10 aktorów, którzy grali po kilka ról w jednym serialu
Redakcja
14 czerwca 2020, 16:10
Fot. HBO/BBC America
Jutro kończy się miniserial "To wiem na pewno" z fenomenalną podwójną rolą Marka Ruffalo. Z tej okazji postanowiliśmy docenić aktorów, którzy grali dwie lub więcej postaci w jednym serialu.
Jutro kończy się miniserial "To wiem na pewno" z fenomenalną podwójną rolą Marka Ruffalo. Z tej okazji postanowiliśmy docenić aktorów, którzy grali dwie lub więcej postaci w jednym serialu.
Mark Ruffalo, To wiem na pewno
Czy Dominick i Thomas Birdseyowie z "To wiem na pewno" są najmocniej doświadczonym przez los duetem bliźniaków na małym ekranie? Biorąc pod uwagę, że jeden cierpi na schizofrenię paranoidalną, a życie drugiego to opieka nad bratem przeplatana szeregiem osobistych traum, z pewnością byliby w czołówce tego specyficznego wyścigu. Sam tragizm postaci to jednak nie wszystko, potrzeba jeszcze było aktora, który udźwignie to i warsztatowo, i emocjonalnie.
Czy Mark Ruffalo dał radę? Powiedzieć po prostu, że tak, byłoby chyba zbyt małym docenieniem jego kunsztu. Zwłaszcza że zadanie miał z kategorii arcytrudnych, musząc wcielić się w postaci różne zarówno pod względem psychologicznym, jak i fizycznym, w dodatku w serialu, który nie bez powodu określa się mianem misery porn. To musiało być wyczerpujące i może właśnie dlatego efekt jest bez mała rewelacyjny.
A najlepsze, że Ruffalo wcale w swoim popisie szczególnie nie szarżuje, odnajdując klucz do pary bohaterów w umiarze i nie pozwalając, by w którymkolwiek momencie jego kreacja zamieniła się w groteskę. Dzięki temu dostaliśmy nie tylko aktorstwo pierwszej klasy, ale też fascynujący portret skomplikowanej braterskiej relacji, przechodzącej przez różne stany: od miłości i poświęcenia, do zrozumiałej wściekłości. Wątpliwe, by jakakolwiek para aktorów była w stanie osiągnąć tu podobny efekt, co Ruffalo w pojedynkę. [Mateusz Piesowicz]
Lisa Kudrow, Przyjaciele
Dziś trudno w to uwierzyć, ale pierwsza była Ursula. Kelnerka z sitcomu "Szaleję za tobą" przeniesiona została do świata "Przyjaciół", kiedy obsadzono Lisę Kudrow jako Pheobe. W efekcie Kudrow zagrała bliźniaczki, z wyglądu identyczne, ale różniące się pod każdym innym względem. Zwłaszcza że w "Przyjaciołach" postać Ursuli nieco zdemonizowano dla kontrastu.
Te różnice sprawiały, że Pheobe, która i tak w życiu dużo przeszła, musiała się martwić kilkoma dodatkowymi kwestiami. Siostra bez oporów podkradała jej partnerów, udając Phoebe, wykorzystała też jej imię jako "pseudonim artystyczny" w swojej karierze gwiazdy porno, a na dodatek skrzywdziła Joeya, z którym bez uprzedzenia zerwała. Większość zniewag albo zwyczajną obojętność okazywała przy tym bez wpuszczania Pheobe za próg mieszkania.
Na tym tle radosna, ekscentryczna i gotowa do poświęceń dla przyjaciół Phoebe okazywała się zdecydowanie tą bliźniaczką, której warto kibicować. I chociaż ogląda się to wciąż z sentymentem, po latach można sobie uświadomić, że wątki między siostrami, jak to często bywało w biografii zafundowanej Phoebe przez twórców serialu, czasem przekraczały granice lekkich dowcipów. A jak się bliżej zastanowić, były kolejnym przykładem zupełnie nieśmiesznych traum, które "Przyjaciele" fundowali granej przez Kudrow członkini tytułowej ekipy. [Kamila Czaja]
Tobias Menzies, Outlander
Jest wiele powodów, żeby uwielbiać "Outlander", zwłaszcza w pierwszych sezonach, a jeden z moich to podwójna rola Tobiasa Menziesa. Aktor, który świetnie czuje się w produkcjach kostiumowych — grał Brutusa w "Rzymie", Elmure'a Tully'ego w "Grze o tron", Jamesa Fitzjamesa w "Terrorze", a ostatnio księcia Filipa w "The Crown" — wziął na siebie ciężar wcielenia się w dwóch mężczyzn z tej samej rodziny. Poza tym jednak dzieli ich wszystko, od charakteru aż po czasy, w których żyją.
W XX-wiecznym wątku Menzies to Frank Randall, pierwszy mąż Claire (Catriona Balfe). Z zawodu profesor historii, z usposobienia człowiek sympatyczny i dość uległy, przez całe życie spychany na pozycję nr 2. Przybrany (i ukochany) ojciec Brianny, z którą w ciąży była Claire, kiedy wróciła z pierwszej podróży do XVIII-wiecznej Szkocji. Facet, którego nie dało się nie lubić, nawet jeśli cały czas kibicowaliśmy, żeby jego żona ponownie zeszła się z Jamiem (Sam Heughan).
Druga twarz Menziesa to żyjący w XVIII wieku przodek Franka, Jack Randall, zwany Black Jackiem, na którego mają nieszczęście trafić w czasie swoich licznych przygód Jamie i Claire. Perfekcyjnie wyglądający w mundurze oficer angielskiej armii ma drugą twarz: to sadysta, człowiek, który bezwzględnie żąda posłuchu, a także gwałciciel, ukrywający swoją orientację seksualną. Black Jack budzi strach, gdziekolwiek się nie pojawi, będąc dokładnym przeciwieństwem Franka. A Menzies kapitalnie przeskakuje między jednym a drugim. [Marta Wawrzyn]
Tatiana Maslany, Orphan Black
Sarah Manning, czyli główna bohaterka, która przypadkowo odkrywa, że posiada mnóstwo sklonowanych "sióstr". Dwie z nich, które poznaliśmy najlepiej, to Cosima Niehaus i Alison Hendrix – pierwsza jest genialną biolożką, druga pokręconą matką z przedmieść. Kolejna, Helena, to z kolei śmiertelnie niebezpieczna psychopatka, zaś niejaka Rachel Duncan robiła tu za czarny charakter. A to tylko te z ekranowych wcieleń Tatiany Maslany, z którymi spędziliśmy najwięcej czasu.
Sama ta wyliczanka powinna wystarczyć, by zrozumieć, że lista aktorów wcielających się w różne role w jednym serialu nie miałaby sensu bez gwiazdy "Orphan Black" – tym bardziej, że w jej przypadku ilość poszła w jakość. Nagroda Emmy, jaką dostała w końcu za swoje popisy, świadczy o tym tylko w pewnym stopniu, bo przez lata nie brakowało głosów, że Maslany jest jedną z najbardziej pokrzywdzonych przez Akademię Telewizyjną aktorek. I nic w tym dziwnego, bo skala trudności zadania, z jaką mierzyła się co sezon, odgrywając role coraz to nowych bohaterek, była wręcz kosmiczna.
A jednak Tatiana Maslany dała sobie radę, potrafiąc nie tylko stworzyć bardzo wyraziste kreacje (w każdym przypadku), ale też obdarzyć poszczególne postaci autentycznymi emocjami, sprawiając, że do większości się przywiązywaliśmy. Czasem zajmowało to dłużej, czasem krócej, a niekiedy nigdy nie udawało się pozbyć ambiwalentnych odczuć, ale fakty są takie, że obok żadnego z serialowych klonów nie dało się przejść obojętnie.
Co więcej, udawało się to także w czasach, gdy "Orphan Black" spuściło z tonu, nie potrafiąc zachować świeżości, jaką ujmowało na samym początku. Poplątana historia w niczym jednak nie przeszkadzała aktorce, która dokonywała cudów w każdej możliwej wersji, doprawiając to jeszcze choćby takimi scenami. Nic tylko bić brawo. [Mateusz Piesowicz]
D'Arcy Carden, Dobre Miejsce
Rola jednej Janet w serialu "Dobre Miejsce" wydaje się wystarczającym wyzwaniem. "Nie robot", ale i "nie dziewczyna". Wszechmocna, jednak przy tym uśmiechnięta i życzliwa. Ktoś spoza znajomego porządku emocjonalnego, a przecież nawiązujący z ziemską ekipą i z Michaelem bliskie więzi. Postać przechodząca w kolejnych sezonach ewolucję w stronę coraz bardziej ludzkiego postrzegania świata, a przy tym pozostająca istotą z innych kategorii "gatunkowych". D'Arcy Carden miałaby coś grać i bez dodatkowych komplikacji.
Tymczasem w serialowym uniwersum jest przecież także Złe Miejsce, a tam Zła Janet, z którą nieraz konfrontują się bohaterowie sitcomu Michaela Schura . Tu Carden wciela się w rolę przerysowanego przeciwieństwa swojej głównej postać. Żeby bardziej skomplikować sprawę, przypomnijmy, że czasem Zła Janet udaje Dobrą Janet. A Dobrych Janet i Złych Janet pojawia się w serialu więcej niż po jednej, nawet jeśli tylko jedna jest "nasza". Nie zapominajmy też o Neutralnych Janet. Pominięcie Disco Janet również wydawałoby się niewybaczalne.
D'Arcy Carden daje popis we wszystkich wymienionych wariantach, wciąż pogłębiając postać najważniejszej z Janet i równocześnie co jakiś czas stając się jakąś inną. I w tym wszystkim jest jeszcze odcinek zatytułowany właśnie "Janet(s)", w którym Carden gra Janet oraz… ziemskich bohaterów w ciele Janet, zachowujących jednak swoją osobowość. Gra więc Eleanor, naśladując Kristen Bell, Chidiego, wzorując się na Williamie Jacksonie Harperze, Tahani, możliwie podobnie do Jameeli Jamil, i Jasona, przejmując styl Manny'ego Jacinto. Dużo tego? To dodajmy jeszcze, że pewne z tych postaci w ciele Janet zaczynają udawać siebie nawzajem! [Kamila Czaja]
Yael Grobglas, Jane the Virgin
Yael Grobglas przeszła bardzo długą drogę aktorską w "Jane the Virgin", początkowo wcielając się w tutejszy czarny charakter "rodem z telenoweli", lodowatą blond królową Petrę Solano. Tak się składa, że rywalkę tytułowej Jane (Gina Rodriguez) w walce o względy superprzystojnego właściciela hotelu Rafaela (Justin Baldoni), co nie przysporzyło jej fanów. W pierwszych sezonach poznajemy Petrę jako totalną zołzę, ale potem zaczyna się to zmieniać.
I nie dość że Grobglas gra coraz bardziej złożoną postać, którą zaczynamy rozumieć i podziwiać za siłę charakteru, to jeszcze pojawia się jej — a jakże! — dawno niewidziana siostra Anezka. Wątek Petry przemienia się w tym momencie w symfonię absurdu, a granie Anezki to kolejne wyzwania aktorskie, od mówienia po czesku (siostry pochodzą z Czech), aż po przeobrażanie się w z pozoru zalęknione dziewczątko, które oczywiście nie odnalazło się po latach bez powodu.
To spora niesprawiedliwość, że Grobglas była pomijana przy wszelkich nominacjach do nagród aktorskich, bo już samo to, co zrobiła na przestrzeni pięciu sezonów z rolą Petry — która na koniec jest już zupełnie inną, pozytywną postacią — zasługuje na ogromne uznanie. A kiedy doszła do tego Anezka, okazało się, że komediowe umiejętności aktorki są naprawdę nieskończone. [Marta Wawrzyn]
Ewan McGregor, Fargo
Ewan McGregor w podwójnej roli w 3. sezonie "Fargo"? Brzmiało tak dobrze, że gdy pierwszy raz usłyszałem o takim castingu, z góry założyłem, że to musi się udać. I choć daleko mi do stwierdzenia, że się nie udało, sam fakt, że aby przypomnieć sobie szczegóły obydwu ról, musiałem mocno pogrzebać w pamięci, o czymś świadczy.
Inna sprawa, że chyba niekoniecznie trzeba za ten fakt obwiniać aktora, bo Ewan McGregor zrobił dużo, byśmy niejakich Emmita i Raya Stussych dobrze zapamiętali. Ot, choćby dał się przerobić na długowłosego (i łysiejącego jednocześnie), wąsatego pana z brzuszkiem. Mowa o Rayu, tym z dwójki braci, któremu poszło w życiu gorzej, bo swego czasu zamienił kolekcję znaczków na Chevroleta Corvette. Skąd miał wiedzieć, że skończy przez to jako sfrustrowany kurator sądowy?
Cóż, pewnie mógł to w jakiś sposób przewidzieć, ale że do najbystrzejszych nie należał, to skorzystał na tym będący jego absolutnym przeciwieństwem Emmit, zwany także "parkingowym królem Minnesoty". A gdy jeden z rodzeństwa dorabia się kosztem drugiego, no to już nietrudno zgadnąć, dokąd to musi prowadzić.
Dodajcie jeszcze przypadek i czysty absurd w scenerii zimowej Minnesoty, a otrzymacie historię, w której trudno liczyć na happy end. Znacznie łatwiej za to spodziewać się dobrej zabawy, którą zapewniał m.in. McGregor, nie wznosząc się przy tym może na szczyt swoich aktorskich umiejętności, ale wciąż trzymając co najmniej solidny poziom. Może gdyby scenariusz nie okazał się dość zachowawczy w kwestii jego bohaterów, dziś wspominałbym obydwie role jeszcze lepiej? [Mateusz Piesowicz]
Jeffrey Tambor, Arrested Development
Kolejny zestaw bliźniaków o odmiennych charakterach. Jeffery Tambor przed otrzymaniem (i utraceniem) głośnej roli w "Transparent" grał w "Arrested Development". Występował nie tylko jako patriarcha rodu Bluthów, czyli aresztowany za przekręty George, mąż Lucille, ojciec Michaela, Goba, Lindsay i – jak by się wydawało – Bustera, ale także jako Oscar, brat George'a mieszkający w przyczepie z dala od świata wielkich interesów.
Co charakterystyczne dla "Arrested Development", rodzinna więź nieraz padała ofiarą doraźnych potrzeb członków klanu Bluthów. George używał nieświadomego intryg brata do zmylenia policji, nie przejmując się jego dalszym losem. Wszystko, żeby nie wrócić do więzienia. A Lucille zdarzało się romansować ze szwagrem, który według licznych sugestii był prawdziwym ojcem Bustera.
Oscar, początkowo naiwny, z czasem uczył się nowym sztuczek od swojej bezwzględnej rodziny, która traktowała go jako środek do swoich celów. Jednak prawie zawsze tkwił w stawiającym go na przegranej pozycji idealistycznym przekonaniu, że brutalne metody powinny służyć dobru syna i ukochanej Lucille, a nie tylko własnym korzyściom.
Do tego dodać należy nieustające, typowe dla komedii z bliźniakami, pytanie, kto jest kim. Zwłaszcza że co jakiś czas Oscar tracił odróżniającą go od brata bujną fryzurę, brany był więc za George'a nie tylko przez policjantów, ale i przez rodzinę. Oczywiście farsowość tego motywu "Arrested Development" rozwijało, przynajmniej w swoich lepszych sezonach, w charakterystyczny dla siebie absurdalny sposób, znacznie wykraczający poza konwencjonalne użycie wątku bliźniaków. Dobrze, że w tym świecie istniał narrator, uczynnie przypominający widzom, w jakim momencie braterskiej intrygi właśnie się znajdują. [Kamila Czaja]
Paul Rudd, Życie z samym sobą
Jeden Paul Rudd to zwykle wystarczający powód, by dobrze się bawić. Czy w takim razie dwóch Paulów Ruddów to gwarancja dobrej zabawy? Jak pokazało "Życie z samym sobą", nie do końca. Choć akurat aktora winiłbym tu najmniej – nie on pierwszy i nie ostatni nie zdołał zamienić netfliksowego przeciętniaka w coś więcej, mimo że bardzo się starał.
A tego odmówić mu na pewno nie można, bo wcielając się w niejakiego Milesa Elliota oraz jego "ulepszoną", czyli inaczej mówiąc, sklonowaną wersję, Rudd robił wiele, by nadać banalnej historyjce głębi. Przedstawił nam więc Milesa numer jeden – apatycznego, znudzonego codziennością faceta, który zabrnął w prywatną i zawodową ślepą uliczkę – oraz Milesa numer dwa, pełnego chęci do życia klona, który oczywiście w końcu zechce zastąpić "oryginał".
Brzmi całkiem nieźle i naprawdę szkoda, że ostatecznie nie udało się z tego pomysłu wycisnąć nic ponad standardową i dość przewidywalną historyjkę, która tak naprawdę nie pozwoliła podwojonemu Paulowi Ruddowi mocniej zabłysnąć. Szkoda, bo to jeden z tych aktorów, których zawsze oglądam z przyjemnością. W tym przypadku niestety nawet jego większa liczba niż zwykle nie okazała się wystarczająca. [Mateusz Piesowicz]
James Franco, Kroniki Times Square
"Kroniki Times Square" mają do zaoferowania całą plejadę złożonych postaci, zamieszkujących okolice tytułowego placu w czasach, kiedy strach było tam się zapuszczać. Grani przez Jamesa Franco bliźniacy, Vincent i Frankie Martino, mają to do siebie, że wszyscy w tym światku skądś ich znają.
Vincent prowadzi bar, gdzie miksują się ze sobą prostytutki, alfonsi, policjanci, gangsterzy. Choć czerpie zyski z nielegalnych interesów, uchodzi za tego nudniejszego, spokojniejszego z braci. Kiedy rozstaje się z żoną, szybko ląduje w kolejnym stabilnym związku, z Abby (Margarita Levieva). Frankie z kolei nigdy nie splamił się uczciwą pracą — a to coś wygra w karty (choć głównie przegrywa), a to znajdzie sposób na szybki zarobek i szybko go porzuci. Jest tym z braci, który ma więcej fantazji, w każdym tego słowa sensie.
Obie postacie są oparte na prawdziwym duecie bliźniaków, którzy w tym czasie kręcili interesy na 42 Ulicy. Łatwo też ich rozróżnić, bo "Kroniki Times Square" zadbały, żeby oprócz różnicy charakterów były też znaczące różnice w wyglądzie. Obaj więc inaczej się czeszą i mają różny styl ubierania, a jednocześnie nadążają za trendami. Vincent i Frankie Martino to prawdziwa rewia męskiej mody na przestrzeni kilkunastu lat, poczynając od lat 60. [Marta Wawrzyn]