10 seriali z wyrazistymi kobietami, które warto oglądać
Redakcja
23 kwietnia 2020, 19:01
Fot. AMC/FX/CBS
Od "Unorthodox", poprzez "Mrs. America", "Obsesję Eve" i "Sprawę idealną", aż po "Better Call Saul" — seriale ostatnio stoją świetnymi postaciami kobiecymi. Oto dziesiątka, którą warto teraz oglądać.
Od "Unorthodox", poprzez "Mrs. America", "Obsesję Eve" i "Sprawę idealną", aż po "Better Call Saul" — seriale ostatnio stoją świetnymi postaciami kobiecymi. Oto dziesiątka, którą warto teraz oglądać.
Unorthodox
Miniserial Netfliksa, częściowo oparty na wspomnieniowej książce Deborah Feldman, okazał się hitem, na co niewątpliwie wpłynęły sprawna realizacja, trzymanie w napięciu, przeplatanie płaszczyzn czasowych oraz szansa poznania zadziwiającej chasydzkiej społeczności – niezmiennej, opresyjnej wobec kobiet, skrajnie zrytualizowanej. A to wszystko w sercu nowoczesnego i wielokulturowego Nowego Jorku.
Przede wszystkim jednak, gdy minie zaskoczenie ortodoksyjnymi zwyczajami i przerażenie tym, co spotyka przeznaczone do rodzenia żony, które mają zapewnić "odbudowanie narodu", przy "Unorthodox" trzyma widzów historia głównej bohaterki. Esty (rewelacyjna Shira Haas) ucieka od męża do Berlina, gdzie próbuje zacząć nowe życie, zrealizować muzyczną pasję i nauczyć się codziennych czynności, które jej rówieśnikom przychodzą naturalnie.
Esty przy pozornej delikatności ma w sobie niezwykłą siłę, żeby porzucić wszystko, co znała. Naraża się na potępienie i pościg, by zaznać wolności, za którą zawsze tęskniła. Nawet kiedy próbowała dopasować się do wymagań rodziny i społeczności, cieszyć się ślubem (chociaż wiązał się z ogoleniem głowy) i dobrze realizować "obowiązek małżeński".
Czasami scenariusz "Unorthodox" razi uproszczeniami, głównie w części berlińskiej, jednak bijąca z Esty determinacja, by całkowicie zmienić swoje życie, przekonuje i każe jej kibicować. Od początku do końca tej brutalnej, a przecież w gruncie rzeczy pozwalającej uwierzyć w człowieka opowieści. [Kamila Czaja]
Unorthodox jest dostępne na Netfliksie
Westworld
Powiedzieć, że "Westworld" stoi silnymi bohaterkami, nie będzie absolutnie żadną przesadą. Superprodukcja HBO, która z różnym skutkiem łączy ambitne science fiction z westernową (i nie tylko) rozrywką, opiera się w głównej mierze na swoich bohaterkach, czyniąc z nich zarówno twarde jak skała heroiny, jak i skomplikowane pod względem psychologicznym postaci.
I nie ma tu żadnego znaczenia, że dwie najważniejsze z nich – Dolores Abernathy (Evan Rachel Wood) oraz Maeve Millay (Thandie Newton) – są hostami, czyli obdarzonymi sztuczną inteligencją maszynami zapewniającymi zabawę gościom futurystycznego parku rozrywki. To wręcz czyni je jeszcze bardziej fascynującymi, zamieniając ich proces dochodzenia do świadomości w swoistą walkę o wyzwolenie spod ludzkiego jarzma. Walkę trudną, nierówną i pozbawioną jakichkolwiek zasad, ale przez to wciągającą.
Choć to nie tak, że sympatia widza automatycznie ustawia się po stronie bohaterek, zwłaszcza gdy lepiej je poznajemy. Szczególnie Dolores okazuje się postacią niejednoznaczną, bo z jednej strony nie sposób zaprzeczyć krzywdom, jakich doznała, ale z drugiej można kwestionować obrane przez nią metody oporu. Maeve obiera nieco inną ścieżkę buntu (w którą wpisują się również poszukiwania córki), przez co łatwiej jej kibicować czy zaangażować się emocjonalnie w jej historię.
Obydwie mają jednak w sobie coś na tyle wyjątkowego, że zdecydowanie wyróżniają się spośród wszystkich serialowych postaci, potrafiąc skutecznie zatuszować scenariuszowe niedostatki historii własną charyzmą. O tym, jak zręcznie posługują się rewolwerami lub… kataną, nawet nie wspominam. [Mateusz Piesowicz]
Nowe odcinki Westworld w poniedziałki na HBO
Ucieczka
Choć wydawałoby się, że do tanga trzeba dwojga, w przypadku "Ucieczki" sprawa jest bardziej skomplikowana. Owszem, w tytułowej przygodzie bierze udział para damsko-męska, ale bardzo szybko staje się jasne, kto tutaj gra pierwsze skrzypce i jest bardziej złożoną postacią. Ta osoba to Ruby (Merritt Wever), żona i matka mieszkająca na typowym amerykańskim przedmieściu, która tak bardzo ma dość swojego życia, że impulsywnie zgadza się na podróż przez Amerykę ze swoim eks, Billym (Domhnall Gleeson). A że nie widziała go od 15 lat? Mała przeszkoda!
"Ucieczka" to miks specyficzny, bo jest tu i komedia, i romans, i thriller, i jeszcze parę gatunków, które razem składają się na czysto eskapistyczną całość. A ponieważ za sterami stoją kobiety — Vicky Jones i Phoebe Waller-Bridge, wcześniej współpracujące przy "Fleabag" i "Obsesji Eve" — to postacie kobiece są w serialu ciekawsze. Na czele z Ruby, która pewnie przyniesie Merritt Wever kolejną Emmy.
Aktorka znana wcześniej z "Siostry Jackie" i "Godless" jest tutaj fenomenalna — z jednej strony elektryzująca, swobodna i rozbrykana, z drugiej, cały czas widać, że za tą pozą stoi coś więcej. Jakieś tłumione problemy i życiowe frustracje, o których dopiero się dowiemy i które sprawią, że spojrzymy na nią inaczej. Być może jak na antybohaterkę, a może jak na kobietę, którą przez chwilę same chciałybyśmy być.
W pewnym momencie Ruby mówi Billy'emu, że zawsze marzyła, by być dwiema osobami: tą normalną, która mieszka w domku na przedmieściu z rodziną, i tą drugą, fajną, imprezową, nieokiełznaną. Merritt Wever ma to szczęście, że może być w "Ucieczce" i jedną, i drugą Ruby. A my mamy szczęście, że możemy ją oglądać, podczas gdy komedia przeplata się z tragedią, a twist goni twist. [Marta Wawrzyn]
Nowe odcinki Ucieczki w poniedziałki w HBO
Mrs. America
Miniserial Dahvi Waller uwiódł nas już pierwszymi odcinkami. Pełen jest fascynujących kobiecych postaci, na dodatek wszystko kręci się właśnie wokół walki o prawa kobiet, kiedy konserwatywna działaczka robi karierę na walce z Poprawką o Równych Prawach, a czołowe feministki drugiej fali próbują doprowadzić do uchwalenia równościowych przepisów.
Na pierwszym planie jest "ta zła", Phyllis Schlafly, fenomenalnie grana przez największą gwiazdę w obsadzie, Cate Blanchett. Chłodna i bezwzględna, ale daleka od karykatury przeciwniczka feministek podsyca lęki gospodyń domowych, umiejętnie steruje mężczyznami, udając przed nimi uległość. Depcząc równouprawnienie, zabiega o swoją pozycję w patriarchalnym świecie. I wygłasza przemowy, z którymi zgodzić się nie można, ale których nie można nie usłyszeć.
Na drugim biegunie mamy w "Mrs. America" całą plejadę indywidualności, które walcząc w słusznej sprawie, nie potrafią iść na kompromis. Gloria Steinem (Rose Byrne), Bella Abzug (Margo Martindale), Betty Friedan (Tracey Ullman) i Shirley Chisholm (Uzo Aduba) łączą wspólne cele, ale dzielą szczegóły i metody, przez co Schlafly ma pole, by odbijać kolejne stany, gdy feministki zajęte są wewnętrznymi debatami.
A przecież to tylko część świetnej żeńskiej obsady – nawet w mniejszych rolach udaje się pokazać niejednoznaczność postaci, choćby Jill Ruckelshaus (Elizabeth Banks), feministki z Partii Republikańskiej, i Jeanne Tripplehorn ("Big Love"), niewpisującej się w rolę żony i matki szwagierki Phillys.
Pozorna jasność podziałów i ewidentne popieranie przez twórców serialu równouprawnienia nie sprawia na szczęście, że powstaje tu feministyczna czytanka. Społeczne i polityczne tematy nie zostają spłycone do wygodnych formuł, czarne charaktery mają osobowość, a walczące o sprawiedliwość działaczki – sporo wad. Budując portrety fascynujących bohaterek, "Mrs. America" pokazuje ważny kawałek kobiecej historii i zadaje sporo pytań, które po pół wieku nadal czekają na odpowiedzi. [Kamila Czaja]
Nowe odcinki Mrs. America w soboty w HBO GO
Better Call Saul
Nie byłby całkowicie pozbawiony racji ktoś twierdzący, że "Better Call Saul" trafił do tego rankingu nieco na wyrost. W końcu spin-off "Breaking Bad" to tak jak oryginał serial wyjątkowo męski, na pierwszym planie mogący się pochwalić tylko jedną bohaterką. Ta jest jednak postacią tak wyrazistą, że jej brak w zestawieniu byłby prawdziwym skandalem.
Choć trzeba uczciwie przyznać, że nie było tak od początku, bo Kim Wexler (w tej roli fenomenalna Rhea Seehorn) potrzebowała trochę czasu, by nie tyle wyrosnąć na równorzędną partnerkę głównego bohatera – drobnego oszusta marzącego o karierze prawnika – co po prostu go przebić, zostając najciekawszą postacią w całym serialu. Obserwowanie tego procesu stanowiło jednak jego istotną część, pozwalając nam poznać tę kobietę od podszewki. Tak przynajmniej sądziliśmy.
Oczywiście błędnie, bo Kim to osoba, z której tylko na pozór da się czytać, jak w otwartej księdze. Ambitna i inteligentna prawniczka z jasno określonymi priorytetami? Sztywna pracoholiczka, dla której życie prywatne zawsze będzie na drugim planie? A może swego rodzaju "uziemienie" dla jej barwnego partnera? Sprowadzanie jej do jednej z tych ról byłoby zwyczajnym błędem, bo panna Wexler jest kimś znacznie więcej.
Przede wszystkim bohaterką, która rosnąc w oczach z sezonu na sezon, łatwo wyrywała się z przypisywanych jej stereotypowych ról. Sama o sobie decydując i wybierając często nieoczywiste rozwiązania, Kim potrafiła zaskoczyć wszystkich dookoła, widzów, a nawet samą siebie – najczęściej z bardzo pozytywnym skutkiem. Wyrosnąć na największą gwiazdę serialu o kimś tak wyrazistym jak Saul Goodman to nie lada wyzwanie, ale jej udało się ze znakomitym skutkiem. [Mateusz Piesowicz]
Better Call Saul można oglądać na Netfliksie
Better Things
Komediodramat Pameli Adlon po świetnych dwóch seriach i odejściu Louisa C.K., współtwórcy "Better Things", zaproponował może nie aż słaby, ale na pewno nierówny 3. sezon. Ale śpieszę donieść, że kończący się niedługo 4. sezon to powrót do świetnej formy, więc jeśli ktoś jeszcze nie zaczął oglądać przygód Sam i spółki, to warto zacząć.
"Better Things" to zdecydowanie serial o kobietach (co nie znaczy, że tylko dla kobiet). Sam (Adlon), rozwiedziona aktorka, próbuje samotnie wychowywać trzy będące w różnym wieku córki, a do tego opiekuje się ekscentryczną i coraz częściej tracącą kontakt z rzeczywistością matką. W tym wszystkim znaleźć musi miejsce na plan filmowy czy studio dubbingu, zawsze martwiąc się, czy kolejne propozycje zawodowe w ogóle się pojawią.
Bohaterki "Better Things" nie są pozbawione wad. Zwłaszcza starsze córki, Max (Mikey Madison) i Frankie (Hannah Alligood), potrafią zirytować. Z kolei najmłodsza, Duke (Olivia Edward), miejscami przejawia zachowania na tyle specyficzne, że chyba tylko jej babcia, Phyllis (Celia Imrie), potrafi jej dorównać. Nie brakuje konfliktów i walki między silnymi osobowościami żyjącymi pod jednym dachem. Najciekawsze jest jednak w "Better Things" to, jak serial pokazuje codzienność, która w tym ujęciu wydaje się nieraz wręcz magiczna.
W scenach z życia kobiet szukających sposobu na kolejny etap życia lub dopiero wchodzących w dorosłość znajdzie się wiele ważnych pytań o rodzinę, prywatność, dojrzewanie i starzenie się, ale wszystko to widz odkrywa niejako mimochodem, po prostu towarzysząc Sam, jej rodzinie, przyjaciołom czy znajomym z pracy w zwykłym życiu. Które nabiera posmaku niezwykłości, jeśli tylko odpowiednio przeżyć. I odpowiednio nakręcić. [Kamila Czaja]
Nowe odcinki Better Things w piątki w HBO GO
Niepewne
Nie mam przekonania, czy Issa (Issa Rae) i Molly (Yvonne Orji) pasują do wizerunku silnych serialowych bohaterek, ale wyrazistymi bez dwóch zdań można je nazwać. Para przyjaciółek, które poznajemy w serialu "Niepewne", gdy powoli zbliżają się do swoich trzydziestych urodzin, szybko zdobyła nasze serca i to nie tylko za sprawą pozytywnej energii, jakiej im zdecydowanie nie brakuje.
Próbujące odnaleźć się w skomplikowanym świecie współczesnych układów towarzyskich i zawodowych młode kobiety kupiły nas przebojowością, szczerością i otwartością, ale również całym szeregiem niedoskonałości. Bo Issie i Molly do ideałów daleko – wystarczy prześledzić ich życie miłosne, by się o tym przekonać. A i kłótnie między nimi samymi się zdarzają, także te całkiem poważne, ale to przecież zupełnie normalna sprawa.
Tak jak normalne są też "Niepewne", które choć przedstawiają perspektywę czarnoskórych kobiet z Los Angeles, mają do przekazania sporo bardzo uniwersalnych prawd na temat dzisiejszego świata i tego, jak trudno manewrować między jego licznymi pułapkami. Zwłaszcza gdy ma się 30 lat i spory problem z ustaleniem, czego właściwie chce się od życia.
Nie obiecujemy, że Issa i Molly pomogą wam w znalezieniu sensownych odpowiedzi na pytanie jak żyć, możemy jednak zagwarantować, że nie będziecie się z nimi nudzić. Bo bohaterki "Niepewnych" bez dwóch zdań potrafią zagwarantować dobrą zabawę – bez zbędnego moralizowania i nadęcia, za to z humorem, dystansem i okazjonalnym rapowaniem przed lustrem. [Mateusz Piesowicz]
Nowe odcinki Niepewnych w poniedziałki w HBO
Obsesja Eve
"Obsesja Eve" powstała jako pastisz, kpina z męskich filmów szpiegowskich w stylu Bonda, stworzona przez kobiety i z kobietami w roli głównej. Phoebe Waller-Bridge postawiła wszystko na głowie, angażując w seksowną grę w kotka i myszkę znudzoną pracą za biurkiem agentkę MI5 Eve Polastri (Sandra Oh) i swobodnie przekraczającą granice państwowe i etyczne zabójczynię Villanelle (Jodie Comer).
Obie panie zostały obdarzone wyrazistymi cechami charakteru, postawione w sytuacjach rodem z filmów sensacyjnych i uzależnione od siebie nawzajem, tak żeby widzowie angażowali się w ich coraz bardziej pokręconą relację, opartą na wzajemnym przyciąganiu i odpychaniu. Efekt był bardzo świeży, zwłaszcza w 1. sezonie, kiedy z jednej strony wydawało się, że skądś znamy te schematy i te twisty, a z drugiej — nie w takim wydaniu i nie z takimi postaciami.
"Obsesja Eve" w następnych sezonach, pisanych kolejno przez Emerald Fennell i Suzanne Heathcote, nie jest już co prawda takim objawieniem jak na początku, ale to wciąż jeden z najlepszych seriali o kobietach, nie tylko dla kobiet. Nawet jeśli kolejne zwroty akcji już nie bawią tak jak kiedyś i w oczy zaczyna rzucać recykling pomysłów, wciąż trudno oprzeć się Eve i Villanelle. Ta pierwsza to personifikacja naszych marzeń o bardziej ekscytującym życiu, ta druga to słodka psychopatka, której nie da się nie kochać. Obie naraz to wciąż jeden z najciekawszych duetów, jakie można oglądać teraz w serialach. [Marta Wawrzyn]
Nowe odcinki Obsesji Eve w poniedziałki w HBO
Feel Good
"Feel Good", niszowy komediodramat brytyjski stworzony przez Channel 4 i Netfliksa, dużo swojego uroku zawdzięcza bohaterkom. Nic dziwnego, skoro mamy do czynienia z historią mieszkającej od lat w Anglii kanadyjskiej stand-uperki, która po uszy zakochuje się w dziewczynie z dobrego domu, umawiającej się dotychczas wyłącznie z mężczyznami. Prawie cały ciężar serialu spoczywa na dynamice między tymi postaciami. Na szczęście są i napisane, i zagrane tak dobrze, że ciężar utrzymują.
Mae (w tej roli Mae Martin, współautorka tej częściowo autobiograficznej opowieści) ma za sobą przeszłość, o której najchętniej by zapomniała. Narkotyki, wyrzucenie z domu przez rodziców, dilowanie, przypadkowe romanse. Próby udawania, że nie ma to związku z jej teraźniejszością, szybko okażą się słabym pomysłem. A relacja z pozbawioną takiego bagażu, wzbudzającą w Mae oprócz miłości masę kompleksów George stanie się zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.
George (Charlotte Ritchie) pozornie szybko wchodzi w nowy związek, tak inny od poprzednich. Ale jej lęki, co ludzie pomyślą, nie ułatwiają życia ani jej, ani Mae. To postać mniej doświadczona, ale też skomplikowana, niepotrafiąca uwolnić się od koszmarnych znajomych z wyższych sfer. A gdyby te dwie złożone postacie komuś nie wystarczały, to na drugim planie jest jeszcze Lisa Kudrow jako pozornie zdystansowana matka Mae.
Na szczęście dramatyzm i psychologiczne uwikłania w poważne kwestie twórcy doprawiają odważnym humorem, a bohaterkom nie brak dystansu do siebie i swoich wad. Można czasem zwątpić, czy aby na pewno są dla siebie stworzone, skoro przy całej sile uczucia niekoniecznie wydają się razem szczęśliwe. Ale trudno im nie kibicować, kiedy sprawdzają, czy można naprawdę wyrwać się z dotychczasowych przyzwyczajeń i przewalczyć urojenia na własny temat. [Kamila Czaja]
Feel Good jest dostępne na Netfliksie
Sprawa idealna
Zdecydowanie najbardziej kobiecy serial prawniczy we współczesnej telewizji. Choć klasyfikowanie go w ten sposób jest dość naciągane, bo ten spin-off "Żony idealnej" zdążył już w znacznie większym stopniu odejść od sztywnych gatunkowych ram, niż miało to miejsce w serialu-matce. Ale fakt, że na pierwszym planie stawia się tu silne i wyraziste bohaterki absolutnie nie uległ zmianie – ba, jest nawet lepiej niż było.
A to dlatego, że zamiast skupiać się tylko na jednej, "Sprawa idealna" śledzi losy kilku kobiet, na czele oczywiście z Diane Lockhart (wspaniała Christine Baranski), której ugruntowana pozycja w światku chicagowskich prawników bynajmniej nie oznacza, że będzie miała lekko. Ba, w tak zwariowanej rzeczywistości jak dzisiejsza spokój praktycznie nie występuje, a serial Roberta i Michelle Kingów potrafi uchwycić to szaleństwo w całej okazałości.
Prawniczym serialem "Sprawa idealna" więc tylko bywa, czasem stając się najprawdziwszą farsą na temat współczesnego świata, ale najczęściej będąc po prostu wciągającą opowieścią koncentrującą się na świetnie napisanych bohaterkach. Owszem, na prawo też jest tu miejsce, ale jeśli liczycie na zwykły procedural, zdecydowanie powinniście szukać gdzie indziej.
My jednak gorąco zachęcamy do spróbowania, bo losy Diane, jej córki chrzestnej Mai (Rose Leslie), współpracowniczki Lucci (Cush Jumbo) czy asystentki Marissy (Sarah Steele) to historia z gatunku absolutnie niepodrabialnych. Wątki obyczajowe i prawne przenikają się tu z bezwzględnymi manifestami politycznymi i ostrymi społecznymi komentarzami, zapewniając jedyną w swoim rodzaju rozrywkę – niekiedy może nawet zbyt odlotową, ale na pewno nigdy niepozbawioną uroku. W końcu który inny serial o poważnych prawnikach miałby odwagę poflirtować z musicalem albo czystym surrealizmem? [Mateusz Piesowicz]