"Przeklęta" chce być jak młodzieżowa "Gra o tron" — recenzja serialu Netfliksa z Katherine Langford
Marta Wawrzyn
17 lipca 2020, 14:11
"Przeklęta" (Fot. Netflix)
Legendy arturiańskie na małym ekranie? W wersji współczesnej i młodzieżowej? Z Katherine Langford w roli głównej? "Przeklęta" na papierze zapowiadała się nieźle. Rzeczywistość znów rozczarowuje.
Legendy arturiańskie na małym ekranie? W wersji współczesnej i młodzieżowej? Z Katherine Langford w roli głównej? "Przeklęta" na papierze zapowiadała się nieźle. Rzeczywistość znów rozczarowuje.
"Przeklęta", czyli nowa interpretacja legend arturiańskich autorstwa Toma Wheelera i Franka Millera, wyglądała na jedną z najciekawszych premier tego lata. Owszem, mieliśmy dostać jeszcze jedno serialowe fantasy, ale trochę inne, świeże, nietypowe. Nie dość że to nie jest tematyka wyeksploatowana przez telewizję bez reszty, to jeszcze twórcy zaprezentowali nowe podejście, stawiając na głowie wiele naszych wyobrażeń o tym świecie i kierując nasze oczy na heroinę do tej pory egzystującą na uboczu przygód Artura, Merlina, Lancelota i spółki. Jaki jest efekt końcowy?
Po spędzeniu kilku męczących wieczorów ze screenerami całego sezonu (opóźnienie recenzji wynika stąd, że recenzentka zasnęła wczoraj na finale) mogę powiedzieć, że serial spełnia obietnice zawarte w zapowiedziach tylko w jakimś stopniu. Tak, to jest bogaty świat, dający wiele możliwości, momentami pięknie sfilmowany i raz na jakiś czas porywający. Ale żeby dotrzeć do lepszych momentów, będziecie musieli przebić się przez chaotycznego pilota i tonę ekspozycji w kolejnych dwóch, trzech odcinkach. A potem też serial nie unika dłużyzn, jak gdyby wychodząc z założenia, że na każde ekscytujące pięć minut widz musi zasłużyć.
Katherine Langford na Netfliksie jako Przeklęta
"Przeklęta" skupia się na postaci Nimue (Katherine Langford z "Trzynastu powodów"), posiadającej niezwykłą moc dziewczyny z magicznego i zarazem uważanego przez ludzi za gorszy gatunek rodu Feyów. Kiedy jej wioska płonie i ginie jej matka, nasza bohaterka musi stawić czoła przeznaczeniu, chwycić za potężny miecz — który ma kluczowe znaczenie i na który ma chrapkę m.in. panujący król Uther Pendragon (Sebastian Armesto) — i ruszyć do walki. Na przestrzeni dziesięciu odcinków Nimue walczy o przetrwanie i dorasta do roli przywódczyni, jednocześnie przeżywając romantyczną przygodę z młodziutkim Arturem (Devon Terrell).
Równolegle serial próbuje ogarnąć cały świat, w którym egzystuje ta teoretycznie niezwykła dziewoja. Trochę jak w "Wiedźminie", spotykamy różne fantastyczne rasy, z których wiele żyje w pogardzie i ucisku. Głównym antagonistą jest Kościół, a dokładniej Czerwoni Paladyni z szalejącym ojcem Cardenem (Peter Mullan) na czele. Razem z nimi swoją krucjatę prowadzi tajemniczy Płaczący Mnich (Daniel Sharman). Ich cele nie sprowadzają się do wykończenia Feyów i dopadnięcia Nimue aka Wilczokrwistej Wiedźmy. W "Przeklętej" rozgrywa się także walka o władzę, jak w (strasznie przewidywalnym) średniowiecznym "House of Cards". Skojarzenia z młodzieżową "Grą o tron" również nie są bezpodstawne, bo bywa ostro i brutalnie.
Gąszcz prowadzonych jednocześnie wątków, które bardzo długo nie znajdują satysfakcjonującego rozwiązania, może zniechęcać. Każdy z nich to mozolne poruszanie się z punktu A do punktu B, a potem C itd., a końca tej wędrówki nie widać. Niemiłosiernie długie odcinki wypełnione są scenami, które za wiele nie wnoszą, i serial aż się prosi o trochę akcji. To jednak was czeka dopiero pod koniec sezonu, ale jeśli jesteście fanami scen batalistycznych, raczej nie poczujecie się usatysfakcjonowani. To po prostu nie ta skala widowiska co "Gra o tron".
Przeklęta, czyli świat fantasy jak z XXI wieku
Co w "Przeklętej" wyszło? Niektóre postacie. Część obsady. Malownicze, fotogeniczne miejscówki (wyróżnia się m.in. zamek z 6. odcinka czy wodospad z finału). Girl power. Zabawy w odniesienia do współczesności. Serial Netfliksa świadomie nie trzyma się średniowiecznych realiów, dając kobietom więcej władzy (w pewnym momencie będziecie wręcz mieć wrażenie, że jesteście w królestwie silnych kobiet), pokazując lesbijski romans w klasztorze czy prezentując konflikty rasowe tak, jak wyglądają one w dzisiejszym świecie. Jest ruch oporu, są obozy dla uchodźców, nie brakuje świadomości tego, jak niesprawiedliwy jest ten świat.
To legendy arturiańskie przepisane na nowo, pokazujące współczesną perspektywę i prezentujące poglądy na świat, z którymi nawet w XXI wieku nie wszyscy automatycznie się zgadzają. Eklektyzm tego fantastycznego uniwersum, w połączeniu z kolejnymi lekcjami otwartości i tolerancji, refleksjami nad bezsensem wojny czy niszczeniem środowiska naturalnego, każe znów zwrócić oczy ku "Wiedźminowi". Te motywy były u Sapkowskiego, były w serialu na podstawie jego książek, są też i tutaj. Zmiksowane ze sobą w typowo netfliksowym stylu.
Przeklęta — czy warto obejrzeć serial Netfliksa?
Jedną z najlepszych rzeczy w "Przeklętej" są niespodzianki ukryte w tożsamościach bohaterów. Kim naprawdę jest Płaczący Mnich, Igraine (Shalom Brune-Franklin) czy Wiewiórek (Billy Jenkins)? Gwarantuję, że nie będziecie rozczarowani, kiedy już zostanie to ujawnione. Choć jest szansa, że zorientujecie się znacznie wcześniej.
Nie brak też przyzwoitych występów aktorskich. Większość swojej charyzmy Nimue zawdzięcza nie scenarzystom, a dobrze obsadzonej Katherine Langford, która sprawdza się zarówno jako wojowniczka, jak i romantyczna bohaterka. Cudowny jest Gustaf Skarsgård z "Wikingów" w roli wiecznie pijanego Merlina. Dużo uroku ma Lily Newmark jako Pym, przyjaciółka Nimue. Pod koniec sezonu rozkręca się Daniel Sharman, wcześniej mający zaledwie parę linijek tekstu. Pod każdym względem zawodzi za to serialowy Artur, sprowadzony do roli numeru dwa u boku Nimue i nie dorastający jej do pięt. Aktorsko także ten duet dzieli przepaść.
Frajdę sprawia rysowana czołówka serialu (nie tylko dlatego, że to pierwsza prawdziwa czołówka, jaką widziałam od dawna na Netfliksie), jak i komiksowe wstawki w odcinkach. Ale już "prawdziwe" sceny walki, które mogłyby wyglądać jak fragmenty komiksu, są sfilmowane i zmontowane poprawnie, bez większej fantazji. Wzrok potrafią przyciągnąć angielskie zamki i klimatyczne lasy, ale koniec końców piękne miejscówki i przyzwoite kostiumy nie wystarczy, aby stworzyć nową jakość pod względem wizualnym. "Przeklęta" nie jest i za nic nie chce być wyjątkowa.
Czy mimo wszystko warto obejrzeć "Przeklętą"? Cóż, to zależy od tego, jak bardzo nudzicie się w weekend. 10-odcinkowy debiutancki sezon serialu Toma Wheelera może sprawdzić się jako niezobowiązujący czasowypełniacz czy też wstęp do czegoś ekstra, co może, ale nie musi nastąpić w 2. serii. Ale sam w sobie nie jest niczym niezwykłym — ot, kolejne stockowe fantasy z fabryki średniaków zwanej Netfliksem.