Pytanie na weekend: Jaki jest wasz ulubiony serial science fiction?
Redakcja
3 maja 2020, 13:03
Fot. SyFy/FOX/Netflix
Ostatnie miesiące przyniosły dwa warte uwagi seriale science fiction, "Devs" i "Opowieści z Pętli". A jakie są wasze ulubione produkcje sci-fi wszech czasów?
Ostatnie miesiące przyniosły dwa warte uwagi seriale science fiction, "Devs" i "Opowieści z Pętli". A jakie są wasze ulubione produkcje sci-fi wszech czasów?
Nasze dzisiejsze Pytanie na weekend zainspirowało z jednej strony pojawienie się "Battlestar Galactica" na Amazon Prime Video (nareszcie!), a z drugiej wysyp pomysłowych nowości z elementami science fiction. Jakie są wasze ulubione seriale z tego gatunku?
Kamila Czaja: Battlestar Galactica
Oglądam i czytam niewiele science fiction, ale do seansu czy lektury można mnie przekonać mimo wszystko dość łatwo: wystarczy powiedzieć, że tak naprawdę nie chodzi w danej produkcji o imponujące statki kosmiczne czy prosty konflikt "dobrych" i "złych", ale że mamy do czynienia z kostiumem dla mocnych psychologicznych, politycznych, społecznych opowieści – tyle że w kosmosie, przyszłości czy alternatywnej technologicznie teraźniejszości. No i lepiej, jeśli nie trzeba nadrabiać kilkudziesięciu lat jakiejś serii, bo to mało realne, kiedy muszę nadążać za nowościami.
Po takiej rekomendacji nieraz się skuszę. Z różnym efektem. "Westworld" porzuciłam w połowie 2. sezonu. Ostatnio obejrzałam "Devs" – nie żałuję, ale jednak uważam, że to trochę przerost formy nad treścią. Zaczęłam "Opowieści z Pętli" – i tu póki co dostrzegam bardziej działającą na mnie historię. Z lubianych dawniej: "Firefly" . I oczywiście pierwsze serie "Black Mirror". Ale zwycięzca jest jeden i to zdecydowany. Pewnie niezaskakujący, skoro pojawił się już w moich typach ulubionego odcinka i ulubionej pary. Na dodatek od piątku dostępny jest na Amazon Prime Video, kusząc mnie możliwą powtórką.
"Battlestar Galactica" (wersja 2003-2009), czyli dwuodcinkowa miniseria i cztery sezony serialu, okazało się właśnie takie, jak mi zapowiadano. Owszem, zagłada ludzkości i rozbitkowie próbujący dolecieć statkiem do jakiegoś nowego świata, by odbudować cywilizację, ale przede wszystkim fascynujące polityczne intrygi, wnikliwie rozpisane rasowe konflikty i masa dylematów, jak daleko można się posunąć, walcząc o przetrwanie gatunku. A to wszystko opowiedziane poprzez losy wyrazistych postaci, co sprawia, że filozoficzne czy socjologiczne diagnozy angażują widza nie tylko intelektualnie, ale też emocjonalnie.
Mateusz Piesowicz: Black Mirror
Mam spore braki w klasyce telewizyjnego science fiction, bo właściwie jedynym serialem, który obejrzałem w całości jest oryginalny "Star Trek". Kolejne odsłony tej serii, "Strefę mroku" czy już młodsze rzeczy w rodzaju "Z Archiwum X" znam wybiórczo i lubię, ale do miana ulubionych raczej im daleko.
Kandydatów szukałem więc wśród tytułów z ostatnich lat, a nawet tygodni, bo nie ukrywam, że "Devs" Alexa Garlanda zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie (większe niż amazonowe "Opowieści z Pętli"). Ale znalazłoby się tego więcej, począwszy od seriali trochę niedocenionych i przedwcześnie zakończonych ("Odpowiednik"), przez wielkie produkcje w rodzaju "Westworld", po wprawdzie obniżające loty w późniejszych sezonach, ale zawsze mogące się pochwalić rewelacyjną Tatianą Maslany "Orphan Black".
Stawiam jednak na "Black Mirror" – tutaj też z zastrzeżeniem, że najnowsze odsłony antologii to już nie to, co kiedyś. Ale właśnie, to "kiedyś" w zupełności mi wystarcza, bo doskonale pamiętam, jak wielkie wrażenie robiły na mnie odcinki w rodzaju "Be Right Back" czy "San Junipero", łącząc genialne pomysły z potężną dawką emocji. Wątpię, by serial Charliego Brookera mógł jeszcze nawiązać do takiego poziomu, ale pomarzyć dobra rzecz.
Marta Wawrzyn: Z Archiwum X
Ja stawiam na jeden z największych klasyków gatunku, a jednocześnie sci-fi o tyle nietypowe, że nie ma tu ani podróży do przyszłości, ani statku kosmicznego, który leci przez nieskończony wszechświat. "Z Archiwum X" to procedural, w którym dwójka agentów FBI rozwiązywała sprawy w jakiś sposób niewyjaśnione, tajemnicze, "nie z tego świata". Od odcinków z kosmitami, przez potwory o ludzkich twarzach, aż po wszelkiego typu cuda i dziwy — Mulder (David Duchovny) i Scully (Gillian Anderson) mieli co robić przez ponad 200 odcinków. A ja to wszystko chłonęłam jak gąbka, często późny seans przepłacając nieprzespaną nocą.
Inny serial sci-fi, który kochałam, będąc jeszcze w podstawówce, to "Star Trek: Następne pokolenie", ale tutaj powrót po latach był już dużo, dużo trudniejszy. Marzę za to, że w którymś z polskich serwisów streamingowych pojawi się wreszcie "Firefly". Nie sądzę, żeby to zawadiackie połączenie space opery z westernem zestarzało się choć trochę, tak jak nie zestarzała się "Battlestar Galactica".
Poza tym mam słabość do niektórych sezonów "Doktora Who" (no cóż, wszystko zależy od Doktora, moim jest Matt Smith), "Lost" (przy założeniu, że w ogóle się tutaj kwalifikuje), "Black Mirror" i starej "Strefy mroku", "Misfits", "Utopii", "Life on Mars", a ostatnio także wspomnianego już wyżej duetu "Devs" i "Opowieści z Pętli".