Nasz top 10: Najlepsze seriale kwietnia 2020 roku
Redakcja
8 maja 2020, 19:00
"Better Call Saul" (Fot. AMC)
Za nami kolejny świetny miesiąc w serialach. W naszej dziesiątce najlepszych z najlepszych znalazło się miejsce m.in. dla "Devs", "Better Call Saul", "Mrs. America" i "Ucieczki".
Za nami kolejny świetny miesiąc w serialach. W naszej dziesiątce najlepszych z najlepszych znalazło się miejsce m.in. dla "Devs", "Better Call Saul", "Mrs. America" i "Ucieczki".
10. Better Things (powrót na listę)
W marcu się nie udało, mimo świetnego poziomu. Tym razem przy bardzo silnej konkurencji "Better Things" trafia przynajmniej na końcówkę naszej listy miesiąca. Oceniamy serial zgodnie z polską emisją, a więc bez rewelacyjnego finału, ale czterech kwietniowych odcinków aż nadto wystarczy, żeby się zachwycać, bo 4. serii udało się utrzymać formę.
Wiele się w "Better Things" wydarzyło. Frankie na własnych warunkach straciła dziewictwo i dopięła swego, organizując żydowsko-latynoską imprezę urodzinową. Kiedy średnia córka Sam symbolicznie wkraczała w dorosłość, najstarsza wreszcie się tej dorosłości uczyła, nawet matce imponując zaangażowaniem w pracę i nie zawsze dostrzegalną dawniej empatią. A Duke znów odważnie mówiła, co myśli – chociaż nie wiemy, co usłyszał od niej Xavier.
W życiu Sam mniej działo się na powierzchni, ale dużo podskórnie. Rozmowy z przyjaciółkami, które szybciej nauczyły się wybaczać, oraz konfrontacja z byłym mężem na urodzinach Frankie, kazały granej przez Pamelę Adlon bohaterce zweryfikować podejście do relacji z ludźmi. A i tak najlepszym odcinkiem kwietnia był ten, w którym działo się najmniej z punktu widzenia fabularnej całości. Sam w Nowym Orleanie, na ślubie znajomych, poznająca miasto i przypadkowych ludzi, pytająca o ich życie, wędrująca nocą z dawnym kochankiem – to oderwana od reszty, perfekcyjna etiuda. [Kamila Czaja]
9. Homeland (utrzymana pozycja)
Z "Homeland" spędziliśmy prawie dekadę i choć trafiło się kilka słabszych sezonów, jest to jeden z tych seriali, które pozostawiają po sobie bardzo dobre wrażenie. Zwłaszcza że finałowy sezon, poświęcony amerykańskiej "wojnie bez końca" na Bliskim Wschodzie nie tylko wydawał się aktualny (to norma w przypadku "Homeland"), ale też trzymał w napięciu do samego końca.
Mnożąc wątpliwości co do rosyjskiej przygody Carrie (Claire Danes) i stawiając ją naprzeciwko Saula (Mandy Patinkin), serial Showtime mocno podbił stawki, utrzymując widzów na krawędzi fotela. A w finale skumulowane emocje wybuchły ze zwielokrotnioną siłą. Czy jest sposób na to, żeby Carrie osiągnęła swój cel, i Saul to wszystko przetrwał? Komu kibicować w sytuacji, z której najwyraźniej nie ma wyjścia? Jak ocalić ich oboje i najlepiej jeszcze ich relację?
"Homeland" wybrało rozwiązanie trudne, pokręcone i dalekie od happy endu, ale bardzo pasujące do agentki, której zawsze towarzyszył jazz. I to świetna wiadomość. Jeden z najważniejszych seriali mijającej dekady pokazał klasę i w finale, i w całym finałowym sezonie. [Marta Wawrzyn]
8. Ucieczka (nowość na liście)
"Ucieczka" nie jest serialem idealnym, wiemy to, jest raczej serialem, który byśmy określili mianem czystej frajdy. Ruby (fenomenalna rola Merritt Wever) jest żoną z miłego amerykańskiego przedmieścia gdzieś na Zachodnim Wybrzeżu, które czuje, że już nie ma czym oddychać. Billy (Domhnall Gleeson) to jej dawny chłopak ze studiów. Para kiedyś opracowała plan wspólnej ucieczki, na wypadek gdyby mieli w przyszłości dość swojego życia, i właśnie zabiera się za jego realizację.
Mamy więc spontan, mamy emocje, mamy trochę romansu, trochę thrillera, trochę czarnej komedii. Serial pędzi przez Stany, miksując gatunki, dorzucając coraz to nowe twisty i odsłaniając kolejne karty, ale znajduje też czas na rozmowy, głębsze momenty, a nawet kryzysy egzystencjalne obojga uciekinierów. "Ucieczka" sprawia bardzo świeże wrażenie, nawet jeśli składa się ze znajomych elementów, a do tego zawiera tonę prawdziwych emocji i potężną dawkę jakże potrzebnego eskapizmu.
A przede wszystkim jest wielkim popisem Wever, która raz jest frywolna, psotna i nieokiełznana, a kiedy indziej zamienia się w kłębek frustracji i poczucia winy. I ma tyle energii, że mogłaby nią obdzielić dziesiątki serialowych bohaterek. [Marta Wawrzyn]
7. Sprawa idealna (powrót na listę)
Liczyliście, że 4. sezon "Sprawy idealnej" będzie nieco spokojniejszy od poprzedniego? No to zostaliście błyskawicznie wyprowadzeni z błędu, bo już pierwszy odcinek tej serii przebił wszystko, co twórcy przyszykowali do tej pory – a dobrze wiecie, że to nie taka prosta sprawa.
Alternatywna rzeczywistość, w której zamiast Donalda Trumpa zatriumfował zdrowy rozsądek, poradziła sobie jednak z wyzwaniem bez najmniejszych problemów, serwując nam jedno z najlepszych otwarć sezonu, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Szalone – to jasne – ale przede wszystkim niesamowicie pomysłowe, bo bynajmniej nieograniczające się do kilku banałów, lecz doszukujące się w nich drugiego dna, a przez to stawiające cały serialowy światopogląd na głowie. No i jeszcze ten częstszy niż zwykle śmiech Diane!
Po takim starcie trudno było rzecz jasna wymagać, by "Sprawa idealna" utrzymywała ciągle identyczne tempo i rzeczywiście, trochę wyhamowaliśmy. Ale tylko trochę, bo to absolutnie nie tak, że zrobiło się normalnie. W tym świecie pojęcie normalności już bowiem nie funkcjonuje, zastąpione przez będącą postrachem sędziów "Notatkę 618", znikające rozprawy, korporacyjnych wyznawców zen i stojących ponad prawem bogaczy. Tylko czy to aby na pewno totalna fikcja?
Bez wątpienia nie jest nią fakt, że "Sprawa idealna" nadal potrafi bezbłędnie dostrzegać absurdy współczesnego świata i celnie je punktować, zapewniając przy tym widzom masę zabawy i jeszcze więcej powodów do zastanowienia. Nie wiem, dokąd to zmierza i czy w pewnym momencie twórcy nie odlecą za daleko, ale na razie nie ma sensu zaprzątać sobie tym głowy. Lepiej po prostu nacieszyć się serialem, który nie pozwala nam nawet na chwilę nudy. [Mateusz Piesowicz]
6. Spisek przeciwko Ameryce (spadek z 1. miejsca)
Choć serial Davida Simona i Eda Burnsa zanotował spory spadek na naszej liście względem poprzedniego miesiąca, to nie tak, że druga połowa sezonu w czymkolwiek odstawała od pierwszej. Wręcz przeciwnie, tempo i emocje zostały jeszcze podkręcone, na koniec fundując nam nerwowe oczekiwanie na najgorsze – bo wszystko wskazywało na to, że właśnie w takim kierunku zmierza rozsypujący się kawałek po kawałku serialowy świat.
Zanim jednak dotarliśmy do finału, czekał nas jeszcze m.in. bal z Joachimem von Ribbentropem, ostry rodzinny spór z przesiedleniem w tle i krótka kariera Waltera Winchella w roli prezydenckiego kandydata. A wszystko to na tle bliskich wrzenia społecznych nastrojów i wewnętrznego konfliktu, którego eskalacja sprawiła, że los rodziny Levinów zawisł na włosku.
Herman i Sandy udający się do Kentucky, by ratować małego Seldona. Alvin nie do końca zdający sobie sprawę z tego, że bierze udział w zamachu na Lindbergha. Evelyn wyklęta przez własną siostrę. To aż nadto, by z nerwów nie móc spokojnie wysiedzieć przed ekranem, a oglądając przy tym, jak cała Ameryka pogrąża się w kompletnym chaosie, naprawdę trudno było przejść obok serialowych wydarzeń obojętnie.
Czy to dostrzegając w nich czasem aż nazbyt czytelne aluzje do rzeczywistości, czy po prostu emocjonując się historiami bohaterów, których zdążyliśmy poznać dość dobrze, by ich los nas obchodził. "Spisek przeciwko Ameryce" miał połączyć obydwa aspekty opowieści w złożoną, wciągającą i trzymającą w napięciu fabułę tak, by żaden nie odegrał dominującej roli, a całość zrobiła na widzach jak największe wrażenie – po jej obejrzeniu można stwierdzić, że zadanie zostało wykonane wzorowo. [Mateusz Piesowicz]
5. Ostatni taniec (nowość na liście)
Fenomen ostatnich tygodni, czyli dokumentalny serial o Chicago Bulls, skoncentrowany na ostatnim sezonie Michaela Jordana. Minęły ponad dwie dekady, zanim za zgodą Jordana nagrane wtedy filmy z życia zespołu ujrzały światło dzienne we wspólnej produkcji ESPN i Netfliksa. Warto było czekać na tak skomplikowany i wieloaspektowy obraz tego, co znaczy prowadzić zwycięski zespół i jakie są tego, nie tylko finansowe, koszty.
W kwietniu wyemitowano cztery z dziesięciu odcinków. I chociaż w centrum stoi największa gwiazda, to "Ostatni taniec" pokazuje z bliska też tych, którzy zawsze byli w cieniu MJa. Scottie Pippen objaśnia, skąd jego pokora, Dennis Rodman przy wszystkich ekscesach z pasją opowiada o paraboli lotu piłki, a Phil Jackson przybliża swoją filozofię gry i pokazuje, czym różniła się od tej preferowanej przez trenerów, którzy z Bykami tyle nie osiągnęli.
I chociaż widać, że "Ostatni taniec" ma zbudować legendę Jordana dla nowych pokoleń, to i tak porusza dużo spraw niewygodnych. Fascynujące mecze (nie ma to jak przeżywać spotkania, które skończyły się parę dziesięcioleciu temu, jakby były na żywo) przeplatają się z kwestiami biznesowymi, z konfliktami w zespole, z brudniejszą stroną sportu. Są tu robione na zimno analizy strategii, zdarza się pokazywanie nieidealnych ludzkich postaw, a równocześnie trudno oprzeć się zachwytowi nad pięknem samej gry.
"Ostatni taniec" wciąga niesamowicie, nie tylko ze względu na bohaterów, ale także dzięki konstrukcji i aspektom technicznym. Skaczemy po planach czasowych, między sezonem 1997/98 a początkami kariery poszczególnych graczy i pierwszymi sukcesami Chicago Bulls. Słyszymy ciekawe wypowiedzi wielu "aktorów" ówczesnych zdarzeń, oglądamy kadry oficjalne i zza kulis, świetnie dobrane i zmontowane. Fenomenalna rzecz – głównie, ale nie tylko dla tych, którzy fascynowali się NBA w latach 90. albo jako dzieci obejrzeli "Kosmiczny mecz" i chcieli "być jak Mike". [Kamila Czaja]
4. Opowieści z Pętli (nowość na liście)
Serial inspirowany pracami Simona Stålenhaga zapowiadał się świetnie i nie rozczarował. To ten najlepszy rodzaj fantastyki naukowej, kiedy mamy wprawdzie mechaniczne artefakty, zamiany ciał, podróże w czasie i alternatywne wymiary, ale to wszystko tylko preteksty do mówienia o poważnych egzystencjalnych dylematach i największych ludzkich tęsknotach.
Miasteczko Mercer, w którym znajduje się podziemne centrum badawcze zwane Pętlą, przez dziesięciolecia jest świadkiem dziwnych zdarzeń prowokowanych przez naukowców lub stanowiących skutek uboczny porzuconych lub nieudanych eksperymentów. Wszystko się może zdarzyć, ale twórcy serialu nie proponują sensacyjnych scenariuszy, tylko wykorzystują technikę do stawiania bohaterów w sytuacjach, które testują ich silną wolę, uświadamiają, co jest ważne lub zmuszają do życia w poczuciu winy.
Nie wszystkie "Opowieści z Pętli" okazują się równie wciągające, ale nawet tam, gdzie najbardziej poluzowano fabularną strukturę (jak w 5. odcinku), mamy do czynienia z pogłębionymi psychologicznymi portretami postaci oraz wyborami, które wcale nie są oczywiste. Zawsze coś się poświęca, a uleganie pokusie czasem prowadzi do, nawet chwilowego, szczęścia, a czasem zamyka bohaterów w pułapce.
Żeby to wszystko zadziałało, poza scenerią i odpowiednią postawionym pytaniem etycznym zadziałać musiały też inne elementy. Na szczęście aktorzy (w tym Jonathan Pryce czy Rebecca Hall) świetnie odnajdują się w powolnych, poetyckich, filozoficznych scenariuszach Nathaniela Halperna. Doskonała jest też ścieżka dźwiękowa Philipa Glassa i Paula Leonarda-Morgana. A po wszystkim zostaje w widzu poczucie pustki, ale wynikające nie z braków serialu, lecz z mistrzostwa, z jakim produkcja Amazon Prime Video wciąga w ten wyjątkowy świat. [Kamila Czaja]
3. Devs (utrzymana pozycja)
Utrzymane miejsce na podium w tak silnie obsadzonym rankingu? I to przez serial science fiction, co do którego nie mieliśmy przed premierą szczególnych oczekiwań? Nie zdarza się takie sytuacje zbyt często, więc tym bardziej należy docenić "Devs" – produkcję skutecznie łączącą intrygującą, aczkolwiek dość prostą fabułę, z nieuchwytną ekranową magią.
A tej nie brakowało serialowi Alexa Garlanda aż do samego końca. Nawet wówczas, gdy cierpliwie i jak najprostszym językiem objaśniano nam, czym dokładnie zajmuje się Devs (a właściwie Deus) oraz dlaczego to właśnie Lily ma w tej historii do odegrania kluczową rolę. Albo gdy wreszcie do wspomnianego końca dotarliśmy, by zobaczyć, jak przeznaczenia jednocześnie można i absolutnie nie da się uniknąć.
Dziwne? To tylko pierwsze z brzegu określenie, jakie przychodzi tu do głowy, choć na pewno daleko mu do dokładnego opisania stanu, w jakim pozostawiła nas serialowa historia. Skomplikowana, bo zgłębiająca kwestię determinizmu i wieloświatów, a zarazem bardzo prosta i oparta na całkiem zwyczajnych emocjach. Mieszanka to o tyle kłopotliwa, że przesadzając w jedną stronę, łatwo utonąć w banałach, druga groziła natomiast zgubieniem ludzkiego wymiaru opowieści – jak się pewnie domyślacie, "Devs" znalazło między nimi złoty (dosłownie) środek.
My zaś dostaliśmy dzięki temu serial inny od wszystkich, lecz swoją wyjątkowość opierający nie na kosmicznych twistach czy szokowaniu tanimi chwytami, a takim stawianiu niegłupich pytań i budzeniu wątpliwości, by zostawić po sobie jakiś ślad w umyśle widza. Co z nim natomiast zrobimy – to już nasz wybór. [Mateusz Piesowicz]
2. Mrs. America (nowość na liście)
Zgodnie z polską emisją, już na wejściu opóźnioną względem obietnic, w kwietniu docenić możemy tylko cztery pierwsze odcinki miniserialu Dahvi Waller. Ale te zachwyciły nas na tyle, że serial przegrał zaledwie z jedną produkcją. Pewnie się już domyślacie, o którą chodzi, ale póki co raz jeszcze przypomnijmy sobie, co się w "Mrs. America" aż tak udało.
Przede wszystkim twórcy miniserii pogodzili pogłębione portrety postaci z historycznymi walorami opowieści o walce o prawa kobiet w latach 70. W efekcie poznajemy od różnych stron tytułowe bohaterki kolejnych odcinków: Phyllis Schlafly (Cate Blanchett), Glorię Steinem (Rose Byrne), Shirley Chisholm (Uzo Aduba) i Betty Friedan (Tracey Ullman), ale też w napięciu śledzimy zwroty akcji w batalii o ratyfikację Poprawki o Równych Prawach (Equal Rights Amendment – ERA).
"Mrs. America" to udany kompromis między imponującą obsadą, w tym filmową gwiazdą Blanchett, perfekcyjnym odtwarzaniem realiów i wielowymiarowym pokazywaniem różnych zjawisk a czystym wciąganiem widza w wydarzenia i edukowaniem w kwestii tego, co stało się, kiedy druga fala feministek amerykańskich zderzyła się z siłą uosabianą przez zorganizowaną, charyzmatyczną, wyrachowaną, ale niekarykaturalną w tym wydaniu konserwatystką.
Miniserial nie zostawia wątpliwości, po której stronie się opowiada, ale na szczęście rzadko ulega pokusie uproszczeń i wykładów. Liczy się każdy grymas, każdy gest, a zarówno zimna Blanchett , jak i aktorki wcielając się w walczące, także między sobą, feministki, wydobywają z kart nie tak odległej historii postacie z krwi i kości. I niby się wie, jak ta historia się kończy, a i tak czeka się na kolejny odcinek. [Kamila Czaja]
1. Better Call Saul (awans z 2. miejsca)
Dobra wiadomość dla reszty serialowej konkurencji brzmi tak, że "Better Call Saul" nie załapie się już do następnego rankingu. Będzie zatem okazja go wygrać, bo niestety dla pozostałych, ale w kwietniu innego laureata być nie mogło. Vince Gilligan i reszta ekipy znów przeszli bowiem samych siebie, fundując nam emocjonalną jazdę bez trzymanki, w dodatku zakończoną niekoniecznie w takim miejscu, jakiego byśmy się spodziewali.
Zanim jednak do niego dotarliśmy, czekała nas wycieńczająca podróż przez pustynię z Jimmym i siedmioma milionami w dwóch torbach, za to bez wody i z zabójcą na ogonie. Ale w końcu od czego ma się Mike'a i budzącą oczywiste skojarzenia folię termiczną, prawda? Już sam ten odcinek dostarczył nam masy wrażeń, a jak miało się okazać, najlepsze wciąż było dopiero przed nami.
Potem do akcji wkroczyła bowiem Kim, najpierw mierząc się w niesamowicie intensywnym pojedynku z Lalo, by następnie przejść nad wszystkim do porządku dziennego, jak gdyby nigdy nic. Ku absolutnemu zdziwieniu pozostającego w szoku Jimmy'ego i nas, bo nawet jeśli już dawno przestaliśmy lekceważyć tę niepozorną bohaterkę, kroku akurat w takim kierunku nie dało się przewidzieć. W końcu to nie Kim Wexler ma być Saulem Goodmanem tej historii, a oglądając choćby ostatnie sceny sezonu, można było w tę oczywistość zwątpić.
Zasługa to i genialnej Rhei Seehorn, i kapitalnie poprowadzonej fabuły, która znów wycisnęła maksimum z niepozornej historii, trzymając widzów na krawędzi foteli. A przy okazji wprowadziła trochę zamieszania do teoretycznie znanej opowieści – bo czy teraz ktoś może ze stuprocentowym przekonaniem stwierdzić, że Kim będzie przypadkową ofiarą przemiany Jimmy'ego? A może to ona będzie tego wszystkiego główną przyczyną? Wymyślić taką woltę to jedno, ale przeprowadzić ją tak, by miała sens, wydaje się wręcz niemożliwe. Jak widać, nie dla twórców "Better Call Saul". [Mateusz Piesowicz]