"The Eddy", czyli jazz, Paryż i rozśpiewana Joanna Kulig — recenzja serialu muzycznego Netfliksa
Marta Wawrzyn
7 maja 2020, 20:03
"The Eddy" (Fot. Netflix)
Netflix zaprasza do barwnego, pulsującego energią, pełnego imigrantów Paryża. "The Eddy" to miks serialu muzycznego z historią rodzinną i gangsterską, który czasem działa, a czasem nie.
Netflix zaprasza do barwnego, pulsującego energią, pełnego imigrantów Paryża. "The Eddy" to miks serialu muzycznego z historią rodzinną i gangsterską, który czasem działa, a czasem nie.
Na świecie "The Eddy" to serial Damiena Chazelle'a, reżysera takich filmów, jak "Whiplash" czy "La La Land". W Polsce to ta produkcja Netfliksa, która ma być wielką szansą Joanny Kulig ("Zimna wojna") na zyskanie prawdziwej rozpoznawalności za granicą. Jedno i drugie to nie do końca prawda, bo oscarowy filmowiec jest zaledwie jednym z kilkorga współtwórców "The Eddy", a rola Kulig, choć wyrazista, nominacji do nagrody Emmy jej nie przyniesie. To po prostu nie jest dzieło takiego formatu. Co nie znaczy, że mamy do czynienia z serialem słabym — raczej nierównym.
Cały ten jazz, czyli The Eddy zaprasza do Paryża
Można też to ująć inaczej: "The Eddy" to nie tyle jeden, co dwa seriale, nie do końca pasujące do siebie i nie zawsze ze sobą współgrające, choć połączone za pomocą tytułowego klubu i jego właścicieli, Elliota (André Holland, "The Knick") i Farida (Tahar Rahim, "The Looming Tower"). W pilocie dochodzi do wydarzeń, które sprawiają, że lokal staje się miejscem krzyżowania się tajemnic, szemranych interesów i niebezpiecznych zdarzeń. A jednocześnie wciąż spełnia swoją "główną" rolę, codziennie zapraszając paryżan do spędzenia wieczoru przy muzyce na żywo.
Z grubsza można powiedzieć, że "The Eddy" (widziałam wszystkie odcinki) to częściowo "Treme", a częściowo "Gomorra", z dodatkiem wątków rodzinnych, romansowych i skupiających się na pokazywaniu codziennego życia w tyglu narodów, jakim jest współczesny Paryż. Jeśli zdarzyło wam się raz, dwa czy choćby i dziesięć odwiedzić stolicę Francji w roli turystów, prawdopodobnie nie poznacie zbyt wielu miejsc pokazanych na ekranie. Serial pokazuje blokowiska, ciemne zaułki, mało reprezentacyjne wiadukty i inne zwykłe miejsca. Unika pocztówkowych widoków, stawiając na eklektyzm, autentyczność, wielokulturowość i miejski luz.
Serial ma niepodrabialny klimat, świetnie pasujący do muzyki napisanej przez Glena Ballarda. Najogólniej rzecz ujmując, w "The Eddy" panuje chaos muzyczny i twórczy, który ma bardzo dużo uroku. Kiedy na scenę wchodzi zespół w składzie Joanna Kulig, Randy Kerber, Lada Obradovic, Damian Nueva Cortes, Jowee Omicil i Ludovic Louis (wszyscy oprócz polskiej aktorki to zawodowi muzycy), rzeczywiście czuć magię i niezwykłość tego miejsca. I łatwo zrozumieć, dlaczego Elliot, też muzyk, ale od kilku lat już niepraktykujący, tak bardzo się uparł, żeby je utrzymać przy życiu.
Joanna Kulig wypada świetnie w serialu The Eddy
Żywa, wypełniona szaloną energią muzyczna część "The Eddy" dosłownie niesie serial, sprawiając, że długie (ok. godziny, w kilku przypadkach więcej) odcinki mijają w okamgnieniu. Joanna Kulig, grająca jedną z głównych ról i zarazem będąca "głosem" serialu, ma wiele okazji, aby zabłysnąć jako Maja, wokalistka tytułowego zespołu. Każdy odcinek wypełniają jej występy, ale nie tylko. To rola bardzo podobna do tej z "Zimnej wojny", czyli nie tylko pozwalająca aktorce zaprezentować całą swoją charyzmę w pełnej krasie, ale też naładowana emocjami totalnymi. Jak wszyscy serialowi muzycy, Maja ma pokręcone życie, na które składa się burzliwy romans z Elliotem, nie najlepsze relacje z matką i poczucie braku spełnienia, popychające ją do kolejnych gwałtownych decyzji, wybuchów i ucieczek.
Co ciekawe, szaleństwa panny Mai nie zawsze są zrozumiałe dla otoczenia, bo dziewczyna ma zwyczaj w trudniejszych momentach przechodzić na język polski. I, drodzy państwo, to nie jest taka polszczyzna jak z "Obsesji Eve"". To nasz żywy i prawdziwy język, pełen soczystych k*rew i bardzo polskich emocji. Niektóre dialogi wyglądają wręcz na improwizowane, a nie napisane przez scenarzystę serialu Jacka Thorne'a ("National Treasure"). "The Eddy" dba o językową autentyczność, co pewnie potwierdzą i Francuzi, i mieszkający we Francji Arabowie, i przedstawiciele jeszcze kilku nacji przewijających się przez jazzowy serial Netfliksa.
The Eddy to chaos, eklektyzm i różnorodność
Emocje, różnorodność, fabularny bałagan i eklektyzm to znaki firmowe "The Eddy". Oś fabuły to historia, którą z grubsza możemy nazwać gangsterską, połączona z ratowaniem podupadającego klubu, plus prywatne dramaty Elliota. Ale całość jest o tyle bardziej skomplikowana, że każdy odcinek przedstawia świat z perspektywy innego bohatera. Choć nie każdy z osobna jest tak samo ważny i tak samo interesujący, wszyscy razem stanowią barwną, dającą się lubić zgraję.
Jedyny bohater, którego rzeczywiście można nazwać pierwszoplanowym, to Elliot. Pochodzący z Nowego Jorku muzyk, który uciekł do Paryża po osobistej tragedii i rozpadzie rodziny, z jednej strony stanowi spoiwo wszystkich historii, a z drugiej przeżywa "bieżące" dramaty, kiedy przyjeżdża do niego córka, Julie (Amandla Stenberg, "Nienawiść, którą dajesz"). Wątek nastoletnich szaleństw na początku potrafi irytować, by później stać się jedną z najlepszych rzeczy w "The Eddy". O ile romans Elliota i Mai jest płaski, typowy, wypakowany krzykami i emocjami na pokaz, o tyle przy Julie ten bohater staje się rzeczywiście wielowymiarowy.
Inna wyróżniająca się bohaterka to Amira (Leïla Bekhti, "Zakochany Paryż"), żona Farida i przedstawicielka Paryża muzułmańskiego, w którym tradycje przywiezione z Bliskiego Wschodu ustępują niezbyt tradycyjnej codzienności. Jej dom jest otwarty, pełen muzyki, zawalony książkami i płytami, tak jak wszystkie domy w "The Eddy".
Czy warto obejrzeć serial Netfliksa The Eddy?
Wszystko to razem składa się na miks nierówny, ale przyjemny dla ucha i oka; mający bardzo wiele uroku, luzu i swobody. Znaczna część scen w "The Eddy" została nakręcona z ręki (jedna nawet komórką), jest wrażenie improwizacji, zarówno jeśli chodzi o niektóre dialogi, jak i występy muzyczne. Trochę jak w "Treme", muzyka towarzyszy wszystkim i wszystkiemu, a spontaniczne sięganie po instrumenty w najróżniejszych okolicznościach i miejscach nikogo nie dziwi.
"The Eddy" sprawia wrażenie projektu nie tylko na wskroś międzynarodowego, ale też takiego, którego nic ani nikt nie trzyma w ryzach. Damien Chazelle, który wyreżyserował dwa pierwsze odcinki, to tylko jeden z twórców. Pozostali to producent i reżyser Alan Poul ("Sześć stóp pod ziemią"), brytyjski scenarzysta Jack Thorne oraz sześciokrotny laureat Grammy Glen Ballard, znany m.in. ze współpracy z Alanis Morissette. Każdy dołożył swoją cegiełkę, a jednocześnie nikt nad tym projektem do końca nie panował. Co ma swoje plusy dodatnie i ujemne.
Nie jest to serial aż tak ambitny, jak go zapowiadano, i tak banalny, jak wygląda w zwiastunach. Ma swój klimat, charakter i rytm, jednocześnie bazując na schematach i postaciach dających się scharakteryzować przy pomocy jednego, dwóch przymiotników. Wątek gangsterski zdecydowanie nie dorównuje części muzycznej, a prywatne dramaty bohaterów bywają dość typowe. Jednocześnie udaje się tutaj stworzyć barwny ludzki ekosystem, skupiony wokół tytułowego klubu. I obok muzyki to właśnie jest jeden z głównych powodów, aby obejrzeć "The Eddy".