze lepiej zagranej (w obsadzie są m.in. Justin Theroux, Carrie Coon czy Christopher Eccleston) historii obyczajowej, trzeba jeszcze dodać tonę towarzyszących jej różnego rodzaju emocji. "Pozostawieni" to jeden z tych seriali, które przeżywa się całym sobą, odnajdując coś ludzkiego w nawet najbardziej niestworzonych sytuacjach (wierzcie nam, że zdarzają się tu takie, przy których zniknięcie milionów ludzi wydaje się całkiem zwyczajne), a przy tym potrafiący odnaleźć odrobinę nadziei nawet wtedy, gdy wydaje się, że nie ma już na nią żadnych szans. [Mateusz Piesowicz]
Pozostawieni są dostępni na HBO GO
Peaky Blinders
"Peaky Blinders" to jeden z moich ulubionych seriali, a jednocześnie jeden z tych seriali, z których wiele szczegółów zamazuje mi się w pamięci ze względu na długie przerwy między sezonami. Ostatecznie więc mam wrażenie, że produkcję Stevena Knighta cenię bardziej ze względu na stylowy wygląd i fenomenalną ścieżkę dźwiękową, niż fabułę. Co pewnie tylko po części jest prawdą.
Niezależnie od moich osobistych zmagań, binge-watching w tym przypadku wydaje się wskazany, również dlatego, ze od "Peaky Blinders" trudno się oderwać. Pięć sezonów kostiumowej opowieści o Tommym Shelbym (Cillian Murphy) i jego gangu z Birmingham to jedna z najciekawszych rzeczy, jakie Wielka Brytania nam dała w ostatnich latach.
Akcja zaczyna się w 1919 roku, po I wojnie światowej, która była bardzo ciężkim okresem dla Brytyjczyków. Tommy, wciąż przechodzący przez coś, co dziś byśmy nazwali PTSD, i jego bracia zakładają kaszkiety z wszytymi żyletkami i tworzą coś na kształt osiedlowego gangu, który na początku walczy o swój kawałek podwórka w robotniczym mieście. W ciągu kolejnych sezonów ta ekipa przechodzi bardzo długą drogę, a Tommy w końcu wyrasta na mafijnego bossa, którego interesy sięgają za ocean. A przy tym pozostaje postacią wewnętrznie skonfliktowaną, jednym z najciekawszych antybohaterów od czasów Tony'ego Soprano.
Wciągająca, choć niespecjalnie wyszukana fabuła, złożone i charyzmatyczne postacie członków rodziny Shelbych (w tym także kobiet!), wyraziści antagoniści, a do tego fantastycznie odtworzony klimat epoki, charakterystyczna elegancja zmiksowana z brudem Birmingham, zamiłowanie do teatralności i niekonwencjonalnie dobrana współczesna muzyka — przyznacie, że to całkiem sporo plusów jak na "zwykły" serial kostiumowy o gangsterach.
Nic dziwnego, że na przestrzeni pięciu sezonów "Peaky Blinders" zrobiło wielką karierę na całym świecie, a w samej Wielkiej Brytanii awansowało z niszowego BBC Three do BBC One w najlepszym czasie. Ten serial to fenomen i naprawdę warto go znać. [Marta Wawrzyn]
Peaky Blinders jest dostępne na Netfliksie
Dobre Miejsce
Do przekonania fanów produkcji takich jak "Brooklyn 9-9" i "Parks and Recreation" wystarczyć może informacja, że za "Dobre Miejsce" odpowiada Michael Schur. Ma on dar do pokazywania na ekranie grup ludzi, którzy bardzo się między sobą różnią, ale razem stają się ekipą znacznie przewyższającą sumę poszczególnych osób. Nie inaczej jest z bohaterami "Dobrego Miejsca", przy czym tu nie mamy do czynienia z kolejnym sitcomem związanym z miejscem pracy. Sprawa okazuje się bardziej skomplikowana, a serial – ambitniejszy.
Problem z polecaniem tej produkcji jest taki, że zdradzanie szczegółów mogłoby popsuć sporo zabawy. Dlatego podaję wyłącznie sam punkt wyjścia. Po śmierci Eleanor (Kristen Bell) trafia do tytułowego Dobrego Miejsca, którym zarządza Michael (Ted Danson). Tam poznaje niezdecydowanego Chidiego (William Jackson Harper), zarozumiałą Tahani (Jameela Jamil) i niezbyt mądrego Jasona (Manny Jacinto). Wszystkie zachcianki mieszkańców sielankowej krainy spełnia natomiast wszechwiedząca istota o imieniu Janet (D'Arcy Carden).
Nie brzmi to pewnie jakoś wybitnie, ale dajcie nam serialowy kredyt zaufania. Zapewniamy, że streszczenie wyjściowego pomysłu mówi o "Dobrym Miejscu" niewiele. Po drodze będzie bowiem masa filozoficznych koncepcji podanych w przystępnej formie, szereg nieprzewidywalnych zwrotów akcji oraz ważnych momentów kształtujących relacje między postaciami.
To nie jest zwykły sitcom. I możemy z przekonaniem stwierdzić już po całości. Schur skończył bowiem "Dobre Miejsce" na własnych warunkach, po czterech sezonach – krótkich jak na stację ogólnodostępną (w Polsce serial oglądać można na Netfliksie, ale to produkcja NBC). W trakcie zdarzają się jakieś pomniejsze obniżki formy, ale jako całokształt "Dobre Miejsce" to coś, co zapisało się bardzo wyraziście w historii naszych serialowych przygód. [Kamila Czaja]
Dobre Miejsce dostępne jest na Netfliksie
Młody papież i Nowy papież
Kolejne seriale, które mogą z powodzeniem zastąpić wizytę w kinie, choć tym razem mowa raczej o kinie stawiającym na nieco bardziej wyszukany repertuar. W końcu dwie odsłony papieskich historii to dzieło włoskiego mistrza kina artystycznego, Paolo Sorrentino ("Wielkie piękno", "Młodość"), co zresztą na ekranie bardzo wyraźnie widać.
Jeśli więc mieliście już styczność z twórczością tego reżysera, możecie mieć pewne pojęcie, czego spodziewać się po jego telewizyjnych dokonaniach. A może raczej świadomość, że spodziewać nie należy się niczego, bo i tak zostaniecie zaskoczeni. Tak jak zaskoczeni mogli być wierni na całym świecie, gdy młody amerykański kardynał, niejaki Lenny Belardo (Jude Law), został niespodziewanie wybrany na tron Piotrowy.
Pius XIII – bo takie imię przyjął jako papież – miał być z jednej strony łatwym do sterowania pionkiem, nad którym kontrolę mieli sprawować watykańscy hierarchowie, a z drugiej powiewem świeżości w instytucji, która bardzo go potrzebowała. Oczywiście nie okazał się do końca ani jednym, ani drugim, będąc za to składającym się z przeciwieństw człowiekiem, którego bardzo trudno sklasyfikować albo chociaż rozstrzygnąć, co właściwie o nim myślimy. Zresztą cały "Młody papież" mógłby podpaść pod tę definicję, bo serial to nieprzypominający absolutnie niczego innego i łamiący proste stereotypy.
Nie spodziewajcie się zatem ani kontrowersyjnej fabuły odsłaniającej kościelne grzeszki, ani sensacyjnej historii o walkach na szczycie religijnych władz. Owszem serial Sorrentino potrafi zaskoczyć albo wręcz zszokować, ale potrafi też być jedyną w swoim rodzaju, ujmującą, ciepłą i poruszającą opowieścią, która trafi w wasze najbardziej czułe punkty, choć zupełnie nie w taki sposób, w jaki moglibyście się spodziewać.
Jest też "Młody papież" (oraz jego bezpośrednia kontynuacja, czyli "Nowy papież") serialem urzekającym wizualnie, genialnie zagranym przez Jude'a Lawa czy Johna Malkovicha i wybijającym się ponad stereotypowe myślenie o telewizji. Historią czasem kompletnie surrealistyczną, a kiedy indziej bardzo mocno trzymającą się ziemi. Ambitną, ale niepozwalającą, by te ambicje przysłoniły najprostsze emocje. A wreszcie również bardzo przydatną na dzisiejsze czasy, bo zawarte w niej treści mogą być świetną odskocznią od ponurej rzeczywistości. [Mateusz Piesowicz]