Kultowe seriale: "Gilmore Girls", czyli matka, córka i bardzo dużo kawy
Kamila Czaja
25 lipca 2020, 19:12
Podkręcony kofeiną świat Lorelai i Rory Gilmore, ich rodzina, przyjaciele, romanse. Przypominamy wam i samym sobie, czemu wbrew wszystkiemu wciąż chętnie uciekamy do Stars Hollow.
Podkręcony kofeiną świat Lorelai i Rory Gilmore, ich rodzina, przyjaciele, romanse. Przypominamy wam i samym sobie, czemu wbrew wszystkiemu wciąż chętnie uciekamy do Stars Hollow.
Dla tych z nas, którzy oglądali pierwsze sezony "Gilmore Girls" lata temu w polskiej telewizji, pod myląco nijakim tytułem "Kochane kłopoty", jest to pozycja zdecydowanie kultowa. Serial trochę młodzieżowy, trochę familijny, mocno komediowy, ale przecież i dramatyczny, a przede wszystkim wymykający się takim łatwym etykietkom nadawano w USA w latach 2000-2007, sześć sezonów na The WB, 7. sezon na The CW. W roku 2016 Netflix wypuścił czteroodcinkowy powrót "Gilmore Girls": "A Year in the Life". Razem 157 odcinków.
Gilmore Girls i niepodrabialna twórczyni
Amy Sherman-Palladino w ostatnich latach stworzyła nieodżałowane jednosezonowe "Bunheads" oraz zdobywającą uznanie widzów i krytyków "Wspaniałą panią Maisel", ale dla wielu to właśnie "Gilmore Girls" wciąż jest pewnie nie tylko pierwszym, ale i najważniejszym zetknięciem z niepodrabialnym stylem tej autorki, wspieranej w produkcjach przez męża, Daniela Palladino. A przecież nawet nie dokończyła ona swojego flagowego serialu, przed 7. sezonem oddając go Davidowi S. Rosenthalowi, przez co zaplanowane zakończenie odsunęło się prawie o dekadę – i skutki tego wciąż wywołują wśród fanów gorące dyskusje.
https://www.youtube.com/watch?v=jqSuEy7jkr8
Zanim będzie o zachwytach i źródłach kultowości, trzeba przyznać, że "Gilmore Girls" nie jest serialem równym, a odsądzany przez wielu widzów od czci i wiary ostatni przednetfliksowy sezon był raczej kulminacją następującego do paru lat schyłku geniuszu tej produkcji.
Można się kłócić, czy naprawdę magiczne były tylko pierwsze trzy serie, czy może jednak 4. i 5. sezon wcale nie są dużo słabsze. Ale już sezon 6. to kilka trudnych do obrony pomysłów twórców cudownego miasteczka Stars Hollow. Późniejszy powrót serialu złożony z odpowiadających porom roku półtoragodzinnych odcinków też wzbudził mieszane uczucia, w których radość z odzyskania tego świata nieraz mieszała się z frustracją.
Jednak wszelkie fabularne czy zakulisowe perypetie z dalszych sezonów nie mogą odebrać "Gilmore Girls" miejsca w naszej rubryce. Zasłużonego, bo przecież nawet narzekając na niektóre rozwiązania, wracamy lub nawiązujemy do tej produkcji przy każdej okazji, a gdyby Netflix zdecydował się na kolejne kontynuacje, pewnie oglądalibyśmy po nocach.
Jest bowiem w "Gilmore Girls" sporo wyjątkowości, poczynając od tytułowych dziewczyn o nazwisku Gilmore: Lorelai (Lauren Graham, później "Parenthood"), która w wieku szesnastu lat urodziła córkę, zrezygnowała z finansowego wsparcia rodziców, stawiając na wolność wymagającą ciężkiej pracy w hotelach, oraz wspomniana córka, Rory (Alexis Bledel, później choćby "Opowieść podręcznej"), w 1. sezonie także szesnastoletnia.
Gilmore Girls, czyli najszybsze dialogi w telewizji
Relacja Lorelai i Rory pod wieloma względami odbiega od tradycyjnego modelu, którego zresztą Lor nie cierpi, mając w pamięci swoje konflikty z wymagającą matką. To raczej przyjaźń bez wyraźniej hierarchii, zresztą na początku córka wydaje się dojrzalsza od skłonnej do szaleństw matki. Rory to pilna uczennica, marząca o studiach na prestiżowej uczelni i zmienianiu świata.
Minie sporo odcinków, zanim widz zacznie dostrzegać potencjalną toksyczność tej relacji oraz rozkapryszenie Rory. Wczesne sezony nie skłaniają do ponurej psychoanalizy, tylko wciągają w sam środek fantastycznego wiru, jakim jest życie panien Gilmore.
Znaczna część mocy oddziaływania serialu wynika z wzajemnego wsparcia Lorelai i Rory (nie bez powodu piosenką z czołówki jest "When You Lead" wykonywane przez matkę i córkę – Carole King i Louise Goffin) oraz z prowadzonych przez nie fenomenalnych dialogów, nafaszerowanych aluzjami do (pop)kultury, genialnymi ripostami i sporą dawką absurdu. Jeden ze sloganów promujących serial brzmiał: "Życie jest krótkie. Mów szybko". I faktycznie tempo, z jakim Graham i Bledel wygłaszały cięte żarty, mogło oszołomić.
Gilmore Girls to plejada niezapomnianych postaci
Zresztą siła dialogów pisanych przez Sherman-Palladino i jej współpracowników widać nie tylko w rozmowach Lorelai i Rory. Kiedy córka ma szansę iść do prywatnego liceum, a matki na to nie stać, na scenę wkraczają rodzice Lorelai, Emily (Kelly Bishop) i Richard (Edward Herrmann). Rozkochani we wnuczce, ale wciąż nie do końca pogodzeni z wyborami córki państwo Gilmore to jeden z najmocniejszych elementów serialu, a konwersacje toczone podczas, obiecanych w zamian za czesne, copiątkowych kolacji to prawdziwy majstersztyk.
A przecież "Gilmore Girls" to także cały szereg innych niezapomnianych postaci drugoplanowych. Nietowarzyski Luke (Scott Patterson), prowadzący cudowną knajpkę i pojący bohaterki hektolitrami kawy, Sookie (Melissa McCarthy sprzed popularności filmowej), najlepsza przyjaciółka Lorelai, Lane (Keiko Agena) i jej konserwatywna koreańska matka, pani Kim (Emily Kuroda). No i Paris (Liza Weil, później znana z "How to Get Away with Murder") – przerażająca postać ujawniająca nieraz bardzo ludzkie oblicze.
Do tego dochodzi sceneria. Nawet kiedy Rory wyprowadzi się do akademika, centrum wszechświata bohaterek pozostanie Stars Hollow z całą bandą ekscentrycznych mieszkańców, kalendarzem nietypowych świąt, zestawem rytuałów przekraczających granice wyobraźni oraz z nieuniknionymi zebraniami, na których próby ustalenia lokalnych kwestii przeradzały się w dzikie awantury i chaos. Nie zapominajmy też o nieodłącznym elemencie miasteczka: Kirku!
I poza tym, rzecz jasna, cała plejada potencjalnych facetów dla obu głównych bohaterek, przez co można i dziś, znając finał, przeżywać z Lorelai dylemat: Luke czy ojciec Rory, Chris (David Sutcliffe)? Albo bez końca dyskutować, czy najodpowiedniejszym chłopakiem dla Rory był dobrze ułożony Dean (Jared Padalecki przed "Supernatural"), zbuntowany Jess (Milo Ventimiglia, lata przed "This Is Us") czy pewny siebie Logan (Matt Czuchry, kiedyś w "Żonie idealnej", dziś w "Rezydentach"). Ostatecznie wątki romansowe wychodziły twórcom serialu różnie i bywały frustrujące, ale co się poemocjonowaliśmy, to nasze.
Gilmore Girls cudowne mimo wszystko
Jedne z najlepszych dialogów, jakie kiedykolwiek pojawiły się w telewizji, zapadające w pamięć postacie, którym długo kibicuje się bez żadnych wątpliwości, niepowtarzalny klimat małego miasteczka – to wszystko sprawia, że nawet jeśli z czasem zaczyna się dostrzegać, że może pod tą całą sielankowością kryją się nieraz mechanizmy zachowań prowadzące bohaterki na manowce, to i tak łatwo serialowi wiele wybaczyć – a potem oglądać go ponownie.