"Spisek przeciwko Ameryce" to historia alternatywna, która niebezpiecznie przypomina nasze czasy — recenzja
Marta Wawrzyn
16 marca 2020, 20:00
"Spisek przeciwko Ameryce" (Fot. HBO)
Choć "Spisek przeciwko Ameryce" to tylko fikcja, stawiająca na głowie historię II wojny światowej, współczesny świat może się przejrzeć w serialu HBO jak w zwierciadle. Niestety.
Choć "Spisek przeciwko Ameryce" to tylko fikcja, stawiająca na głowie historię II wojny światowej, współczesny świat może się przejrzeć w serialu HBO jak w zwierciadle. Niestety.
Jest październik 1940 roku. Podczas gdy Wielka Brytania z coraz większym trudem broni się przed nazistowskimi Niemcami, w USA zbliżają się wybory prezydenckie i narastają nastroje izolacjonistyczne. "To, co się teraz dzieje na świecie, to nie wojna Ameryki. To wojna europejska" — krzyczy konserwatywny rabin Lionel Bengelsdorf (John Turturro) na wiecu populistycznego kandydata Republikanów Charlesa Lindbergha. I ludzie tego słuchają. A jednocześnie amerykańskich Żydów coraz bardziej dotyka antysemityzm i ksenofobia, które za chwilę staną się zachowaniami akceptowanymi przez polityków rządzących Ameryką, z prezydentem na czele.
Spisek przeciwko Ameryce na czasy koronawirusa
Coś wam to przypomina? Bo ja, oglądając końcówkę 2. odcinka "Spisku przeciwko Ameryce", z którego pochodzi opisana sytuacja, myślałam głównie o zamknięciu granic USA dla Europejczyków z powodu koronawirusa i prezydencie Donaldzie Trumpie zagrzewającym do boju amerykańską służbę zdrowia. "Mamy najlepszy system opieki zdrowotnej, ekspertów, naukowców i lekarzy na całym świecie. Razem ZWYCIĘŻYMY!" — głosił jeden z tweetów człowieka, który, zważywszy na mocarstwowe zapędy swojego kraju i fakt, że Ameryka jest powiązana nie tylko gospodarczo z Europą, powinien trochę bardziej uważać na słowa. Jeśli już podejmuje kolejną kontrowersyjną decyzję, dzielącą ludzi na lepszych i gorszych.
….We have the greatest healthcare system, experts, scientists and doctors anywhere in the world. Together, we will PREVAIL!
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) March 11, 2020
Choć "Spisek przeciwko Ameryce" został nakręcony w zeszłym roku i w żadnym momencie nie odnosi się bezpośrednio do współczesnej polityki, takich paralel znajdziecie więcej. Składający się z sześciu odcinków (widziałam już całość) miniserial Davida Simona i Eda Burnsa ("The Wire", "Generation Kill"), oparty na powieści Philipa Rotha, to jedna wielka alegoria naszych czasów. Naszej polityki. Naszych sporów. Naszego zamiłowania do "twardych przywódców".
Spisek przeciwko Ameryce: rodzinna saga + historia
Na podobnej zasadzie co "Rok za rokiem", "Spisek przeciwko Ameryce" prezentuje losy kraju na przestrzeni lat (przy czym tutaj jest mowa o dwóch latach, od 1940 do 1942) przez pryzmat zwykłej rodziny zmuszonej do radzenia sobie z przeciwnościami losu rzucanymi przez polityków. Serial HBO przedstawia Levinów, Żydów mieszkających w New Jersey. Ojciec, Herman (Morgan Spector) pracuje w mieście jako agent ubezpieczeniowy. Matka, Bess (Zoe Kazan), zajmuje się domem i dzieciakami. Młodszy syn, Philip (Azhy Robertson), zbiera znaczki i z coraz większym przerażeniem patrzy na świat dorosłych. Starszy, Sandy (Caleb Malis), ma talent do rysowania i wchodzi w ten wiek, kiedy niezgadzanie się z rodzicami to norma.
Mieszka z nimi jeszcze dorosły kuzyn, Alvin (Anthony Boyle), który ciągle wpada w jakieś kłopoty. Całości obrazu dopełniają Evelyn (Winona Ryder), niezamężna siostra Bess opiekująca się chorą matką, i sąsiedzi. To raczej skromna społeczność, gdzie w jednym domu tłoczą się dwie rodziny, a dzieciaki bawią się na ulicy, bo nie mają własnych podwórek. Społeczność skromna, ale i szczęśliwa, zaradna, korzystająca z okazji, jakie przynosi samo życie w wolnym, kapitalistycznym kraju. Społeczność, która trzyma się razem, co było zupełnie normalne w tamtych czasach, w kraju zbudowanym przez imigrantów, i dotyczyło niemal wszystkich narodowości.
Zwycięstwo Lindbergha, bohaterskiego lotnika (postać historyczna, ale oczywiście żadnych wyborów nie wygrał), który obiecuje, że dzięki niemu Ameryka nie weźmie udziału w kolejnej nieswojej wojnie, postawi życie tych ludzi do góry nogami. Każdy z członków rodziny, nawet dzieciaki, dostaje swój własny satysfakcjonujący wątek, rozwijany na przestrzeni sześciu odcinków. Simon i Burns na przykładzie małej grupki bohaterów pokazują najważniejsze, codzienne aspekty życia w kraju zmierzającym w coraz bardziej faszystowskim, mrożącym krew w żyłach kierunku.
Ktoś traci pracę, ktoś zostaje kolaborantem, ktoś jedzie na "nieswoją" wojnę. Ktoś chce uciekać do Kanady. Zaczyna się mówić o planach asymilacji Żydów — którzy przecież są w tamtych czasach taką samą częścią amerykańskiego narodu, jak wszyscy inni imigranci, również mieszkający w skupiskach złożonych ze "swoich" — i wysyłaniu dzieciaków do innych stanów w ramach programu niebezpiecznie przypominającego Hitlerjugend. Amerykański prezydent podaje rękę Hitlerowi, w Białym Domu gości Ribbentrop. Z odcinka na odcinek sytuacja zmierza w coraz bardziej złowrogim kierunku, a strach zaczyna stawać się motorem działań, jednych paraliżując i skłaniając do ucieczki, innych z kolei popychając do aktów bohaterstwa.
Spisek przeciwko Ameryce, czyli co by było gdyby
"Spisek przeciwko Ameryce" nie tylko sprawnie buduje alternatywną rzeczywistość, uświadamiając nam, jak świat, który znamy, w przeciągu kilku lat potrafi przemienić się w coś zupełnie innego, ale też w barwny, żywy sposób pokazuje codzienność pewnego wycinka społeczeństwa na tle większej całości. David Simon, nasz współczesny Charles Dickens, w charakterystyczny dla niego sposób odmalowuje całą panoramę społeczną przy pomocy dość skromnych środków. Jego nowy świat, tak jak wszystkie poprzednie, od "The Wire" zaczynając, na "Kronikach Times Square" kończąc, jest prawdziwy od pierwszych minut. I przerażający jak diabli.
Mimo że akcja rozgrywa się w alternatywnym świecie, polityczne spory prowadzone przez bohaterów nie mają w sobie nic sztucznego. My, w 2020 roku, moglibyśmy toczyć bardzo podobne rozmowy przy rodzinnych stołach, używając niemal identycznych argumentów. Może nawet toczymy. Wrażenie robi zarówno realizm skomplikowanej sytuacji wykreowanej w serialu, jak i szczegółowość, z jaką zostaje ona przedstawiona. To jak reportaż z innej — a jednocześnie podobnej do obecnej — Ameryki, gdzie retoryka staje się coraz bardziej niebezpieczna, tłumy wiwatują na widok populistów, a w sondażach ludzie anonimowo przyznają, że boją się obcych.
Dokąd prowadzi polityczny populizm, żerowanie na strachu i sprzedawanie kłamstw w białych rękawiczkach? Serial HBO pokazuje potęgę propagandy, przemysłu nienawiści, odwoływania się przez polityków do najniższych instynktów. Pokazuje siłę manipulacji i łatwość, z jaką porządni ludzie dają się ogłupiać. Podczas gdy Herman z rodziną zmywają swastyki z żydowskich grobów, Evelyn, siostra Bess, angażuje się w relację z rabinem Bengelsdorfem, robiącym karierę u boku Lindbergha i niejako legitymizującym jego zachowania. I choć z czasem ten duet coraz trudniej usprawiedliwiać, nie da się tu mówić o ludziach jednoznacznie złych.
"Spisek przeciwko Ameryce" to nie traktat moralny, to szczegółowa wiwisekcja konkretnego momentu historycznego — zmyślonego, ale dającego się porównać do prawdziwych — i postaw ludzkich w złożonej sytuacji. To też analiza różnych aspektów życia w świecie, który zaczyna cię uważać za wroga. Zwykłe kontakty społeczne stają się niebezpieczne, a przyzwoitość gdzieś znika, kiedy każdy musi zadbać przede wszystkim o siebie. I kiedy pojawiają się okazje nie do odrzucenia. Znów, podobieństwa do sytuacji z koronawirusem nasuwają się same ("Czy życie europejskiego Żyda jest mniej warte niż amerykańskiego"? — pyta w pewnym momencie Herman). A w innych czasach pewnie byśmy dostrzegli inne paralele.
Spisek przeciwko Ameryce — świetna miniseria HBO
Warto wreszcie docenić "Spisek przeciwko Ameryce" za realizację. To nie gigant, jak "Westworld", ale to bardzo stylowy serial, zachwycający nie tylko wizją alternatywnej rzeczywistości, ale też oprawą wizualną i muzyczną. Oraz kreacjami aktorskimi, wśród których trudno kogoś wyróżnić, bo wyróżniają się naprawdę wszyscy: John Turturro jako rabin, który zwietrzył okazję; Winona Ryder jako kobieta, która wreszcie chciałaby mieć coś z życia; Morgan Spector jako wybuchowy Herman, którego wciąż zaskakuje to, jak nieprzyzwoici potrafią być ludzie; Zoe Kazan jako Bess, chodzący rozsądek i często też suma wszystkich strachów.
Wszystko to razem składa się na kolejną świetną rzecz od HBO i zarazem kolejną świetną rzecz od Davida Simona. Serial, który pewnie obejrzą nieliczni, bo tak to już z dziełami Simona jest. A szkoda, bo tutejsza wizja "alternatywnej" Ameryki działa na wyobraźnię, również dlatego, że jest realistyczna. To nie totalna hiperbola, jak "Opowieść podręcznej". To świat taki jak nasz i politycy tacy jak nasi. I sytuacja, której udało się uniknąć — w tamtym konkretnym momencie historycznym.