"To wiem na pewno" sprawdza, czy ból się kiedyś kończy – recenzja miniserialu HBO
Mateusz Piesowicz
10 maja 2020, 18:02
"To wiem na pewno" (Fot. HBO)
Jedne seriale wprawiają w dobry nastrój, w innych trudno o optymizm. Jeśli nie odstrasza was, że "To wiem na pewno" należy do drugiej kategorii, warto zwrócić na ten tytuł uwagę.
Jedne seriale wprawiają w dobry nastrój, w innych trudno o optymizm. Jeśli nie odstrasza was, że "To wiem na pewno" należy do drugiej kategorii, warto zwrócić na ten tytuł uwagę.
Śledząc losy Dominicka i Thomasa Birdseyów, czyli głównych bohaterów "To wiem na pewno", można dojść do wniosku, że niektórzy ludzie są skazani na cierpienie. Od narodzin, przez młodość i dorosłe życie wisi nad nimi jakiegoś rodzaju klątwa, która sprawia, że nawet krótkie momenty szczęścia zamieniają się w udrękę, a każdy kolejny dzień jest nowym rozdziałem w niekończącej się tragedii. Czy z takiej historii może powstać dobry serial? Owszem, ale nie szykujcie się na lekki seans.
To wiem na pewno to nowy miniserial HBO
Sześcioodcinkowa (widziałem już całość) ekranizacja powieści Wally'ego Lamba, przygotowana przez specjalizującego się w ekranowym rozdrapywaniu głębokich ran Dereka Cianfrance'a ("Blue Valentine"), jest wręcz zaprzeczeniem lekkości, sprawdzając przy okazji widzowską wytrzymałość. Bo absolutnie mnie nie zdziwi, jeśli wielu z was da sobie spokój po pierwszym odcinku lub nawet bardzo mocnej pierwszej scenie, nie widząc sensu w dalszym umartwianiu się. Zwłaszcza że premiera przypadła na takie a nie inne czasy.
Jeśli jednak nie odpuścicie, nie powinniście tej decyzji żałować, bo "To wiem na pewno" jest po prostu wysokiej klasy dramatem obyczajowym. Takim, który prócz anatomii cierpienia oferuje też sporo trafnych refleksji na temat ludzkiej natury, przeprowadzając widzów i bohaterów przez trudny, ale satysfakcjonujący proces psychoanalizy.
A wszystko to w doborowej obsadzie, na czele której stoi Mark Ruffalo, wcielający się w podwójną rolę braci bliźniaków z Three Rivers w Connecticut. Zdrowego Dominicka, okazjonalnie pełniącego też funkcję narratora, przeprowadzającego nas przez poszczególne etapy historii, oraz cierpiącego na schizofrenię paranoidalną Thomasa, którego poznajemy w jednym z kryzysowych momentów jego życia. Od niego wychodząc, poznajemy losy obydwu braci, na przemian cofając się do różnych epizodów z ich przeszłości lub pozostając w serialowej teraźniejszości, czyli w 1990 roku.
Cały serial jest zatem swego rodzaju rodzinną kroniką. Z jednej strony skupiamy się na walce Dominicka o brata, który na skutek dramatycznych wydarzeń zamiast w specjalistycznym ośrodku, wylądował w nieprzystosowanym do swoich potrzeb więzieniu. Z drugiej natomiast próbujemy odkryć, co doprowadziło obydwu bohaterów do ich aktualnej, dalekiej od beztroski egzystencji.
To wiem na pewno, czyli trudna rodzinna historia
Wyjaśnienie tej kwestii jest z kolei bardzo złożone, zawierając i dzieciństwo u boku surowego przyszywanego ojca Raya (bardzo dobry John Procaccino w nie takiej znowu jednoznacznej roli) oraz matki Connie (Melissa Leo), i lata studenckie spędzone w cieniu wojny wietnamskiej, i małżeńskie problemy już dorosłego Dominicka oraz jego byłej żony Dessy (jak zawsze świetna Kathryn Hahn). A to wciąż tylko przykłady okoliczności i wydarzeń, które sprawiły, że w 1990 roku czterdziestoletni bracia zamiast mieć poukładane życia, znajdują się w totalnej rozsypce. Może za wszystkim stoi rodzinna klątwa?
Tego też wykluczyć się nie da, zwłaszcza że historia dziadka bliźniaków, włoskiego imigranta Domenico Onofrio Tempesty, rzuca się tu długim cieniem na bohaterów, będąc istotnym elementem zarówno samej opowieści, jak i serialowej terapii. Bo szybko staje się jasne, że "To wiem na pewno" ma na celu nie tyle przeprowadzić nas z fabularnego punktu A do punktu B, co raczej umożliwić uczestnictwo w swoistej sesji terapeutycznej Dominicka.
Czasem dosłownej, gdy mężczyzna otwiera się przed prowadzącą leczenie jego brata dr Patel (Archie Panjabi) lub pracownicą społeczną Lisą Sheffer (Rosie O'Donnell), ale częściej przeprowadzanej "na żywym organizmie". Obserwując więc, jak starszy z braci (dokładnie o sześć minut) stara się trochę poukładać własne życie, często w efekcie lądując w jeszcze większym dołku, można poczuć się przygniecionym towarzyszącym mu wszędzie, nieraz także fizycznym bólem. Ale można też próbować przetrwać go razem z nim, doszukując się sensu w cierpieniu i chociaż odrobiny nadziei tam, gdzie pozornie nie ma jej ani trochę.
Trzeba jednak być przy tym przygotowanym na naprawdę ciężkie przeżycia, bo twórca serialu ani myśli nas oszczędzać, co momentami sprawia, że jego dzieło zaczyna niebezpiecznie flirtować z patologicznym misery porn. Zanurzanie się w niedoli bohaterów przybiera tu chwilami takie rozmiary, jakby Cianfrance chciał się upewnić, że odczujemy ich ból na własnej skórze i choć moim zdaniem granicy, za którą stałoby się to karykaturalne, przekroczyć mu się jednak nie udało, wyobrażam sobie, że dla wielu widzów będzie to i tak o wiele za dużo.
To wiem na pewno nie jest serialem dla każdego
Pytanie, czy warto się tym zadręczać, jest więc na miejscu, zwłaszcza że "To wiem na pewno", w przeciwieństwie np. do "Pozostawionych", podaje życiowe traumy w znacznie bardziej (czasem za bardzo) dosłowny sposób, nie poświęcając zbyt dużo miejsca ich łagodzeniu. Owszem, nawet tutaj trafiają się pewne przejawy optymizmu, ale sam proces dojścia do niego przypomina prędzej wyczerpującą terapię szokową, niż kojący balsam dla umęczonej duszy.
Dlatego też produkcję HBO polecam raczej tym, którzy nie czują się na tyle przytłoczeni przez rzeczywistość, by móc sobie pozwolić na przetrwanie jeszcze kilku ciosów. Wówczas będzie można w pełni docenić zalety serialu, począwszy od niespiesznego tempa, przez dobrze oddającą nastrój ponurą, lecz nieprzesadnie mroczną scenerię (zdjęcia powstawały w stanie Nowy Jork), po zdecydowanie najmocniejszy punkt, czyli pierwszorzędne aktorstwo.
W wykonaniu tak naprawdę całej, świetnie dobranej obsady, ale oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem Marka Ruffalo. Ten wszak nie dość że dźwiga serial na swoich barkach, to jeszcze tworzy podwójną kreacją dobrą przeciwwagę dla tych chwil, gdy scenariusz zaczyna nieco przesadzać z intensywnością. Odtwórca głównych ról nie robi tego nawet przez moment, zachowując umiar także wtedy, gdy aż się prosi o aktorską szarżę – a okazji ku takim tu nie brakuje i niektórzy z nich, nie zawsze z dobrym efektem, korzystają (jak występująca w mniejszej roli Juliette Lewis).
Ruffalo nie przesadza w żadnej scenie, wszędzie znajdując odpowiednie ujście dla emocji swoich bohaterów i nieważne, czy to mowa o skrywającym kotłujący się w środku gniew Dominicku, czy uwięzionym we własnej głowie Thomasie. Opierając się po części, ale nie tylko, na fizycznych różnicach miedzy braćmi, aktor zdołał znakomicie uchwycić ich skomplikowane stosunki, pozwalając widzom dobrze zrozumieć racje obydwu stron.
Przechodząca przez różne stany, od braterskiej miłości, przez zwykłą zależność i odpowiedzialność, po zrozumiałą wściekłość, relacja Dominicka i Thomasa stanowi fabularną oś serialu, nawet jeśli ekranowy czas zaczyna szybko przechylać się na korzyść tego pierwszego. Jego bliźniak jest bowiem nieustannie obecny w tej historii (także w młodszych wersjach, gdy w braci wcielają się Donnie i Rocco Masihi oraz Philip Ettinger) – czy jako przekleństwo, czy błogosławieństwo, to jednak kwestia, w której trudno o jednoznaczne rozstrzygnięcie.
"To wiem na pewno" w znalezieniu odpowiedzi pomaga, ale podstawowy cel ma zupełnie inny. Skutecznie wyciągając widzów poza strefę komfortu, stawia ich w obliczu przeszywającego smutku, twierdząc, że tylko mierząc się z nim twarzą w twarz, mamy szansę na zwycięstwo. O ile przed obejrzeniem serialu raczej bym się z takim postawieniem sprawy nie zgodził, teraz jest mi do niego znacznie bliżej.