"Unorthodox", czyli wielka ucieczka z Brooklynu – recenzja miniserialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
28 marca 2020, 15:47
"Unorthodox" (Fot. Netflix)
Zamknięta religijna społeczność w sercu Nowego Jorku? To nie wymysł, lecz rzeczywistość, z której uciec chce bohaterka "Unorthodox" – a my mocno ściskamy kciuki za jej sukces.
Zamknięta religijna społeczność w sercu Nowego Jorku? To nie wymysł, lecz rzeczywistość, z której uciec chce bohaterka "Unorthodox" – a my mocno ściskamy kciuki za jej sukces.
19-letnią Esther 'Esty' Shapiro (Shira Haas), główną bohaterkę netfliksowego miniserialu "Unorthodox", poznajemy w momencie, gdy szykuje się do ucieczki. Choć na pozór nie dzieje się nic szczególnego, w powietrzu czuć atmosferę głębokiej konspiracji. Nie wiemy jeszcze, o co dokładnie chodzi, można jednak pojąć, że sprawa jest istotna, a może nawet niebezpieczna. Co spotkało tę dziewczynę, że zdecydowała się uciekać przed swoim dawnym życiem aż za ocean, zamieniając Nowy Jork na Berlin?
Unorthodox — ekranizacja książki Deborah Feldman
Wszystko wyjaśni się na przestrzeni czterech odcinków, które mieszając teraźniejsze losy Esty z retrospekcjami z jej życia w chasydzkiej społeczności Satmar, otworzą przed wami wrota do fascynującego, choć często przerażającego świata ultraortodoksyjnych Żydów. Pełna egzotyka? Nie do końca, bo mowa przecież o ludziach zamieszkujących brooklyński Williamsburg, a więc centrum Nowego Jorku. Szybko się jednak przekonacie, że jeśli chodzi o odległość kulturową, dystans do zachodniej rzeczywistości jest już naprawdę spory.
Produkcja Netfliksa przedstawia historię inspirowaną prawdziwymi doświadczeniami Deborah Feldman – młodej kobiety, która wyrwała z takiej właśnie religijnej społeczności. Scenariusz adaptacji jej wspomnień ("Unorthodox. Jak porzuciłam świat ortodoksyjnych Żydów") napisały Anna Winger ("Deutschland 83") i Alexa Karolinski, zmieniając wprawdzie na potrzeby fabuły losy serialowej bohaterki po wyjeździe z Nowego Jorku, ale zachowując jak najwierniejszy obraz jej wcześniejszego życia.
Dzięki temu dostaliśmy nie tylko bardzo wciągającą fabułę, ale też niesamowitą szansę zajrzenia do hermetycznego świata. Szansę, z której zdecydowanie warto skorzystać, bo odsłaniając kulisy czegoś nieznanego, jest jednocześnie "Unorthodox" opowieścią, która w naturalny sposób potrafi wzbudzić mnóstwo emocji, a nawet skutecznie podnieść ciśnienie. Nie tylko wtedy, gdy pokazuje, co spotkało Esty w jej nowojorskim życiu.
Unorthodox pokazuje świat ortodoksyjnych Żydów
A to było jej z góry przeznaczone już od małego, bo jak każda kobieta z chasydzkiej społeczności, nasza bohaterka miała zostać szybko wydana za mąż, a potem prowadzić dom i rodzić dzieci, podczas gdy mężczyźni są zajęci studiowaniem Tory. "Nie byłam w więzieniu" – tłumaczy Esty i w pewnym sensie ma rację.
Problem w tym, że przygotowywana od zawsze do konkretnej roli i odizolowana od edukacji czy rozrywek swoich amerykańskich rówieśników, nigdy też nie była naprawdę wolna. Bo Williamsburg to nie Ameryka, mimo że nie oddziela ich żaden gruby mur. Istnieją bowiem reguły, przekonania i nienaruszalne tradycje, przez które przebić się jeszcze trudniej.
Niepozornej Esty się jednak udaje i porzucając niemal wszystko, co ma i co kiedykolwiek znała, wyrusza w podróż w nieznane. A konkretnie do Berlina, gdzie planuje odnaleźć wyklętą przez jej otoczenie matkę, która wykonała podobny krok przed laty. Przede wszystkim chce jednak rozpocząć nowe życie lub w ogóle jakiekolwiek życie.
Ale że przeszłość nie może jej tak po prostu wypuścić, więc w krok za dziewczyną ruszają jej mąż, zahukany i niepewny siebie Yanky (Amit Rahav) oraz jego kuzyn, robiący groźne wrażenie wyrzutek Mojsze (Jeff Wilbusch). Rozpoczyna się pościg, czasem nieco nieporadny, czasem trzymający w napięciu jak najlepszy thriller, ale zawsze pełen emocji, bo koniec końców gra idzie tutaj o najwyższą osobistą stawkę – odkrycie własnej tożsamości.
Unorthodox — znana historia w nieznanym wydaniu
W teorii dostajemy więc kolejną buntowniczą fabułę, jakich było już wiele. Praktyka wygląda jednak nieco inaczej, o czym przekonujemy się, poznając krok po kroku historię Esty i jej dążenie do spełnienia marzeń. Innych, niż powinna mieć kobieta z jej społeczności, bo te mają się skupiać na zaspokajaniu potrzeb mężów, nie własnych. Chyba że chodzi o posiadanie dzieci, bo to jest zawsze mile widziane, najlepiej w ilościach hurtowych.
Jak się jednak szybko orientujemy, nasza bohaterka nie bardzo do tego świata pasuje. Widzi to nawet jej otoczenie, postrzegając ją jako inną od całej reszty. Tylko sama Esty, nieznająca innego życia, robi wszystko, by się dopasować. Wyjść za mąż, zostać matką, mieć cel, odnaleźć siebie. Skoro to takie proste, skoro wszyscy to robią, to dlaczego w jej przypadku to nie działa? Dlaczego Esty szczęśliwa czuje się tylko rozwijając (oczywiście nielegalnie, bo kobietom nie wolno nawet publicznie śpiewać) talent muzyczny? Co zrobić, by to zmienić?
Odpowiedź wydaje się, przynajmniej z naszego punktu widzenia, banalna. Nic tylko sięgnąć po swoje, wyrywając się z bezsensownego ucisku. Dla Esty to jednak skok w przepaść, w której nie widać dna. Perspektywa tkwienia w miejscu jest nie do zniesienia, ale czy ucieczka na pewno jawi się jako zbawienie? Nie wiedząc właściwie niczego o prawdziwym świecie, niewiele potrafiąc i nikogo nie znając? To wcale nie musi się dobrze skończyć.
Unorthodox — aktorski popis i wielkie emocje
Co nie zmienia faktu, że kibicujemy bohaterce z całego serca, przymykając przy tym oko na fabularne skróty, jakich sporo pojawia się w berlińskiej części jej historii. Świetnej do oglądania, barwnej (Esty wpada w międzynarodowe towarzystwo młodych muzyków) i kuszącej wieloma atrakcjami zarówno widzów, jak i główną bohaterkę. Czasem jednak wyraźnie przyspieszonej lub niepotrzebnie wzbogacanej o zbędne wątki, co w jakimś stopniu burzy poczucie realizmu wykreowane w nowojorskich retrospekcjach.
Nie zmienia to jednak oceny i odbioru całości, w którą bardzo łatwo się emocjonalnie zaangażować, w czym z pewnością największa zasługa Shiry Haas. Aktorka, którą możecie kojarzyć choćby z serialu "Shtisel", daje tu prawdziwy popis, tworząc bardzo złożoną kreację, sprawiając jednocześnie, że uczucia Esty są dla wszystkich czytelne. Jest do bólu autentyczna w scenach z przeszłości, lecz nie ogranicza się do jednej tonacji, potrafiąc przekazać ekscytację, jaka towarzyszy dziewczynie nawet w prostych czynnościach jej nowego życia.
Zmiany nastrojów są zresztą charakterystyczne dla całego serialu, który może w jednej chwili szybko przejść od zahaczającej o absurd komedii, do znacznie poważniejszej historii. Kontrast pomaga w jeszcze dobitniejszym zrozumieniu koszmaru, jaki przeżywała Esty – bo ten był niewątpliwy, mimo że są tu sceny, po których można pomyśleć, że przecież nie miała tak źle. Owszem, miała. Nie do końca czarno-biały świat (spójrzmy choćby na Yanky'ego, który jest daleki od stereotypowego przedstawiciela zgniłego patriarchatu) nie oznacza przecież, że należy się godzić z jego niesprawiedliwościami.
Takie okoliczności dają z kolei więcej opcji zarówno twórcom w zakresie intrygującego przedstawienia serialowego świata, jak i widzom, by zamiast pozwalać prowadzić się za rękę, wysnuwali własne wnioski. Czy to na temat religii przeradzającej się w fanatyzm, czy samej wiary, czy odnajdywania tożsamości, czy wreszcie przeszłości jako fundamencie, od którego nie da się w żaden sposób uciec we współczesności. Bo przecież jasne, że serial o Żydówce przybywającej do Berlina nie może tego tematu unikać, nieważne ile generacji zdążyło już przeminąć.
Istotne, że ostatecznie nic nie przesłania osobistego wymiaru tej historii. Ani przeszłość, ani wielkie tematy, ani nawet cała specyficzna otoczka potęgowana przez używanie jidysz, która czasami sprawia, że mamy wrażenie, jakbyśmy przenieśli się do innej rzeczywistości. W dużej mierze niezrozumiałej (chyba że akurat jesteście specjalistami w zakresie judaistyki), lub wzbudzającej ostry sprzeciw, ale wciąż na swój sposób pociągającej. Przynajmniej do obserwacji, bo chęci ucieczki Esty trudno się w najmniejszym stopniu dziwić – w końcu każdy powinien mieć prawo do życia w takim świecie, jaki sam sobie wybierze.