Nasz top 10: Najlepsze seriale marca 2020 roku
Redakcja
4 kwietnia 2020, 16:03
Za nami bardzo mocny miesiąc w serialach. W naszym top 10 najlepszych seriali marca doceniamy m.in. "Devs", "Spisek przeciwko Ameryce", "Kidding" i "Better Call Saul".
Za nami bardzo mocny miesiąc w serialach. W naszym top 10 najlepszych seriali marca doceniamy m.in. "Devs", "Spisek przeciwko Ameryce", "Kidding" i "Better Call Saul".
10. Rodzice (nowość na liście)
Serial, który z tygodnia na tydzień lubię coraz bardziej, choć na początku byłam sceptyczna, czy zechcę na dłuższą metę oglądać sfrustrowanych ludzi, wiodących życie, jakie niekoniecznie sobie wymarzyli. Okazuje się, że tak, chcę, bo "Rodzice" mają dużo do zaoferowania jako słodko-gorzka komedia w brytyjskim stylu.
Tytułowi bohaterowie, para po czterdziestce z dwójką małych dzieci, z odcinka na odcinek zyskują coraz więcej wymiarów, a grający ich Martin Freeman i Daisy Haggard mają świetną chemię. Jak wszyscy rodzice, czasem mają wszystkiego dość i to na tym w dużym stopniu skupia się serial, obalając przesłodzone mity o wychowywaniu dzieci i oferując w zamian brutalną prawdę, okraszoną brytyjskim sarkazmem i wiązankami przekleństw, których nie powstydziłby się Malcolm Tucker (to nie przypadek, serial piszą scenarzyści "The Thick of It").
Nie jest to nic wielkiego ani szczególnie oryginalnego. O tym, że wychowywanie dzieci nie ma nic wspólnego z bajką, mówi chociażby "Better Things". Ale "Rodzice" robią to inaczej, po swojemu, stawiając na brytyjski humor i brytyjski realizm. Nie brakuje tu błyskotliwych dialogów i niestandardowych pomysłów, a i komediowy talent odtwórców głównych ról robi swoje. Z tym duetem dobrze spędza się czas, nawet jeśli przez większość czasu są wkurzeni i niezadowoleni. [Marta Wawrzyn]
9. Homeland (awans z 10. miejsca)
Gdyby wszystkie seriale kończyły tak jak "Homeland", bylibyśmy przeszczęśliwi. Finałowy sezon hitu telewizji Showtime to co tydzień mocny zastrzyk adrenaliny i potężna dawka emocji. Marcowe odcinki, a było ich aż pięć, pokazały, jak łatwo dobre chęci wszystkich stron na Bliskim Wschodzie potrafią przerodzić się w chaos.
Zestrzelenie prezydenckiego helikoptera to ten moment, kiedy "Homeland" znów nabiera szaleńczego tempa. Twist goni twist i na tym etapie trudno przewidzieć, co będzie dalej. Podczas gdy w Białym Domu władzę przejmuje Sam Merlotte z "Czystej krwi" i szybko się okazuje, że lepszy z niego właściciel knajpy niż prezydent, w Afganistanie sytuacja się zaostrza. Haqqani zostaje postawiony przed sądem i zaraz potem plutonem egzekucyjnym, Max ląduje w niewoli, a Carrie, osamotniona jak nigdy dotąd i podejrzewana o najgorsze, zwraca się o pomoc do agenta GRU.
Mieli rację twórcy, mówiąc przed tym sezonem, że obecna sytuacja naszej ulubionej agentki będzie mocno przypominać losy Brody'ego na początku serialu. Paralele rzucają się w oczy, a po tym, co się wydarzyło w odcinku "Threnody(s)", dalsze losy Carrie stają się coraz trudniejsze do przewidzenia. I to świetna wiadomość, bo oznacza, że będziemy siedzieć na krawędzi fotela do samego końca. Mnie jako fankę "The Americans" dodatkowo cieszy obecność Costy Ronina na ekranie — role niejednoznacznych rosyjskich szpiegów to jego specjalność! [Marta Wawrzyn]
8. Unorthodox (nowość na liście)
"Unorthodox" Netfliksa nie jest może serialowym arcydziełem, ale wie, jak utrzymać widza przed ekranem i przy okazji trochę odbiorcą wstrząsnąć, zwłaszcza jeśli wcześniej nie miał okazji dowiedzieć się wiele o społeczności i obyczajach chasydów. Podzielona na dwa plany czasowe opowieść o Esther 'Esty' Shapiro (Shira Haas) nie unika szokowania tym, co bohaterkę spotkało w jej tradycyjnym otoczeniu.
Totalna zależność od męża, sprowadzenie do roli przyszłej matki możliwie wielu dzieci (konieczność odnowienia narodu wciąż naznaczonego traumą Holocaustu), rezygnacja z jakichkolwiek enklaw wolności i twórczości (co jest tym trudniejsze dla zafascynowanej muzyką Esty) oraz bezwzględność w podporządkowaniu wszystkiego zasadom religijnym sprawiają, że sceny z życia w Nowym Jorku ogląda się z przerażaniem, którego nie łagodzi nawet fakt, że akurat mąż Esty, Yanky (Amit Rahav), na tle reszty wydaje się całkiem empatyczny.
Gorzej wypada historia ucieczki do Berlina, bo trochę za pięknie się tu wszystko toczy. Mimo napięcia wywołanego świadomością, że w każdej chwili Esty dopaść może pogoń, europejski wątek za łatwo rozwiązuje niektóre problemy, dorzucając jeszcze dość schematyczne wykłady z historii. Ale nawet kiedy bywa konwencjonalnie bądź skrótowo, kibicuje się głównej bohaterce, żeby nie zabrakło jej odwagi. Duża w tym zasługa Hass, fantastycznie niuansującej rolę, którą łatwo było przeszarżować albo w stronę bycia wyłącznie ofiarą, albo w stronę baśni o idealnej młodej kobiecie pokonującej wszelkie przeszkody.
Miniseria oparta częściowo na wspomnieniowej książce Deborah Feldman została bardzo sprawnie zrealizowana, nie rozciągnięto jej nadmiernie, a przy tym zadbano o odtworzenie chasydzkiej części życia Esty z detalami i bez unikania spraw najtrudniejszych. Tej precyzji zabrakło nieco w wątkach po ucieczce. Ale i tak na pewno warto poświęcić kilka godzin na zderzenie się ze świadomością, że są wspólnoty, także w zupełnie inaczej kojarzącym nam się popkulturowo Nowym Jorku, w których taka opresyjność to tradycja. A niektórzy walkę o siebie zacząć muszą od całkowitego wyrzeczenia się wszystkiego, co znajome. [Kamila Czaja]
7. High Maintenance (spadek z 3. miejsca)
Nasza ulubiona kameralna komedia o "dilowaniu" zaliczyła w tym bardzo mocnym serialowo miesiącu spadek, ale raz, że konkurencja okazała się bardzo silna, a dwa, że trudno byłoby dorównać fantastycznej serii odcinków z początków 4. sezonu. Nadal jednak jest co najmniej bardzo dobrze i chociaż historie z ostatnich tygodni nie miały aż tak równego poziomu, to pozostajemy zakochani w tej antologii wielkomiejskich ekscentryzmów.
Nieco słabiej wypadł wprawdzie "Screen" z aż zbyt zwykłą historią o sprzedaży sportowych butów i aż zbyt niezwykłą imprezą, na której wylądował serialowy diler, ale potem już trudno było wyrzucić z głowy marcowe odcinki lub przynajmniej ich fragmenty. Bardzo mocno wyszedł w "Adelante" wątek z trudnym życiem higienistki dentystycznej, a ponure refleksje mieszały się tu z zabawnymi przejażdżkami. Zresztą już samo otwarcie odcinka ze znanymi z pilotowego odcinka Lainey i Maksem cudownie zaskakiwało.
Jakkolwiek irytujące mogą się wydawać bohaterki odcinka "Hand", to trudno odmówić siły przekonywania ich historiom. Najpierw o tłumaczce języka migowego, która fatalnie nie wykorzystała szansy spotkania z Marthą Stewart i zrażała do siebie wszystkich na swojej drodze. Już samo wejście w świat jej zawodu było fascynujące. Później mocna zadziałała opowieść o małżeństwie, w którym chora kobieta chce być traktowana jak dawniej. Na koniec miesiąca dostaliśmy natomiast "Solo" – absurdalno-koszmarne kichnięcia w mieszkaniu, co najmniej oryginalnego, lalkarza, a potem trip człowieka, który nie potrafi być sam.
W kwietniu jeszcze finałowy odcinek sezonu, ale już teraz trzeba przyznać, że 4. seria "High Maintenance" po poprzedniej, którą oglądało się bardzo dobrze, jednak rzadko aż z zachwytem, okazała się sporą dawką świeżości. Nie ma tu wiele o życiu głównego bohatera, poza fantastycznym jednookim psim dodatkiem czy ekologiczną działką, za to poszczególne historie jego klientów napisane i zagrane zostały w dużym wyczuciem i niewątpliwym, jakkolwiek czasem bardzo dziwacznym, wdziękiem. [Kamila Czaja]
6. Genialna przyjaciółka (spadek z 4. miejsca)
Dwa ostatnie odcinki 2. sezonu "Genialnej przyjaciółki" pozwoliły utrzymać bardzo dobrą opinię o włoskim serialu HBO, udowadniając jednocześnie, że oglądanie skomplikowanej relacji pary bohaterek to nadal czysta przyjemność. Choć trzeba przyznać, że Elena i Lila potrafiły wystawiać zarówno siebie nawzajem, jak i widzów na poważne próby.
Wydaje się jednak, że przynajmniej na razie wszyscy wyszli na tym co najmniej nieźle. Elena wydostała się z Neapolu, przełamując po drodze niejedną barierę. Lila ma znacznie gorzej, ale chociaż wyrwała się z toksycznego związku, nie godząc się tym razem na żadne kompromisy. A my? A my mogliśmy spojrzeć na ich przyjaźń z większego dystansu, porzucając przy tym banalne obyczajowe klisze, których "Genialna przyjaciółka" starała się zawsze z całych sił unikać.
I teraz również uczyniła to całkiem skutecznie, znów pokazując, że ma w sobie coś więcej, niż tylko jedyny w swoim rodzaju klimat Włoch sprzed lat. Można mieć do niej ambiwalentne odczucia, można się wręcz irytować wyborami dokonywanymi przez bohaterki lub nie kupować pewnych scenariuszowych rozwiązań. Ale trudno przejść obok tego wszystkiego obojętnie, bo koniec końców mamy do czynienia z opowieścią o prawdziwych ludziach – niedoskonałych i właśnie dlatego tak pociągających. [Mateusz Piesowicz]
5. Westworld (powrót na listę)
Nie miałem wobec 3. sezonu "Westworld" szczególnie wysokich oczekiwań. Owszem, zapowiedzi robiły dobre wrażenie, a odświeżenie formatu, który zdążył nas już poprzednio trochę zmęczyć, wydawało się dobrym pomysłem. No ale teoria swoje, a rzeczywistość swoje, więc do premiery podchodziłem mimo wszystko nieufnie.
I choć nadal nie jestem w stu procentach pewien, dokąd to zmierza i czy ta niewiedza mi odpowiada, nie da się ukryć, że oglądanie superprodukcji HBO znów stało się przyjemnością. Nie tylko dzięki zmianie scenografii (choć ta przedstawiająca futurystyczne metropolie robi bardzo dobre wrażenie), ale przede wszystkim dzięki ponownemu tchnięciu w fabułę szczypty życia. Pewnie, nadal to życie, z którego przebija sztuczność, ale przynajmniej jest w nim Aaron Paul – a z nim naprawdę wszystko jest lepsze.
Kupił mnie więc duet niejakiego Caleba z dobrze nam znaną Dolores, a także niespodziewany sojusz Bernarda ze Stubbsem. Podoba mi się, że cała intryga nie jest oparta na banalnym buncie maszyn, ale przynajmniej sugeruje, że ma coś więcej do powiedzenia (czy to prawda, to już zupełnie inna sprawa). Dobrze wreszcie, że w końcu w jak zawsze zwodniczej fabule, znalazło się miejsce na odrobinę czystej zabawy, czy to w postaci Maeve uciekającej z wirtualnej rzeczywistości à la czasy II wojny światowej, czy nawet takich uroczych drobnostek, jak występ dobrze nam znanego duetu.
Pytanie oczywiście, co dalej i czy wszystkie elementy złożą się na równie udaną całość. Trzy odcinki to zdecydowanie za mało, by wyciągać daleko idące wnioski, zwłaszcza że rola niektórych fragmentów układanki (Serac?) wciąż nie jest do końca ustalona. To jednak wątpliwości na później – póki co trzeba uznać powrót "Westworld" za udany. [Mateusz Piesowicz]
4. Kidding (awans z 6. miejsca)
Zleciał nam 2. sezon "Kidding" błyskawicznie, a chciałoby się nieco dłużej nim delektować. W dawkach po dwa odcinki pewne niuanse mogły umknąć, tyle było świetnych pomysłów twórców. Cała seria poszła w zupełnie innym kierunku, niż się spodziewaliśmy – zamiast Jeffa antybohatera dostaliśmy jego dojrzewanie do zmierzenia się z przeszłością oraz sploty okoliczności, które mimo wszystko pozwalały Picklesowi wyjść z opresji.
Tak było też w marcowych odcinkach. Mimo że po śmierci filipińskiego odpowiednika Jeffa i buncie Picklesów sytuacja rysowała się marnie, "The Acceptance Speech" pozwoliło na refleksję nad sytuacją i zebranie sił. Wprawdzie Jeff spóźnił się na uroczystość wręczenia nagrody, ale wizyta w bardzo nietypowym domu opieki dała mu szansę przemyślenia znaczenia iluzji w życiu. "A Seat on the Rocket" przyniósł poważne zagrożenie, kiedy prawie podpalono dom Jill, jednak znów cudem udało się odwrócić los.
"The Nightingale Pledge", przedostatni odcinek sezonu, trzymało w napięciu, skoro prześladowca Jeffa był na wolności, i zdecydowanie wzruszało, kontynuując wątek choroby Seba, który w krótkim czasie z prężnego producenta stał się zagubionym staruszkiem. Ale nawet tu Dave Holstein i spółka zaserwowali jakąś iskierkę nadziei, skoro Sebowi udało się w tych warunkach na nowo poderwać byłą żonę, a autobus przyjechał na wymyślony przystanek. Finał, "The Puppet Dalai Lama", to już festiwal absurdu (Salvador Dalai Lama! zatrzymywanie czasu!) połączony jednak z zupełnie realnymi emocjami, niezbędnymi konfrontacjami i szansą, że wszystko będzie dobrze.
Równocześnie, grając tym razem optymistyczną kartą, "Kidding" pozostaje cudownym miksem różnych klimatów. Nie brak tu przecież i ponurych spostrzeżeń, wciąż poruszamy się w temacie żałoby i wypierania prawdy, a po ekranie snuje się Maddie – jej wątek akurat trudno uznać za optymistyczny – z siekierą o imieniu Dolores. "Kidding" to też wyjątkowy serialowy eksperyment formalny. Nie wiemy, czy będzie więcej sezonów, ale nawet jeśli nie, doceńmy tę dawkę telewizyjnej wyjątkowości, którą nam dano. [Kamila Czaja]
3. Devs (nowość na liście)
Znając wcześniejszą twórczość Alexa Garlanda ("Ex Machina", "Anihilacja"), faktu, że zrobił równie udany serial, nie można uznać za absolutnie szokujący. Pewnym zaskoczeniem możemy jednak "Devs" nazwać, tym bardziej, że to historia, którą naprawdę trudno z czymkolwiek innym porównywać – przynajmniej pod pewnymi względami.
Bo gdy się nad tym głębiej zastanowić, "Devs" opowiada niezbyt skomplikowaną historię. Ot, jest sobie technologiczna korporacja kierowana przez niejakiego Foresta (świetny Nick Offerman), a w niej pewien dział, który zajmuje się czymś tak tajemniczym, że można z tego powodu nawet umrzeć. To już dość, by zrobić trzymający w napięciu technothriller, i z takim rzeczywiście mamy tu do czynienia, śledząc losy młodej inżynierki Lily (Sonoya Mizuno), krok po kroku odkrywającej, co się dzieje. Ale na tym nie koniec.
Najlepsze jest bowiem w "Devs" coś innego, a mianowicie towarzyszące nieustannie podczas oglądania poczucie, że nawet gdy fabuła staje się w miarę zrozumiała, jest w niej coś nieuchwytnego. Pewnego rodzaju atmosfera niesamowitości i zagadkowości, którą jednak serial nie zwodzi widza, rzucając mu nic niemówiące hasła, ale w którą stara się go zaangażować emocjonalnie. Dzięki temu udaje się osiągnąć paradoksalny efekt – w teorii skomplikowaną historię odbiera się jak najprostszą rzecz na świecie, nawet nie rozumiejąc wszystkiego, co dzieje się na ekranie.
A dzieje się sporo, również w warstwie wizualnej i muzycznej. "Devs" to jedna z tych produkcji, do których bardzo dobrze pasuje określenie "urzekająca". W gruncie rzeczy już pierwszy kontakt z serialem wystarcza, by dać się mu zahipnotyzować, a im dalej, tym robi się jeszcze lepiej i jeszcze dziwniej. Trudno póki co powiedzieć, czy to serial, którym twórca rzeczywiście chce coś istotnego przekazać, czy po prostu miał intrygujący koncept i udanie wcielił go w życie – tak czy inaczej, łatwo dać się tej wizji porwać. [Mateusz Piesowicz]
2. Better Call Saul (spadek z 1. miejsca)
Gdy miesiąc zaczyna się od wizyty Hanka Schradera (Dean Norris) i Steve'a Gomeza (Steven Michael Quezada), już wiadomo, że to nie może być zły miesiąc. Choć w przypadku "Better Call Saul" to trochę niedoszacowanie, bo kolejne marcowe odcinki 5. sezonu były jeszcze lepsze od pierwszego, zapewniając widzom masę atrakcji, a Jimmy'ego popychając coraz mocniej w kierunku "przyjaciela kartelu".
Pozycja to natomiast (jeszcze?) nie do końca naszemu bohaterowi odpowiadająca, choć na pewno kusząca. Bo przecież co innego robić prawniczą karierę na płotkach, a co innego wkroczyć do świata grubych ryb. Ten jednak nieuchronnie się do Jimmy'ego zbliża, tak samo jak on z dnia na dzień jest coraz bardziej Saulem Goodmanem – jakkolwiek by temu nie zaprzeczał.
A rzecz jasna ciągle zaprzecza, starając się oddzielić życie zawodowe od prywatnego. Inna sprawa, że czasem jest o to naprawdę trudno, skoro nawet Kim może ulec pokusie i poprosić Saula o pomoc. Tak, tak, miała dobre intencje, a potem chciała się nawet wycofać, ale cóż, gdy lawina ruszyła, zatrzymała się dopiero przed pewnym urzędnikiem w obecności dwójki świadków. Przyznaję, że takiego obrotu spraw po awanturze między naszymi bohaterami się nie spodziewałem. Tak specyficznej "ceremonii" również.
Dobrze jednak, że serial Vince'a Gilligana i Petera Goulda wciąż potrafi obierać zaskakujące kierunki, przy okazji podkręcając tempo na różnych frontach. Ścieżki Jimmy'ego, Mike'a, Nacho i Gusa krzyżują się z coraz większą częstotliwością, stawki rosną, emocji przybywa – czego chcieć więcej? Może krótkiej wizyty w Meksyku dla przerwania monotonii? Albo kolejnej fantastycznej reklamówki zrealizowanej przez Jimmy'ego i naszą ulubioną ekipę filmowców? "Better Call Saul" ma coś dla każdego. [Mateusz Piesowicz]
1. Spisek przeciwko Ameryce (nowość na liście)
Seriale Davida Simona ("The Wire", "Treme", "Kroniki Times Square" i nie tylko) są właściwie zawsze wyśmienite i "Spisek przeciwko Ameryce" nie stanowi wyjątku. Miniserial o żydowskiej rodzinie żyjącej w skręcających w kierunku faszyzmu Stanach Zjednoczonych w czasie II wojny światowej to nie tylko interesująca historia alternatywna. To coś bardzo nam bliskiego — wystarczy się rozejrzeć, jakich polityków świat wybierał w ostatnich latach i jak reagują oni w sytuacji kryzysowej.
"Spisek przeciwko Ameryce" śmiało można nazwać alegorią naszej rzeczywistości. Można też, a nawet trzeba go docenić za to wszystko, za co zwykle docenia się najlepsze seriale: porządnie napisany scenariusz, stworzenie realistycznego świata i postaci z krwi i kości, kreacje aktorskie godne nagród Emmy i wyjątkowy klimat. Produkcja HBO to serialowa pierwsza liga. To też kolejny dowód na to, że twórca "The Wire" rzeczywiście jest Charlesem Dickensem naszych czasów.
Choć mamy tu do czynienia z alternatywną rzeczywistością, ani przez sekundę nie ma wrażenia sztuczności. Serialowa rodzina Levinów funkcjonuje w światku dość małym, ale barwnym, żywym i tak skonstruowanym, abyśmy mieli wrażenie, że mamy do czynienia z panoramą społeczną. A polityczne spory, prowadzone przez bohaterów przy każdej możliwej okazji, aż za bardzo przypominają nasze dzisiejsze. Zwłaszcza teraz, kiedy okazało się, że historia jednak się nie skończyła, a decyzje rządzących mogą bezpośrednio wpływać na naszą codzienność. [Marta Wawrzyn]