"After Life" poszukuje odrobiny słońca w 2. sezonie — recenzja
Marta Wawrzyn
26 kwietnia 2020, 14:10
"After Life" (Fot. Netflix)
Rok temu "After Life" było objawieniem, prezentując w ramach komedii przejmująco smutny, brutalnie szczery portret człowieka w żałobie. Czy 2. sezon był nam potrzebny? Znamy odpowiedź.
Rok temu "After Life" było objawieniem, prezentując w ramach komedii przejmująco smutny, brutalnie szczery portret człowieka w żałobie. Czy 2. sezon był nam potrzebny? Znamy odpowiedź.
Rok temu należałam do krytyków zachwyconych "After Life", a jednocześnie przekonanych, że 2. sezon niekoniecznie jest tutaj potrzebny. Brytyjski komik Ricky Gervais w sześciu półgodzinnych odcinkach pokazał pierwszy etap wychodzenia z bólu po stracie bliskiej osoby. Zrobił to w sposób autentyczny, przejmujący i przede wszystkim swój. Jego bohater radził sobie z żałobą, wyżywając się na wszystkich dookoła, aż dotarło do niego, że czas przestać. W finale nastąpiła wolta, która zarazem była logicznym zamknięciem całości. 2. sezon to już post scriptum.
After Life zmienia nieco ton w 2. sezonie
I choć obejrzałam to post sciptum w jeden wieczór, wciąż wzruszając się na widok samotnego Tony'ego z psem, filmami ze zmarłą żoną i butelkami kolejnych trunków, nadal mam pewne wątpliwości, czy nie lepiej było zakończyć serialu rok temu. Ale po kolei. "After Life" w 1. sezonie było taką rewelacją, bo zrobiło coś niewyobrażalnego: połączyło temat żałoby z żartami na krawędzi à la Gervais, jednocześnie czyniąc z komika gwiazdę opowieści, w jakiej nie spodziewaliśmy się go zobaczyć. Dobrego człowieka, przeżywającego niemalże fizyczny ból i radzącego sobie z nim w jedyny sposób, w jaki potrafił.
Nie dziwię się, że Gervais zaczął dostawać podziękowania z całego świata od ludzi, którzy mówili, że on jako pierwszy pokazał, co przeżywają. Z "After Life" przebijała empatia i zrozumienie dla drugiego człowieka. Nie ma lepszych i gorszych sposobów na przejście żałoby, można co najwyżej wstać z łóżka i jakoś starać się przetrwać kolejny dzień. Albo i wcale z łóżka nie wstawać. To też jest OK — mówił komik za pośrednictwem swojego bohatera, przeplatając tego typu momenty odważnymi żartami.
W 2. sezonie musiała nastąpić pewna zmiana tonu, żeby serial mógł iść do przodu — i nastąpiła. Tony jest w znacznie lepszym stanie, nie myśli non stop o samobójstwie, stara się czasem zrobić coś dobrego dla innych. Na horyzoncie widać promyk nadziei, choć oczywiście nie ma mowy o szybkim przeskoku. Gervais, wciąż tak samo autentyczny w roli wdowca, na zmianę doprowadza nas do śmiechu i płaczu, pokazując, że jesteśmy dopiero na początku procesu jego powrotu do życia. Tony wciąż nie jest pewny, czy istnieje "życie po życiu", ale coraz rzadziej chowa się za cynizmem. Zdarza mu się też narzekać na zwyczajne, codzienne sprawy, jak praca, a to w tym przypadku duży postęp.
Znakomite, mądre i ujmujące są zwłaszcza rozmowy na cmentarnej ławce z Anne (Penelope Wilton), kobietą, która przechodzi przez to samo co on. Choć na dobrą sprawę nie znamy jej ani my, ani nasz bohater, nić porozumienia przemienia się w coś na kształt specyficznej przyjaźni dwójki osób połączonych wspólnotą doświadczeń. Wiadomo, że to nigdy nie będzie głębsza znajomość, relacja, której będziemy w jakiś sposób kibicować, a jednak naprawdę miło się na nich patrzy i dobrze się ich słucha. Podczas cmentarnych rozmów "After Life" jest definicją empatii, serialem prawdziwie terapeutycznym.
2. sezon After Life, czyli plusy dodatnie i ujemne
Moje problemy z 2. sezonem zaczynają się, kiedy odchodzimy od wątku głównego. Z jednej strony, to świetna sprawa, że Gervais uczynił miejscem akcji sympatyczne angielskie miasteczko, gdzie wszyscy są zupełnie zwyczajni. To miła odmiana w czasach, kiedy telewizyjne produkcje są coraz bardziej przekombinowane. Z drugiej strony, w serialu, w którym na pierwszym planie jest przejmująca, prawdziwa żałoba człowieka takiego jak my, wiele wątków razi sztucznością, przesłodzeniem, banalnymi rozwiązaniami. Albo dla odmiany Gervais stawia na drugą skrajność.
Najbardziej irytował mnie terapeuta (Paul Kaye), którego postać tak bardzo przerysowano, że przestała śmieszyć. Ten człowiek powinien od dawna nie mieć licencji, a przynajmniej pacjentów. A jednak z jakiegoś powodu ludzie do niego przychodzą (i nie, prawdopodobieństwo, że to jedyny terapeuta w miasteczku nic nie zmienia). W jego kolejnych seksistowskich wyskokach nie było nic zabawnego, ale przez większość sezonu myślałam, że może to dokądś zmierza. Nie zmierzało.
Zmierzał za to dokądś wątek Matta (Tom Basden), szefa gazety, którego w pierwszym odcinku spotykamy jak śpi na podłodze, bo żona go wyrzuciła, a parę odcinków później robi mały gest i wszystko już jest dobrze. Szczęśliwa rodzina. Banałem trąci też błyskawiczny romans listonosza Pata (Joe Wilkinson) i prostytutki Roxy (Roisin Conaty), choć nie ulega wątpliwości, że to akurat dziwnie dobrana para. Oby żyli długo i szczęśliwie, stołując się codziennie u Tony'ego.
Czy powinien powstać 3. sezon After Life?
Ale największe rozczarowanie to dla mnie wątek ratowania "Tambury Gazette", napisany po prostu na kolanie. Liczyłam, że zostanie pokazane, jak taka akcja wygląda od kuchni w przypadku lokalnych mediów — jak przekonujemy czytelników, żeby nas nie porzucali; jak negocjujemy z reklamodawcami, żeby jednak chcieli zostawiać u nas zostawiać pieniądze itd., itp. Nie. Wystarczyło iść zaapelować do jednego bogatego starszego pana, żeby nie sprzedawał budynku i nie kupował za to auta — i voilà, możemy dalej bawić się w wydawanie prasy. Niestety, panie Gervais, rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona, a pieniądze potrzebne są dużo, dużo większe, zwłaszcza jeśli gazetę ma być dalej stać na utrzymywanie fizycznej redakcji.
Mam też wątpliwości co do tegorocznej "palety miejscowych oryginałów", zwłaszcza historii 50-latka, który zaczął identyfikować się jako 8-letnia dziewczynka. Odnoszę wrażenie, że to pokłosie afery z transfobicznymi tweetami i jakaś nieudolna próba załagodzenia sytuacji. Powiedzieć, że wyszło mało elegancko, to nic nie powiedzieć.
Przy wszystkich tych zastrzeżeniach, uważam, że 3. sezon "After Life" powinien powstać. Skoro przeszliśmy z Tonym dwa pierwsze etapy żałoby, możemy przejść i trzeci. Potencjał ma zwłaszcza wątek dalszej relacji z Emmą (Ashley Jensen), tak zakończony, że chce się wiedzieć, co będzie dalej. I czy jednak istnieje życie po życiu.