"White Lines", czyli imprezy, zbrodnie i sekrety – recenzja nowego serialu twórcy "Domu z papieru"
Mateusz Piesowicz
15 maja 2020, 09:02
"White Lines" (Fot. Netflix)
Choć serialowa Ibiza jest skąpana w słońcu, ta imprezowa wyspa ma też swoje mroczne oblicze. Odkrywanie jej tajemnic to jednak rozrywka, której wady i zalety łatwo przewidzieć.
Choć serialowa Ibiza jest skąpana w słońcu, ta imprezowa wyspa ma też swoje mroczne oblicze. Odkrywanie jej tajemnic to jednak rozrywka, której wady i zalety łatwo przewidzieć.
Trzeba przyznać, że Álex Pina szybko wyrobił sobie nazwisko w serialowym świecie. Trudno się jednak temu dziwić – gdy ma się na koncie tak popularny tytuł jak "Dom z papieru", drzwi do międzynarodowej kariery stają otworem. Hiszpański twórca (znany też m.in. z "Vis a vis" czy "Przystani") skorzystał więc ze swojej szansy, podpisując umowę na wyłączność z Netfliksem, a my właśnie możemy zobaczyć tego efekty w serialu "White Lines".
White Lines to kryminał rozgrywający się na Ibizie
Serialu, którego pierwsze trzy odcinki (z dziesięciu) obejrzałem przedpremierowo, nie oczekując od nich bynajmniej nie wiadomo czego. Rzut oka na zwiastun kazał raczej sądzić, że będziemy mieli do czynienia z mocno wakacyjną produkcją kryminalną, w której istotniejsze od intrygi będą jej okoliczności. A trzeba przyznać, że te są naprawdę wyjątkowe – w końcu słoneczna Ibiza nie jest pierwszym miejscem, jakie przychodzi do głowy, gdy myśli się o dobrej scenerii dla historii zagadkowego morderstwa.
Można się zatem było domyślić, że w "White Lines" będzie ono tylko pretekstem do wprawienia w ruch większego fabularnego mechanizmu. Ten zaś rozpędza się niemal błyskawicznie, bo serialowi zajmuje ledwie kilka minut, by z wstępu i tajemniczej śmierci młodego chłopaka przejść do właściwej opowieści zawierającej kluby, narkotyki, imprezy, romanse, orgie i ogólnie wszystko, czego dusza zapragnie. No może poza większym sensem, ale kto by się tu nim przejmował?
Na pewno nie niejaka Zoe Walker (Laura Haddock, "Strażnicy Galaktyki") z Manchesteru, która dwadzieścia lat po zaginięciu swojego brata Axela (Tom Rhys Harries, "Brytania") dowiaduje się, że jego szczątki zostały znalezione na hiszpańskiej pustyni. Ale że po takim czasie niełatwo o znalezienie winnego, a sama sprawa wkrótce się przedawni, miejscowa policja nie jest zbyt chętna do wznawiania śledztwa. Nasza bohaterka decyduje się więc przeprowadzić je na własną rękę. Trudno się dziwić, sam bym to zrobił, gdyby wiązało się to z przenosinami na Ibizę.
Bo musicie jeszcze wiedzieć, że zanim umarł, Axel postanowił spełnić swoje marzenie i wraz z grupą przyjaciół wyjechał na tę położoną na Morzu Śródziemnym wyspę, by zostać tam DJ-em. Co dokładnie działo się z nim potem, jak wpadł w nieciekawe towarzystwo i kto pragnął jego śmierci? To właśnie stara się ustalić Zoe, której współczesne śledztwo przeplata się w serialu z retrospekcjami z historii jej brata, układając scenariuszowe puzzle w skomplikowaną i wciągającą mozaikę.
White Lines, czyli klisze w promieniach słońca
Albo przynajmniej taki był twórczy zamysł, od którego serialowa rzeczywistość okazała się jednak mniej różowa. Bo choć "White Lines" nie marnuje czasu, szybko zapoznając nas z poszczególnymi elementami złożonej fabuły, trudno powiedzieć, by którykolwiek z nich był szczególnie intrygujący. Na każdym kroku ma się za to wrażenie bardzo prostej odtwórczości, dające efekt serialowego fast foodu. Ogląda się go szybko i bezboleśnie, nie będąc przy tym zmuszonym do poświęcania pochłanianym treściom nawet pół myśli.
Z jednej strony nie chcę nazywać takiego podejścia wadą w sytuacji, gdy na pierwszy rzut oka widać, że ewidentnie przyświecało ono twórcy. Tak, ten serial miał być pełnym klisz banałem ubarwionym pięknymi plenerami Ibizy, błękitem morza i ogrzewającym to wszystko słońcem. Z drugiej, czy nawet w takich okolicznościach nie można wymagać czegoś więcej?
Inaczej by się przecież oglądało całość, gdyby na przykład bohaterowie nie byli zbiorem papierowych postaci, którym nieporadnie próbuje się nadać głębię. Laura Haddock ma wszystko, by sprawdzić się w głównej roli, ale jak traktować ją poważnie, gdy każdą głupią decyzję Zoe zwala się na jej emocjonalne problemy? Jak przejmować się losem Axela, gdy ten nie wzbudza ani grama sympatii, a jego irytujący młodzieńczy "bunt" każe się zastanawiać, co właściwie ludzie w nim widzieli? Jak wreszcie zainteresować się całą resztą, gdy wszyscy są jednowymiarowymi tworami, w których nie ma ani grama życia?
A bohaterowie to przecież tylko część problemów serialu. Weźmy całą intrygę, która szybko zamienia się ze śledztwa w sprawie morderstwa w grubszą aferę obejmującą lokalnego biznesmena i jego pokręconą rodzinkę, tych drobnych i tych poważniejszych handlarzy narkotyków, przystojnego specjalistę od brudnej roboty i jeszcze sporo innych. Wszystko rzecz jasna w imię tego, by ciągle się "działo" – nieważne, że po linii najmniejszego oporu.
Tymczasem nie trzeba przecież szukać daleko, by dostrzec oczywiste możliwości, jakie miał twórca. Mógł przecież choćby zgłębić świat szalonych imprez napędzanych narkotykami, kontrastując go z rajską wyspiarską scenerią. Nic wielkiego, za to mogło być klimatycznie. Ale nie, lepiej będzie bawić się w ociekające sztucznością scenariusze rodem z telenoweli i przez trzy odcinki ciągnąć żart z psem na haju. No boki zrywać.
White Lines to najprostsza rozrywka z możliwych
Co mimo wszystko wciąż nie musi oznaczać, że z oglądania serialu Netfliksa nie można uczynić odmóżdżającej, ale pozwalającej się oderwać od rzeczywistości rozrywki. Ba, właściwie to nawet trzeba, bo przy innym podejściu czeka was po prostu festiwal wtórnych pomysłów, przerysowanych postaci, kiepskich dialogów, suchych żartów, imprezowych przebojów i wtrącanego od czasu do czasu czarnego humoru bardzo niskich lotów. Czegoś jeszcze brakuje? Nie, skądże, przerysowana przemoc i niczym nieuzasadnione cycki oczywiście też są.
W porządku, nie będę udawał, że liczyłem tu na coś innego, bo tak nie jest. Miałem jednak nadzieję, że "White Lines" zadziała chociaż jak "Dom z papieru", który przy wszystkich swoich wadach potrafił wciągnąć na tyle, że nie zwracało się na nie uwagi. Nowy serial jego twórcy tej cudownej właściwości niestety nie ma, znów fundując masę utartych schematów i niedorzeczności, ale tym razem bez wzbudzenia we mnie choćby minimalnej potrzeby sprawdzenia, co będzie dalej.