"Obsesja zbrodni" to pełna empatii historia kobiety, która odmieniła gatunek true crime — recenzja serialu
Marta Wawrzyn
29 czerwca 2020, 13:59
"Obsesja zbrodni" (Fot. HBO)
Na HBO startuje dziś "Obsesja zbrodni", dokument, który jest pozycją obowiązkową dla fanów true crime. Ale nie tylko, bo ten serial to tak naprawdę dwa seriale, z których jeden jest wyjątkowy.
Na HBO startuje dziś "Obsesja zbrodni", dokument, który jest pozycją obowiązkową dla fanów true crime. Ale nie tylko, bo ten serial to tak naprawdę dwa seriale, z których jeden jest wyjątkowy.
21 kwietnia 2016 roku fani popkultury przeżyli szok: w wyniku przedawkowania leków zmarł Prince, jeden z największych, najbardziej genialnych muzyków w historii. Tego samego dnia komik Patton Oswalt pożegnał swoją żonę Michelle McNamarę. Jej śmierć, również po przedawkowaniu leków, była nie mniejszym szokiem zarówno dla tych, którzy wiedzieli, jak i dla tych, którzy nie mieli pojęcia, czym zajmowała się przez ostatnie lata. Jej historię przybliża 6-odcinkowy serial dokumentalny HBO "Obsesja zbrodni". I to właśnie z jej powodu warto zobaczyć, choć będzie to jeden z najcięższych, najtrudniejszych seansów waszego życia.
Obsesja zbrodni to wyjątkowy serial true crime
"Obsesja zbrodni" to produkcja true crime o tyle wyjątkowa, że bardziej niż na mordercy i toczącym się śledztwie skupia się na osobie, która to śledztwo prowadzi, oraz ogromnych kosztach natury psychicznej, jakie ona ponosi. Jednocześnie serial, którego główną producentką i reżyserką jest Liz Garbus ("Kto zabił Garretta Phillipsa?"), usiłuje dociec, co takiego sprawiło, że szczęśliwa żona i matka zaczęła poświęcać noce na ściganie sprawcy 50 gwałtów i 12 morderstw, coraz bardziej traktując właśnie to jako swoje główne zajęcie czy wręcz misję do wypełnienia.
Michelle McNamara, która sprawami kryminalnymi i umysłami morderców zaczęła interesować się już jako nastolatka, po tym jak brutalnie została zamordowana jej sąsiadka na przedmieściu Chicago, zamieniła się w prawdziwą detektywkę, kiedy poznała szczegóły historii mordercy i gwałciciela z Kalifornii. Mężczyzna, znany m.in. jako Golden State Killer i Original Night Stalker, odmienił na zawsze złoty stan w latach 70. i 80. Spokojne miejscowości, jak Sacramento, gdzie ludzie wcześniej nie zamykali nawet domów, były dosłownie terroryzowane przez nieznanego sprawcę. Pojawiły się straże sąsiedzkie, kobiety zaczęły uczęszczać na zajęcia z samoobrony. A wszystko to w czasach, kiedy gwałt nie był traktowany jak poważne przestępstwo.
Obsesja zbrodni HBO, czyli dwa seriale w jednym
"Obsesja zbrodni" opowiada równolegle dwie historie i tą bardziej klasyczną z nich — przynajmniej dopóki mówimy o gatunku true crime — jest śledztwo w sprawie kalifornijskiego zbrodniarza. Kim był, czy wciąż żyje i jak to się stało, że przez tyle lat nie udało się go złapać? McNamara i jej współpracownicy po nitce docierają do kłębka, a my śledzimy z jednej strony ogromne zainteresowanie wokół sprawy, a z drugiej to, co dzieje się z osobą, która je wywołała. Wszystko zaczyna się od forów internetowych i niesamowitej popularności bloga True Crime Diaries, a kończy się artykułem w "Los Angeles Magazine" oraz umową na książkę. Sprawa staje się całym życiem McNamary, presja robi się coraz większa, a stany lękowe coraz trudniejsze do opanowania. W końcu autorka zaczyna sięgać po pigułki.
Jednocześnie dokonuje się swego rodzaju rewolucja gatunku. Michelle McNamara pisze o sprawach kryminalnych tak, jak jeszcze nikt o tym nie pisał — z empatią i bez sensacji, podkreślając ludzki wymiar mrocznych zbrodni. A do tego pisze świetnie, nierzadko wtrącając osobiste uwagi. Fragmenty jej bloga, czytane przez narratorkę serialu, aktorkę Amy Ryan ("The Wire"), są fascynujące, przerażające i pod każdym względem niezwykłe. Nie przesadzają też ci, którzy mówią, że to najlepiej napisane true crime od czasów Trumana Capote'a. I tworzone z podobnym zaangażowaniem.
Obsesja zbrodni to zapis rewolucji w true crime
Serial HBO najlepszy jest właśnie wtedy, kiedy zamienia się w drobiazgową wiwisekcję fascynacji zwykłej kobiety najbardziej koszmarnymi zbrodniami, jakie sobie można wyobrazić. I pod tym względem jest równie rewolucyjny, co sama praca McNamary. Wrażenie robi również jej dziedzictwo — oddanie głosu ofiarom, które po latach od dramatycznych wydarzeń zaczynają spotykać się ze sobą, razem przepracowywać traumę i wspólnie angażować się w zmienianie świata. Nie brakuje aż za bardzo amerykańskich scen, kiedy wszyscy ściskają się, płaczą i zapewniają, że będą dalej walczyć, ale trudno mieć o to pretensje do twórców. Ta historia ma siłę.
Ponieważ "Obsesja zbrodni" (widziałam wszystkie sześć odcinków) łączy w sobie wiele różnych opowieści i wątków, często przeskakuje z tematu na temat i siłą rzeczy bywa nierówna. Jest tutaj szczegółowo pokazane śledztwo, kontynuowane po śmierci McNamary przez jej współpracowników. Jest element "Mindhuntera", czyli próba wniknięcia w umysł zbrodniarza, już po jego zidentyfikowaniu. Jest próba odtworzenia wydarzeń z przeszłości. Jest wreszcie miejsce na historie zgwałconych kobiet oraz przedstawienie różnego rodzaju samozwańczych detektywów i całego specyficznego środowiska pasjonującego się tematyką prawdziwych zbrodni.
A wszystko to spaja osoba zmarłej pisarki, której twórcy dokumentu, w tym jej mąż, składają w sześciu odcinkach ogromny hołd. To właśnie z jej powodu warto serial obejrzeć i to dzięki niej spojrzycie na gatunek true crime inaczej niż do tej pory. Choć w żadnym momencie nie dostaniecie satysfakcjonującej i łatwej do zrozumienia odpowiedzi na pytanie, co dokładnie stało za tytułową obsesją Michelle McNamary. Bardzo możliwe, że ona sama nie potrafiłaby takiej odpowiedzi udzielić.