10 seriali komediowych, które zawsze poprawiają nam humor
Redakcja
19 marca 2020, 19:03
Fot. FOX/NBC/Amazon
Potrzebujecie czegoś na poprawę humoru po tygodniu siedzenia w domu? Polecamy "Parks and Recreation", "Community", "Przyjaciół" i inne seriale komediowe, które nam zawsze pomagają.
Potrzebujecie czegoś na poprawę humoru po tygodniu siedzenia w domu? Polecamy "Parks and Recreation", "Community", "Przyjaciół" i inne seriale komediowe, które nam zawsze pomagają.
Parks and Recreation
Witajcie w Pawnee. I nie sugerujcie się 1. serią, która na szczęście jest bardzo krótka, a po niej "Parks and Recreation" znalazło swój niepowtarzalny styl. Grupa pracowników wydziału odpowiedzialnego za tytułowe parki i rekreację w fikcyjnym miasteczku w stanie Indiana na całe lata zawładnęła naszą wyobraźnią. I często właśnie do tego sitcomu NBC wracamy, kiedy jest nam źle.
Leslie Knope (Amy Poehler), jakkolwiek bywa irytująco uparta, chciałoby się mieć w swoim narożniku. Niewzruszony Ron (Nick Offerman) jako sabotujący wszelkie wysiłki szef, niefrasobliwy Tom (Aziz Ansari), początkowo dość rozsądna na tym tle Amy (Rashida Jones), mroczna April (Audrey Plaza) i Andy (Chris Pratt, jakże inny niż w "Strażnikach Galaktyki"), czyli ludzki odpowiednik golden retrievera – każde z nich niepowtarzalne i niezbędne w zwariowanym świecie Pawnee. A z czasem dojdzie jeszcze parę postaci i trudno będzie uwierzyć, że nie pracowały w tym miejscu od początku.
https://www.youtube.com/watch?v=9djCOPHOvOw
"Park and Recreation" stworzyli Michael Schur i Greg Daniels, zapewniając widzom imponującą dawkę wzruszeń i wybuchów śmiechu (ja na przykład do dziś śmieję się głośno sama do siebie, oglądając scenę na lodowisku w 4. serii). Mili ludzie robią zabawne i pożyteczne rzeczy, walczą o poprawę jakości życia innych mieszkańców miasteczka i wspierają się nawzajem. Wiele przyjaźni, kilka romansów, jeden miniaturowy konik… Długo można by wymieniać zalety, a i tak nie odda się w pełni klimatu "Parks and Recreation", które wprawdzie skończyło się – i to w świetnym stylu – już pięć lat temu, a dla nas jakby trwało nadal. [Kamila Czaja]
Parks nad Recreation dostępne jest na Prime Video
Jane the Virgin
"Jane the Virgin" to dosłownie promyk słońca w ponure dni i zarazem serial, który jest czymś więcej — dużo, dużo, duuużo więcej — niż sugerowałby opis. Ten głosi bowiem, że to historia 23-letniej dziewicy, która przypadkiem zostaje zapłodniona podczas wizyty u ginekologa i postanawia zatrzymać dziecko. Jak z tego absurdu stworzyć jedną z najlepszych i najinteligentniejszych komedii ostatnich lat? Showrunnerka Jennie Snyder Urman i jej ekipa niewątpliwie znaleźli idealny przepis.
Historia Jane Villanuevy to z jednej strony telenowela, z trójkątem miłosnym i toną twistów, a z drugiej strony cudowna kpina z telenowel. Serial, który bierze to wszystko w nawias i raz po raz puszcza oczko do widzów. Jane ma barwne życie nawet i bez ciąży: mieszka z najwspanialszą mamą i babcią na świecie, umawia się na zmianę z miłym policjantem i gorącym właścicielem hotelu i dosłownie trafia do świata telenowel, kiedy jej tata okazuje się latynoską gwiazdą. To kolorowy świat, któremu trudno się oprzeć, zwłaszcza że akcja rozgrywa się w słonecznym Miami.
Grająca główną rolę Gina Rodriguez słusznie zgarniała laury, ale skarbów w tej ekipie jest więcej. Jaime Camil jako cudownie bufonowaty Rogelio de la Vega, miłośnik Twittera i wszystkiego co lawendowe. Yael Grobglas w roli Petry Solano, "złej blondyny", z sezonu na sezon nabierającej kolejnych warstw i z czasem też zyskującej siostrę bliźniaczkę. I przede wszystkim fenomenalny Anthony Mendez jako narrator, opowiadający całą historię, komentujący z sympatią życie Jane i sprawiający, że to wszystko jest jeszcze bardziej "meta".
Choć "Jane the Virgin" to komediodramat, a nie sitcom, każdy odcinek przynosi dziesiątki błyskotliwych żartów. Nie brakuje też komentarza społecznego, podanego w lekkiej i przyjemnej, ale zawsze mądrej formie. I wszechogarniającego ciepła, i miłości do opowiadania historii, koniecznie z romansem w centrum uwagi. W ostatnich latach w telewizji było trochę prób przerabiania telenowel na seriale premium — ta jest zdecydowanie najbardziej udana. [Marta Wawrzyn]
Jane the Virgin jest dostępna na Netfliksie
Mozart in the Jungle
Bardzo wdzięczna produkcja Amazona nie jest może komedią, która wywołuje salwy śmiechu, ale jeśli nad nie stawiacie bezpretensjonalną rozrywkę, która pozwoli oderwać się na chwilę od rzeczywistości, "Mozart in the Jungle" będzie świetnym wyborem. Zwłaszcza że to serial, który w gratisie do sympatycznych bohaterów i lekkiej fabuły dorzuca jeszcze muzykę klasyczną.
Chociaż chyba lepiej byłoby powiedzieć, że to ona odgrywa tu pierwszoplanową rolę, bo od muzyki wszystko się tu zaczyna i wokół niej kręci. Ale trudno by było inaczej, skoro mamy do czynienia z opowieścią o nowojorskich filharmonikach, których codzienność ulega zmianie, gdy ich orkiestrę przejmuje równie genialny, co ekscentryczny meksykański dyrygent Rodrigo De Souza (fantastyczny Gael Garcia Bernal). Równocześnie pierwsze kroki w tym świecie zaczyna stawiać młoda oboistka Hailey (Lola Kirke) i jak się pewnie domyślacie, nie będą to kroki łatwe.
Co nie znaczy, że "Mozart in the Jungle" jest kolejną historią o trudnym przebijaniu się na sam szczyt. Nic z tych rzeczy, bo przechodząca przez różne etapy kariera Hailey to tylko jeden z kilku serialowych wątków, które z gracją mieszają kulturę najwyższych lotów z tą nieco lżejszego kalibru. Są przy tym niesamowicie barwne, lekkie, świeże i tak pełne życia, że naprawdę trudno się w tej opowieści nie zakochać, nawet jeśli muzyka klasyczna to nie wasza bajka.
Wszystko dlatego, że w gruncie rzeczy jest ona dla twórców serialu tylko środkiem do pięknej, zabawnej, a czasem też nieco surrealistycznej i poruszającej opowieści o życiu, pasji, miłości, poszukiwaniu siebie i całej reszcie. Opowieści podanej bez krzty zadęcia i skupionej na prawdziwych ludziach, nawet jeśli ci wydają się czasami bardzo dalecy od nas. Jedyną wadą "Mozart in the Jungle" jest tak naprawdę jego przedwczesny koniec po czterech sezonach, ale że wcześniej ekranowej magii nie brakowało i tak bardzo was zachęcamy do jej spróbowania. [Mateusz Piesowicz]
Mozart in the Jungle jest dostępny na Prime Video
Przyjaciele
Trudno pewnie byłoby uznać "Przyjaciół" za serial do nadrobienia, natomiast jako komedia poprawiająca humor sprawdzą się i przy kolejnej powtórce. Zresztą kto wie, może nie wszyscy jeszcze widzieli? Mogę sobie wyobrazić, że niektórzy z najmłodszych widzów zrazili się artykułami o tym, jak bardzo ten sitcom się zestarzał i jak odstaje od dzisiejszych standardów tolerancji. Odstaje? Miejscami tak, sama nie potrafię bez zgrzytania zębami oglądać choćby odcinka z Bradem Pittem. Ale "Przyjaciele", jeśli pamiętać, że ta komedia skończyła niedawno dwadzieścia pięć lat, nadal mają mnóstwo do zaoferowania.
Przede wszystkim sitcom Marty Kauffman i Davida Crane'a to dawka humoru, zarówno tego sytuacyjnego, wynikającego z uroczych perypetii sześcioosobowej paczki nowojorczyków, jak i słownego, w błyskotliwych dialogach i celnych ripostach. Serial pozwala oderwać się od rzeczywistości, bo problemy zawsze jakoś udaje się rozwiązać, konflikty nie trwają długo, szczęście faktycznie często jest tuż obok, a kiedy egzystencja doskwiera, można posiedzieć z przyjaciółmi w Central Perku. Ale chociaż trudno mówić tu o realizmie, to jednak zawsze da się znaleźć sytuację, na którą można się powołać w codziennym życiu.
Klasycznych sitcomów mieliśmy dużo, ale wyjątkową siłę "Przyjaciele" zawdzięczają między innymi świetnej obsadzie – tak dobrej w swoich rolach, że na długo w nich zaszufladkowanej. Udało się stworzyć fantastyczną szóstkę charakterystycznych postaci i chociaż sama najbardziej lubię Chandlera, to każdy ma swojego ulubionego bohatera. I swoją ulubioną parę, bo różne związki Moniki, Rachel, Phoebe, Chandlera, Rossa i Joeya to też ważny element fabuły.
Najważniejsze jednak jest to, by widz czuł się dobrze w takim towarzystwie. Nie twierdzę, że w ramach siedzenia w domu wszyscy powinniśmy zrobić sobie ponownie dziesięciosezonowy maraton (chociaż jeśli ktoś ma ochotę, to jasne), ale powrót do ulubionych odcinków też powinien przynieść antystresowy efekt. Co stwierdzam z całym przekonaniem, bo "Przyjaciele" to jedyny serial, z którego mam koszulki i kalendarz, żeby poprawiać sobie humor nawet wtedy, kiedy chwilowo nie wyświetlam tego sitcomu na żadnym ekranie. [Kamila Czaja]
Przyjaciele są dostępni na Netfliksie
The Office
"The Office" polecamy tym razem w wersji amerykańskiej, a nie brytyjskiej, choć oryginał autorstwa Ricky'ego Gervaisa ma mnóstwo chropowatego uroku. Jest przy tym jednak dość dołujący, co w dzisiejszych czasach nie jest wskazane. Amerykańska wersja, choć powstała na brytyjskim formacie, to zupełnie inny serial, jeśli pominąć niemal identycznego pilota. Serial dużo lżejszy, nie opierający się tak bardzo na ostrym humorze i przede wszystkim przedstawiający jedną z najsympatyczniejszych, najbardziej charakterystycznych ekip w historii sitcomów.
Rzecz się dzieje w biurze Dunder Mifflin, firmy produkującej papier, a dokładniej w oddziale mieszczącym się w miasteczku Scranton w Pensylwanii. Brzmi to jak definicja wyjątkowo szarej rzeczywistości, ale w tym miejscu tylko teoretycznie każdy kolejny dzień jest podobny do poprzedniego. W praktyce codzienność potrafi być bardzo nieprzewidywalna, kiedy ma się szefa takiego, jak Michael Scott (Steve Carell), który ciągle kogoś wkurza lub/i obraża mało wysmakowanymi żartami, ale zwykle nie ma nic złego na myśli i z pewnością potrafi być przyzwoitym człowiekiem.
Jego prawa ręka to Dwight Schrute (Rainn Wilson), ekscentryk, lizus i dumny właściciel nieistniejącego tytułu asystenta menedżera regionalnego. Rodzina Dwighta prowadzi farmę buraków, co wiele tłumaczy. Dalej mamy najsympatyczniejszą parę świata, Jima (John Krasinski) i Pam (Jenna Fischer), którzy są nieustannym źródłem radości jako duet wycinający coraz to nowe numery Dwightowi. Poza tym w obsadzie są jeszcze m.in. Angela Kinsey, Paul Lieberstein, Mindy Kaling, B.J. Novak, Ellie Kemper, Zach Woods i mnóstwo innych osób dobranych tak, żebyśmy mieli pełny przekrój społeczny.
Bardzo łatwo zżyć się z całą tą przerysowaną ekipą już od pierwszych odcinków i zostać na dziewięć sezonów, angażując się w ich przyjaźnie, romanse i codzienne zmagania z biurowymi absurdami i sobą nawzajem. Sitcom Grega Danielsa, w którego ekipie pracował także Michael Schur, dzisiejszy bóg amerykańskiej komedii, to zdecydowanie jeden z tych seriali, których popularność jest zasłużona. To też jeden z najlepszych poprawiaczy humoru, jakie znamy. I starczy na bardzo długo! [Marta Wawrzyn]
The Office jest dostępne na Prime Video
Lovesick
Gdybyśmy mieli polecać wam "Lovesick", bazując tylko na punkcie wyjścia tej historii, mielibyśmy pewien problem. Bo trzeba przyznać, że komedia romantyczna zaczynająca się od choroby wenerycznej, nie brzmi szczególnie zachęcająco, sugerując raczej festiwal mało wyszukanych żartów o wiadomej tematyce. Zaufajcie nam jednak, że taka ocena "Lovesick" byłaby wielkim błędem.
Brytyjski serial (początkowo emitowany przez Channel 4 pod tytułem "Scrotal Recall") jest bowiem produkcją idealną, by szybko poprawić sobie nastrój i absolutnie nigdy nie przekracza przy tym granic dobrego smaku. Nawet wtedy, gdy główny bohater, Dylan (Johnny Flynn), dowiaduje się, że mógł zarazić swoje byłe partnerki chlamydią i musi je o tym uprzedzić. Tak, wszystkie. A że to bardzo porządny facet, to planuje zrobić to osobiście.
My natomiast mu w tych dość wstydliwych wyznaniach towarzyszymy, nie tylko śledząc jego zaskakująco bogate życie uczuciowe, ale też szukając "tej jedynej", bo od początku wiadomo, że gdzieś tam się kryje. W ten sposób "Lovesick" gładko przechodzi od prostej i sympatycznej komedyjki do nieco bardziej złożonej historii o młodych ludziach (Dylanowi towarzyszy para przyjaciół, Evie i Luke) próbujących dorosnąć i odnaleźć prawdziwą miłość. Nic odkrywczego, ale też nikt nie próbuje nam wmówić, że jest inaczej.
Zamiast tego dostajemy łatwo i szybko przyswajalną (łącznie to zaledwie 22 krótkie odcinki) porcję bezpretensjonalnej rozrywki, która nie tylko świetnie bawi i potrafi wzruszyć, ale też nie zabija szarych komórek. Pomysłowo opowiedziana, świetnie napisana, z gromadą wyrazistych postaci, którym chce się kibicować – czego chcieć więcej? [Mateusz Piesowicz]
Lovesick jest dostępne na Netfliksie
Gilmore Girls
Kolejny serial z czasów, kiedy wszystko wydawało się prostsze. Tu jednak poprawę humoru gwarantujemy z zastrzeżeniem, że działa mniej więcej do 4. sezonu. Później Amy Sherman-Palladino podjęła dziwne fabularne decyzje, a ostatnią serię kręcił już ktoś inny. Wprawdzie po latach "Gilmore Girls" wróciło z netfliksową miniserią, ale zdania na temat tego, czy udało się wskrzesić magię, są zdecydowanie podzielone.
Pierwsze serie to jednak coś wyjątkowego, szansa na oderwanie się od przykrości za oknem i przeniesienia się do uroczego, wypełnionego ekscentrykami miasteczka Stars Hollow. To tu bezpieczną przystań znalazła Lorelai (Lauren Graham), która w liceum urodziła córkę, Rory (Alexis Beldel), teraz już nastoletnią. Życiowe decyzje Lor, zwłaszcza te o niepoślubieniu ojca dziecka i o samodzielnym życiu, nie wpłynęły dobrze na jej relacje z rodzicami z wyższych sfer, Emily (Kate Bishop) i Richardem (Edward Herrmann).
Konflikty konfliktami, ale przede wszystkim mamy tu wygłaszane z piorunująca szybkością błyskotliwe i naładowane popkulturowymi aluzjami dialogi, zadziwiające miejskie rytuał i oczywiście płomienne romanse. Jeśli komuś nie wystarczą świetne teksty pisane ewidentnie na mocnych dawkach kofeiny, która zresztą jest w świecie "Gilmore Girls" elementem niezbędnym do życia, może się pasjonować miłosnymi dylematami obu Gilmorek. Jess czy Dean? Luke czy Chris? I tak dalej.
Nawet jeśli za pewne decyzje można Sherman-Palladino krytykować, tak niewielu jest serialowych twórców skuteczniej budujących osobne światy, dyktujących własne warunki i piszących takie świetne kwestie. Gdzie indziej posłuchamy rozmowy o tym, gdzie się podziały wszystkie kowadła, albo wybierzemy się na cztery obiady z okazji jednego Święta Dziękczynienia?
Gilmore Girls jest dostępne na Netfliksie
Community
Witajcie w Greendale w Kolorado, college'u, w którym lądujesz, jeśli jesteś życiowym nieudacznikiem. Na przykład właśnie straciłeś prawo do wykonywania zawodu prawnika, rzuciłeś szkołę średnią, żeby jeździć po świecie, albo masz 70 lat i się nudzisz. "Community" to serial o szkole, ale bardzo nietypowej, nie tylko dlatego, że mowa o szkole dla dorosłych. Przede wszystkim szkolna rzeczywistość jest tutaj scenerią dla wielu absurdalnych zdarzeń i zabaw popkulturą.
Serial stworzony przez Dana Harmona (późniejszego współautora "Ricka i Morty'ego) najbardziej przypomina "zwykły" sitcom w 1. sezonie, kiedy dopiero poznajemy grupkę jego bohaterów. Dodajmy, że granych przez aktorów, których wielka kariera zaczęła się od "Community" (albo na "Community" się skończyła — to przypadek Chevy'ego Chase'a, początkowo mającego być siłą pociągową serialu).
Joel McHale gra Jeffa, prawnika pozbawionego licencji, a Gillian Jacobs — Brittę, aktywistkę i anarchistkę, która potrafi zepsuć każdą zabawę. W fenomenalnej ekipie jest także Alison Brie, Donald Glover, Danny Pudi, Yvette Nicole Brown, Ken Jeong, Jim Rash czy powracający co jakiś czas gościnnie John Oliver. Jak to z sitcomami bywa, już po paru odcinkach na tę ekipę patrzy się jak na starych znajomych.
Ale fenomen tego serialu tkwi w czymś innym. Od "Contemporary American Poultry", czyli parodii "Chłopców z ferajny" z końcówki 1. sezonu, zaczynają się odcinki inspirowane konkretnymi dziełami popkulturowymi. W ruch idzie wszystko, od filmów katastroficznych, "Pulp Fiction" czy "Law & Order", aż po "Glee", dokument o wojnie secesyjnej albo Dungeons & Dragons. Są odcinki animowane, jest cała seria rewelacyjnych wojen paintballowych, nie brakuje też odcinków muzycznych, powracających żartów, parodii w parodiach i czego tylko chcecie.
Choć "Community" zakończyło się prawie pięć lat temu, wciąż nie ma nic, co by je zastąpiło. To świetna zabawa popkulturą zamknięta w 20-minutowych odcinkach, które równie dobrze się binge'uje, jak i ogląda po jednym. [Marta Wawrzyn]
Community jest na Prime Video, a od 1 kwietnia będzie na Netfliksie
Brooklyn 9-9
Po cichu, pozostając raczej w cieniu głośniejszych tytułów i bynajmniej nie odkrywając Ameryki w kwestii telewizyjnych komedii – tak można opisać drogę, jaką przebył "Brooklyn 9-9" w ciągu niemal siedmiu lat emisji, z kolejnego sitcomu stając się jednym z naszych ulubionych i zawsze skutecznie poprawiających nam humor. Czy ktoś mógł przed laty przewidzieć, że tak to się potoczy?
Raczej nie, zwłaszcza że produkcja NBC (a pierwotnie FOX-a) na pierwszy rzut oka niczym szczególnym się nie wyróżniała. Ot, banalna komedyjka o sympatycznych policjantach z tytułowego 99. posterunku w Nowym Jorku, której każdy 20-minutowy odcinek jest zbiorem mniej czy bardziej wyszukanych gagów. Nic odkrywczego, a jednak skutecznie działa od siedmiu sezonów (kolejny już zamówiony) i nic nie wskazuje na to, by miało przestać.
Powodów tego stanu rzeczy można wymieniać mnóstwo. Począwszy od duetu twórców (Michael Schur i Dan Goor z "Parks and Recreation"); poprzez fantastyczną chemię w serialowej ekipie dowodzonej przez Andy'ego Samberga w roli równie sympatycznego, co dziecinnego detektywa Jake'a Peralty; aż do zwyczajnej pomysłowości, dzięki której "Brooklyn 9-9" nadal nie traci nic ze swojego uroku. Żarty proste i bardziej wyszukane, odniesienia popkulturowe, humor słowny i sytuacyjny – twórcy wydają się czuć doskonale w każdych okolicznościach, a źródełko inspiracji ani myśli wysychać.
Nic by jednak nie było nawet z najlepszych pomysłów, gdyby nie udało się stworzyć grupy postaci, do których zdołalibyśmy się przywiązać. Tę z 99. posterunku lubi się od razu, z czasem dostrzegając, że stają się nam bliscy, jak najlepsi kumple. I to nie tylko z uwagi na komediowy talent świetnie obsadzonych wykonawców, ale też dlatego, że spod humorystycznej warstwy czasem wyglądają tu i prawdziwe emocje, i zaskakująco mądre podejście do trudnych tematów, a bohaterowie nie stoją w miejscu, dorastając i zmieniając się wraz z serialem.
Nade wszystko jednak "Brooklyn 9-9" gwarantuje po prostu długie godziny znakomitej zabawy, w której słabszych momentów jest znacznie mniej, niż tych, przy których będziecie się zaśmiewać do łez. Będzie absurdalnie i emocjonująco, a czasem też poważnie czy wzruszająco. Będą kapitalne odcinki halloweenowe i cudowne wyśmiewanie schematów policyjnego kina czy telewizji. Będą gościnne występy i cliffhangery godne znacznie poważniejszych seriali. Co tu więcej dodawać – jeśli lubicie sitcomy, tego absolutnie nie możecie pominąć. [Mateusz Piesowicz]
Brooklyn 9-9 jest dostępny na Netfliksie
Unbreakable Kimmy Schmidt
Trudno o serial skuteczniej przekonujący, że nawet jeśli jest bardzo źle, to nie wolno się poddawać. Punkt wyjścia "Unbreakable Kimmy Schmidt" wydaje się aż zbyt mroczny jak na sitcom. Kobiety porwane przez szalonego proroka spędziły w podziemnym bunkrze całe lata. Odnalezione i uratowane muszą poradzić sobie w zmienionej rzeczywistości. Główna bohaterka serialu, Kimmy (Ellie Kemper), postanawia zamieszkać w Nowym Jorku, gdzie przejdzie przyspieszony kurs dojrzewania. A Nowy Jork równocześnie sporo nauczy się od niej.
Optymizm młodej kobiety o mentalności nastolatki okaże się zaraźliwy, a z Titusem (Tituss Burgess), aspirującym aktorem musicalowym, i Lillian (Carole Kane), właścicielką domu, do którego wprowadzi się Kimmy, uda się stworzyć niepowtarzalną gromadkę wspierających się ekscentryków. Nawet egoistyczna pracodawczyni, Jacqueline (Jane Krakowski), przy bliższym poznaniu zyska. Kibicuje się całej ekipie, chociaż czasem jej członkowie podejmują bardzo dziwne decyzje.
Poza tym, jak to w serialach Tiny Fey i Roberta Carlocka: doskonałe występy gościnne, całe pokłady satyry na wielkomiejską rzeczywistość, uprzywilejowane warstwy, płytkie media. Mądry, błyskotliwy feminizm. I masa gagów, z których część dostrzec można dopiero przy kolejnym obejrzeniu, tak dużo się tu dzieje w tle. Wszystko "podkręcone", kolorowe, nieraz absurdalne, ale emocje są jak najbardziej rzeczywiste. Warto zanurzyć się w świat tych niezniszczalnych (damn it!), niedających się pognębić rzeczywistości, zwariowanych postaci. [Kamila Czaja]