"Dom grozy: Miasto Aniołów" to miks pomysłów, jakiego jeszcze nie było — recenzja spin-offu "Penny Dreadful"
Marta Wawrzyn
25 kwietnia 2020, 15:49
"Dom grozy: Miasto Aniołów" (Fot. Showtime)
Jeśli oglądaliście "Penny Dreadful" aka "Dom grozy", jest szansa, że spodoba wam się i "Miasto Aniołów". To miks kryminału noir, dramatu kostiumowego i historii alternatywnej z nutką horroru.
Jeśli oglądaliście "Penny Dreadful" aka "Dom grozy", jest szansa, że spodoba wam się i "Miasto Aniołów". To miks kryminału noir, dramatu kostiumowego i historii alternatywnej z nutką horroru.
Od wczoraj w serwisie HBO GO jest dostępny pilot serialu "Dom grozy: Miasto Aniołów", czyli spin-offu "Penny Dreadful". My widzieliśmy już pierwsze trzy odcinki i nie zauważyliśmy w nich ani żadnych domów grozy (dlatego właśnie, drogie HBO, nie tłumaczy się tytułów, które nie mają polskich odpowiedników), ani innych elementów, które łączyłyby bezpośrednio tę historię z opowieścią o wiktoriańskim Londynie z serialu-matki. To nie tyle spin-off, co "duchowy spadkobierca" oryginału.
O ile więc na początku fani "Penny Dreadful", stęsknieni za tamtym specyficznym miksem horroru i poezji, mogą poczuć się oszukani, w miarę jak serial rozwija się, coraz bardziej widać, że stoi za nim ten sam twórca. John Logan za sterami oznacza nie tylko najwyższą jakość realizacyjną, kostiumową elegancję i dbałość o szczegóły wizualne, ale też zamiłowanie do metafor, literackich dialogów i raczej budowania klimatu i napięcia, niż stawiania na akcję. Jego styl jest w "Mieście Aniołów" łatwy do rozpoznania, a jednocześnie to serial kompletnie różny od "Penny Dreadful".
O czym jest serial Dom grozy: Miasto Aniołów?
Rzecz się dzieje w Los Angeles w 1938 roku i gdyby nie meksykański folklor, demoniczna Natalie Dormer i nazistowscy szpiedzy, mielibyśmy kryminał noir pełną gębą. A tak mamy coś dużo trudniejszego do sklasyfikowania. Rozpoczynający pracę w policji latynoski detektyw Tiago Vega (Daniel Zovatto, "Fear the Walking Dead") i jego doświadczony partner Lewis Michener (Nathan Lane, "Żona idealna") dostają do rozwiązania sprawę makabrycznego morderstwa, zainscenizowanego w taki sposób, żeby wszystko wskazywało na zemstę meksykańskiej mniejszości.
Jednocześnie w mieście narastają społeczne konflikty: Latynosi, w tym rodzina Tiaga, protestują przeciwko budowie autostrady, która poskutkuje ich wysiedleniem. Do głosu zaczynają dochodzić grupki niemieckich nazistów, a jednej z nich przewodzi lekarz Peter Craft (Rory Kinnear, czyli John Clare z "Penny Dreadful"). Rozpoczynają się szpiegowskie gry przed II wojną światową, w które wmieszany zostaje miejski radny Charlton Townsend (Michael Gladis, "Mad Men"). A gdzieś w tle mamy jeszcze radiowych ewangelistów, na czele z anielską Siostrą Molly (Kerry Bishé, "Halt and Catch Fire"), żyjącą pod butem despotycznej matki.
We wszystkich tych światach obecna jest postać Natalie Dormer ("Gra o tron"), przedstawicielka samego diabła występująca w kilku różnych wersjach. Ta główna to demoniczna Magda, odziana w czarną skórzaną suknię, a oprócz niej jest jeszcze skromna Niemka Elsa, na którą ciągle wpada doktor Craft, pociągająca za wszystkie sznurki sekretarka Townsenda czy wreszcie żywiołowa Latynoska Rio. Wszędzie, gdzie się pojawia, ta postać sieje zniszczenie i doprowadza do jeszcze większego chaosu. Jej cel? Apokalipsa. Walka wszystkich ze wszystkimi, aż na tym świecie nie pozostanie ani jeden żywy człowiek. Po drugiej stronie zaś mamy siły dobra, reprezentowane przez Santa Muerte, meksykańską Świętą Śmierć.
Dom grozy: Miasto Aniołów, czyli miks pomysłów
W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że osią fabuły "Domu grozy: Miasta Aniołów" jest odwieczny konflikt dobra ze złem, którego w tak specyficznej oprawie jeszcze nie widzieliśmy. Stylowy, klimatyczny serial telewizji Showtime to miks gatunków, zapożyczeń, symboli i pomysłów, z których jedne są bardziej, a inne mniej oryginalne. Jest tu wiodący wątek kryminalny i postać młodego detektywa, spinająca ze sobą różne światy. Są elementy nadprzyrodzone, ale niekoniecznie działające jak klasyczny straszak. Jest kostiumowa rewia mody i fenomenalna scena tańca w meksykańskim klubie w 3. odcinku, kojarząca się bardziej z "Footloose", "Gorączką sobotniej nocy" albo pilotem "The Get Down", niż z horrorami.
I słusznie, bo "Dom grozy: Miasto Aniołów" horroru ma w sobie niewiele. Sposób, w jaki John Logan podchodzi do wydarzeń historycznych, mieszając prawdziwe wydarzenia z fikcją, kojarzy się raczej z historiami alternatywnymi, jak "Spisek przeciwko Ameryce". Symbolika czasem mocno przypomina tę z "Carnivàle", choć tam nie było elementów latynoskich. Sceny z cudowną Kerry Bishé w roli boskiej ewangelistki wyglądają jak wyjęte ze zwiastuna "Perry'ego Masona", gdzie podobną postać gra Tatiana Maslany. Czuć bliskość Hollywood, kiedy bohaterowie czytają "Przeminęło z wiatrem" i dyskutują, czy Bette Davis może zagrać Scarlett O'Harę.
Wszystko to razem składa się na miks nierówny, nie do końca spójny i nie zawsze w tym samym stopniu wciągający, ale żywy, barwny, pełen energii i momentami rzeczywiście elektryzujący. Co nie do końca jeszcze widać w pilocie, który jest zdecydowanie najsłabszy z trzech odcinków, jakie miałam okazję zobaczyć.
Dom grozy: Miasto Aniołów to nie serial dla każdego
John Logan nigdy nie lubił się spieszyć, co może być frustrujące dla współczesnego widza, przyzwyczajonego do szalonego tempa akcji. Tutaj go nie ma, podobnie jak nie było go w "Penny Dreadful". Bogaty, skomplikowany świat przedstawiony budowany jest powoli, systematycznie, łącząc w sobie dobro ze złem, kicz z elegancją, tradycję z nowoczesnością i stawiając bohaterów przed dylematami moralnymi coraz większej wagi. Wystawne bogactwo kontra totalna bieda, biali kontra Meksykanie, rasizm kontra desperacja, by się wybić pomimo przeszkód.
"Dom grozy: Miasto Aniołów" działa jako kostiumowa opowieść z dodatkiem nadprzyrodzonym, osadzona w konkretnym czasie i miejscu. Działa też jako metafora historii ludzkości, targanej przez anioły, demony i wszystko pośrodku. I jako czysty eskapizm, którego potrzebujemy w tych trudnych czasach. Serial Johna Logana fenomenalnie wygląda, ma wiele do powiedzenia, jest świetnie zagrany i, podobnie jak "Penny Dreadful", od początku chadza własnymi ścieżkami. Jednych to zachęci, innych — wręcz przeciwnie. Ja już nie mogę doczekać się ciągu dalszego.