Nasz top 10: Najlepsze seriale 2020 roku (do tej pory)
Redakcja
2 sierpnia 2020, 12:33
Fot. FX/HBO/AMC
Serialowe lato nas nie rozpieszcza, postanowiliśmy więc podsumować wszystko, co było najlepsze w tym roku. Oto 10 seriali z 2020 roku, które naszym zdaniem warto obejrzeć.
Serialowe lato nas nie rozpieszcza, postanowiliśmy więc podsumować wszystko, co było najlepsze w tym roku. Oto 10 seriali z 2020 roku, które naszym zdaniem warto obejrzeć.
10. Unorthodox
To zaledwie cztery odcinki, jednak tak wciągające, że nie dziwi popularność, jaką błyskawicznie zyskał ten miniserial. Wydawałoby się, że opowieść o trudnym losie dziewczyny z chasydzkiej społeczności Nowego Jorku nie jest najlepszym pomysłem na pandemiczny seans, ale w marcu świat spędzał przymusowe zamknięcie właśnie tak: przejmując się losami Esther 'Esty' Shapiro (Shira Haas) i dyskutując o przedstawionej w "Unorthodox" kulturze.
A jest o czym dyskutować, bo sceny dotyczące życia bohaterki przed ucieczką do Europy mrożą krew w żyłach. Od psychologicznych uwikłań, rezygnacji z muzycznej pasji i podporządkowania się tradycji, widzącej w kobiecie tylko żonę oraz matkę rodzącą kolejne dzieci dla odbudowy narodu, przez trudne relacje z bardziej konserwatywnymi członkami społeczności po jawną przemoc – ogląda się "Unorthodox" z przerażeniem, bardziej chyba jak horror niż jak izraelski serial "Shtisel", który wyrabiał w widzu poszanowanie dla nawet najbardziej zaskakujących rytuałów.
Nowojorska część miniserialu opiera się na autobiograficznej książce Deborah Feldman i ma bardzo dużą siłę oddziaływania na emocje, a widz kibicuje Esty, żeby ucieczka się powiodła. Drugi plan czasowy, czyli późniejsze wydarzenia w Berlinie, to już w sporej mierze pomysł scenarzystek, Anny Winger i Alexy Karolinski. Ta część wypada słabiej, jakby twórcy miniserialu chcieli bohaterce zrekompensować wszystko hurtem, idąc na fabularne skróty i rezygnując z realistycznego podejścia. Nadal jednak "Unorthodox" trzyma w napięciu tym, że Esty ścigają mąż, podporządkowany rodzinie Yanky (Amit Rahav), i jego kuzyn, Mojsze (Jeff Wilbusch).
Pewne scenariuszowe mielizny można zresztą "Unorthodox" wybaczyć, bo to produkcja angażująca i dająca do myślenia. Duża w tym zasługa Haas. Młoda aktorka obdarza swoją postać równocześnie delikatnością i wewnętrzną siłą, która pozwala Esty na zmianę życia, zostawienie za sobą wszystkiego, co znajome, i wyruszenie w podróż, na jaką niewielu znalazłoby w sobie odwagę. Mocny, świetnie zagrany seans, który nie wylatuje szybko z pamięci. [Kamila Czaja]
Unorthodox jest dostępny na Netfliksie
9. Nowy papież
O tym, że Paolo Sorrentino i telewizja to dobre połączenie, wiedzieliśmy od czasów "Młodego papieża", który kilka lat temu oczarował nas niezwykłym połączeniem ekranowego artyzmu z zaskakująco emocjonalną historią. Na powrót do serialowego Watykanu czekaliśmy z utęsknieniem, nie mając oczywiście pojęcia, co tym razem zrodzi się w głowie włoskiego reżysera, ale będąc dziwnie spokojnymi, że nam się to spodoba.
Słusznie, bo choć "Nowy papież" nie jest całkiem wolny od wad, równie wyjątkowej produkcji ze świecą szukać. A to dlatego, że kontynuacja historii Lenny'ego Belardo (Jude Law) poszła tropem poprzednika, niekoniecznie spełniając najbardziej oczywiste widzowskie oczekiwania. W końcu tylko aby zobaczyć wyczekiwane "starcie" dwóch papieży, musieliśmy się uzbroić w sporą dozę cierpliwości. Ale czy komuś to przeszkadzało, jeśli w zamian dostaliśmy autentycznie poruszającą opowieść, która równocześnie tonęła w ironii i ocierała się o czysty kicz?
Nam absolutnie nie, dlatego obecność "Nowego papieża" w zestawieniu uznajemy za obowiązek, doceniając zarówno jego zalety formalne (Wenecja w obiektywnie Luki Bigazziego! oddech pogrążonego w śpiączce Piusa XII!), jak i fabularne. Te drugie, napędzane przez poszukiwania kolejnej głowy Kościoła oraz konfrontacją młodego papieża z nowym, Janem Pawłem III (John Malkovich), były jednak tylko przykrywką. Pod nią zawarł Sorrentino istotę swojego serialu, czyli równie głębokie, co proste i celne rozważania o naturze wiary, religii czy miłości.
Uciekał przy tym często w bok, niekiedy pozwalając sobie na coś tylko dlatego, że mógł (pamiętne wizyty Sharon Stone i Marilyna Mansona), ale koniec końców cel osiągnął. Grając na emocjach widzów, opowiedział jedyną w swoim rodzaju historię o banalnych sprawach, pokazując przy okazji, że telewizja w rękach zdolnego artysty może być prawdziwą sztuką. [Mateusz Piesowicz]
Nowy papież jest dostępny w serwisie HBO GO
8. Spisek przeciwko Ameryce
David Simon i wszystko jasne. Każda produkcja twórcy "The Wire", "Treme" i "Kronik Times Square" jest warta uwagi i nie inaczej jest ze "Spiskiem przeciwko Ameryce". Miniserial o żydowskiej rodzinie żyjącej w skręcających w kierunku faszyzmu Stanach Zjednoczonych w czasie II wojny światowej to nie tylko interesująca historia alternatywna. To też historia bardzo uniwersalna, którą łatwo odnieść do naszych czasów i tego, jak współczesne społeczeństwa dają się omamiać ksenofobicznym, populistycznym politykom.
Ale "Spisek przeciwko Ameryce" to nie tylko alegoria naszej rzeczywistości, lekcja historii i okazja do przyjrzenia się samym sobie. Przede wszystkim to kawał porządnie zrobionej telewizji jakościowej, świetnie zrealizowanej, z dobrym scenariuszem, postaciami z krwi i kości zasiedlającymi wymyślony świat oraz fenomenalnymi kreacjami aktorskimi Johna Turturro, Zoe Kazan czy Winony Ryder.
Jak każdy serial Simona, "Spisek przeciwko Ameryce" zachwyca jako mała panorama społeczne, w której wszystko jest żywe, barwne i prawdziwe. Alternatywna rzeczywistość, w której Franklin D. Roosevelt przegrywa wybory z populistycznym Charlesem Lindberghiem i Stany zaczynają flirt z III Rzeszą, nie ma w sobie ani grama sztuczności. To świat, w którego istnienie łatwo uwierzyć. A polityczne spory, prowadzone przez bohaterów przy każdej możliwej okazji, przypominają nasze dzisiejsze. I choćby dlatego warto tę produkcję nadrobić. [Marta Wawrzyn]
Spisek przeciwko Ameryce jest dostępny w HBO GO
7. Sprawa idealna
"Sprawa idealna" miała w tym roku pecha, bo musiała zakończyć przedwcześnie 4. sezon z powodu pandemii. I tak się składa, że odcinek, który posłużył za finał, okazał się cudownie absurdalny: Marissa i Jay, podążając za teoriami spiskowymi na temat śmierci Jeffreya Epsteina, zafundowali sobie przedziwną przygodę, nawiązującą w pokręcony sposób do "Obywatela Kane'a".
Choć wielu wątków, w tym tego z Notatką 618, nie udało się domknąć, a bohaterowie, którzy mają teraz odejść, nie zostali należycie pożegnani, w zasadzie nie ma wrażenia niedosytu po tak odjechanym zakończeniu bardzo eklektycznego sezonu. Robert i Michelle Kingowie raz jeszcze pokazali, że ich wyobraźnia nie zna ograniczeń: zaczęli sezon od stworzenia alternatywnego świata z Hillary Clinton jako prezydent USA, a potem m.in. pokazali, jak działa system, w którym nie wszystkich obowiązuje prawo, zaprezentowali Diane w lateksowym wdzianku i zabrali nas do sądu wojskowego. I wszystko było świetne.
Szkoda, że sprawa Notatki 618 i tego, jak niektórzy "obchodzą" państwo prawa, nie znalazła (jeszcze) satysfakcjonującego rozwiązania, ale wciąż: nie ma drugiego serialu, który tak dobrze opisywałby zarówno problematyczną Amerykę Donalda Trumpa, jak i niemoc liberałów. "Sprawa idealna" w 4. sezonie w fenomenalny sposób łączyła dramat prawniczy z farsą i satyrą polityczno-społeczną. I paradoksalnie to, że nie udało się tego sezonu dokończyć, sprawia, iż wydaje się to wszystko jeszcze bardziej aktualne. Oto nasz świat — jeden wielki chaos. [Marta Wawrzyn]
Sprawa idealna jest dostępna w HBO GO
6. Genialna przyjaciółka
2. sezon neapolitańskiej historii na podstawie powieści Eleny Ferrante co najmniej dorównał poziomem swojemu poprzednikowi, udowadniając, że ten nie był tylko jednorazowym wyskokiem. Wręcz przeciwnie – włoską produkcję HBO można dziś stawiać w jednym rzędzie z najlepszymi telewizyjnymi dramatami.
Co więcej, doceniać serial autorstwa Saverio Costanzo należy z przynajmniej kilku powodów, począwszy od imponującej oprawy wizualnej i znakomitego aktorstwa, a skończywszy na jeszcze bardziej niejednoznacznym niż poprzednio scenariuszu. Bo jak można się było spodziewać, im dalej posuwaliśmy się w historii Eleny (Margherita Mazzucco) i Lili (Gaia Girace), tym bardziej komplikowały się losy bohaterek.
Za tym z kolei szły częste wątpliwości, co do podejmowanych przez nie decyzji, niekiedy przeradzające się wręcz w irytację ich zachowaniem. O ile jednak niekoniecznie zawsze chciało się młodym kobietom kibicować, nigdy nie dało się przejść obok nich obojętnie. To natomiast cecha, którą "Genialna przyjaciółka" zdecydowanie wyróżnia się na tle obyczajowej konkurencji, pozwalając widzom zaangażować się w historię, nawet gdy ta wydaje się bardzo odległa.
A trzeba też wziąć pod uwagę, że nie było to łatwe zadanie również z innego powodu. O ile bowiem w 1. sezonie serial HBO miewał bardzo mroczne momenty, tak kontynuacja je przynajmniej podwoiła, fundując widzom i bohaterkom serię bolesnych rozczarowań i zdrad często podlanych zwykłą przemocą. Dodając do tego trudną relację Leny i Lili, można było odnieść wrażenie, że włoskie słońce tuszuje bardzo ponurą rzeczywistość. Ale czy to cała prawda o "Genialnej przyjaciółce"? Na pewno nie i dlatego tak ją lubimy. [Mateusz Piesowicz]
Genialna przyjaciółka jest dostępna w HBO GO
5. To wiem na pewno
HBO potrafi robić fenomenalne miniseriale, a to jest najnowszy dowód. "To wiem na pewno" może nie odniosło takiego sukcesu komercyjnego, jak "Czarnobyl" czy "Wielkie kłamstewka", ale to nie znaczy, że nie jest produkcją z najwyższej półki.
Wypełniona mniejszymi i większymi tragediami saga rodzinna na podstawie powieści Wally'ego Lamba bywa ciężka do przetrawienia, zwłaszcza w takich czasach jak teraz, ale zdecydowanie warto się w nią zanurzyć. Choćby dla podwójnej roli Marka Ruffalo, który od próbującego poskładać swoje życie Dominicka Birdseya gładko przechodzi do jego cierpiącego na schizofrenię paranoidalną brata bliźniaka Thomasa — i z powrotem. To prawdziwie oscarowy popis, a przecież nie jedyny, bo wypada jeszcze wyróżnić grającego młodsze wersje braci Philipa Ettingera, a także Melissę Leo, Kathryn Hahn, Archie Panjabi czy Rosie O'Donnell.
Ale znakomite występy aktorskie, świetnie napisany scenariusz i doskonała realizacja to nie wszystko. Twórca serialu Derek Cianfrance wydobył z tej przesiąkniętej cierpieniem historii coś więcej, coś bardzo uniwersalnego i ludzkiego. Podobnie jak "Sześć stóp pod ziemią", "To wiem na pewno" opowiada o stracie, żałobie, smutku, nierozerwalnych więziach rodzinnych i całym tym życiowym poplątaniu związanym z byciem uzależnionym od drugiej osoby. I robi to w piękny, literacki sposób, sprawiając, że ból Birdseyów jest niemalże namacalny.
Nie obawiajcie się jednak, że ten serial od początku do końca będzie przyprawiał was o depresję. Absolutnie nie, to raczej opowieść o tym, jak długą trzeba przejść drogę, aby zaakceptować siebie i swoją historię w stu procentach, a następnie świadomie pójść do przodu. Lepszego dramatu psychologicznego w tym roku w telewizji nie było. [Marta Wawrzyn]
To wiem na pewno jest dostępne w HBO GO
4. Devs
Być może jest to nawet największe serialowe zaskoczenie tego roku. Z całą pewnością natomiast mowa o produkcji, której obecności w tym miejscu żadne z nas jeszcze kilka miesięcy temu by nie zakładało, ale jej wysoka pozycja bynajmniej nie ma związku z pustkami w ramówce. "Devs" na nią najzwyczajniej w świecie zasłużyło.
Czym konkretnie? Choćby tym, jak prosta w gruncie rzeczy historia z nowoczesną technologią i morderczą intrygą na pierwszym planie, okazała się czymś znacznie bardziej złożonym. Albo tym, jak obraz i dźwięk potrafiły dopełnić fabuły, zamieniając ją w podróż, którą odbierało się w nadspodziewanie emocjonalny sposób. A wreszcie również tym, jak bardzo serial Alexa Garlanda zmuszał do refleksji, jednocześnie będąc pojmowanym wręcz intuicyjnie.
Wszystko to udało się z kolei osiągnąć bez uciekania się do wielkich fabularnych twistów czy imponujących rozmachem efektów specjalnych. Owszem, "Devs" robiło wrażenie pod wieloma względami, ale najbardziej zachwycało zaklętą w scenariuszu melancholią i niedopowiedzeniami. Zamiast próbować odkryć klasyczne motywy science fiction na nowo, Garland postawił na ich interpretację. Nie tyle dawał gotowe odpowiedzi i przekonywał do swoich racji, co stawiał widza przed problemem, po czym kazał mu zatopić się we własnych rozmyślaniach.
Irytujące? Wręcz przeciwnie, bo "Devs" potrafiło w sobie znany sposób sprawić, że takie pojęcia jak determinizm czy teoria wieloświatów mogły iść ramię w ramię z autentycznymi emocjami. Mogliśmy więc przeżywać tragiczną historię Lily (Sonoya Mizuno) czy rozterki Foresta (Nick Offerman), jednocześnie zastanawiając się nad sprawami, które nas wszystkich przerastają, a żaden z tych aspektów opowieści nie wydawał się wtrącony na siłę. Czy nie tak powinno się robić fantastykę? [Mateusz Piesowicz]
Devs jest dostępne w serwisie HBO GO
3. Mrs. America
Nie wiem, ile już razy chwaliłam w Serialowej miniserial Dahvi Waller, ale za każdym razem robię to z równym przekonaniem. To jedna z niewielu produkcji pierwszego półrocza spełniająca nasze wysokie oczekiwania. Mocny temat, świetna obsada, ambitna stacja – wszystko wróżyło sukces, ale wielokrotnie w ostatnich miesiącach przekonywaliśmy się, że takie nadzieje bywają płonne.
Tymczasem "Mrs. America" to serial o świetnych proporcjach. Skomplikowany i pozornie mało widowiskowy temat walki o poprawkę do konstytucji przedstawiono tu tak, że kolejne debaty i zwroty akcji trzymają w napięciu. A równocześnie nie postawiono na nadmiar uproszczeń i sensacyjność. Udało się połączyć opowieść o historycznych postaciach i wydarzeniach z pogłębionym, niepodręcznikowym spojrzeniem na poszczególne działaczki, które brały udział w sporze o prawa kobiet – sporze znacznie wykraczającym poza pokazaną w miniserii dekadę.
Oprócz przemyślanego scenariusza "Mrs. America" to cała plejada fantastycznych aktorskich kreacji. Największe pole do popisu dostała Cate Blanchett, która w roli guru konserwatystek, Phyllis Schlafly, pokazała nie tylko narastające skłonności bohaterki do manipulacji i osiągania własnych celów za wszelką cenę, ale także kobietę chcącą się realizować, paradoksalnie poprzez ograniczanie praw innych kobiet. Jednak i drugą stronę barykady, a więc mocno skłócony trzon drugiej fali feminizmu, zaprezentowano w "Mrs. America" w wielowymiarowy sposób.
Rose Byrne jako ikona, Gloria Steinem, ukazała swoją bohaterkę nie tylko jako niezłomną przywódczynię ruchu, ale i kobietę naznaczoną traumą, a przy tym czasem nieświadomą własnego finansowego, rasowego, seksualnego uprzywilejowania. Margo Martindale jako Bella Abzug obok elementów humoru wniosła do serialu poruszający wątek tego, jak system potrafi zniszczyć nawet najtwardszych. Uzo Aduba w roli Shirley Chosholm pokazała, jak trudno osiągnąć sukces w polityce czarnoskórej kobiecie. Można by tak wyliczać, bo ciekawych i świetnie zagranych bohaterek jest tu więcej: Tracey Ullman jako Betty Friedan, Elizabeth Banks jako republikańska feministka Jill Ruckelshaus… Nie można też pominąć Sarah Paulson, grającej postać fikcyjną, ale nie mniej przejmującą.
Dziewięciodcinkowa miniseria to fenomenalny portret nie tylko dwóch grup kobiet walczących po przeciwnych stronach, ale i całej dekady sprzed objęcia rządów przez Reagana. Widzimy stopniowy zmierzch nadziei, że uda się szybko rozwiązać kwestię nierówności, a w ówczesnych problemach XXI wiek może się niestety aż zbyt dokładnie przejrzeć. "Mrs. America" poza podziwem dla świetnie zrealizowanej ekranowej opowieści wzbudza frustrację. Oby taką, którą da się przekuć w jakieś działania. [Kamila Czaja]
Mrs. America jest dostępna w HBO GO
2. Dobre Miejsce
"Dobre Miejsce" w 2020 roku ograniczyło się do stycznia, ale był to miesiąc dla historii serialu kluczowy, bo ostatni. Po czterech sezonach pożegnaliśmy cudowną grupkę grzeszników i jeden z naszych ulubionych sitcomów ostatnich lat. Bardzo trudno było spełnić oczekiwania, jakie mieliśmy wobec finału, twórcy wysoko ustawili sobie poprzeczkę. Nawet jeśli niektóre serie miały słabsze momenty, "Dobre Miejsce" zawsze robiło coś, co przypominało nam, czemu tak czekamy na kolejne odcinki.
W styczniu zobaczyliśmy, jak Eleanor, Michael i spółka próbują ocalić ziemski świat przed resetem i szukają lepszego modelu życia w zaświatach. Nie obeszło się bez trudności, ale system powstał, wrogie siły jakoś się dogadały, kapryśna instancja sędziowska ustąpiła. Wydawałoby się, że najtrudniejsze za nami i razem z bohaterami możemy cieszyć się z nagrody za wszystkie ich trudy. Ale oczywiście Michael Schur nie mógł w ostatnich dwóch odcinkach dać widzom tak po prostu odetchnąć. Zafundował nam masę trudnych pożegnań, serię wzruszeń i wybuchów śmiechu oraz pozytywny, mądry życiowy przekaz, nawet jeśli trudno mówić tu o typowym szczęśliwym zakończeniu.
Odcinek "Patty", w którym dzięki przewodnictwu Hypatii (Lisa Kudrow!) bohaterowie przekonali się, że prawdziwe Dobre Miejsce też potrzebuje zmian, stanowił gorzkie przypomnienie, że ideały nie istnieją – a raczej, że jeśli istnieją, to prowadzą do apatii i nudy. Nasi bohaterowie zmienili więc tym razem zasady niebiańskiego funkcjonowania i mogli zacząć spełniać marzenia, ciesząc się towarzystwem bratnich dusz i przyjaciół. A pełne wrażeń sceny z "Patty" stanowiły tylko preludium do dwuodcinkowego finału.
Czy byliśmy gotowi na "Whenever You're Ready"? Chyba mniej niż bohaterowie serialu, ale trzeba przyznać twórcom "Dobrego Miejsca", że potrafili perfekcyjnie domknąć nieprzewidywalny, szalony, pełen filozoficznych wstawek i niedoskonałych bohaterów sitcom. Nawet jeśli nadal nam smutno, że to już definitywny koniec, przyjmujemy przedstawioną w Dobrym Miejscu" lekcję, że wszystko się kończy i właśnie to daje życiu smak. Będziemy do tego serialu wracać, nie tylko na naszych listach tego, co najlepsze. [Kamila Czaja]
Dobre Miejsce jest dostępne na Netfliksie
1. Better Call Saul
Fantastyczny finisz jednej z najlepszych komedii ostatnich lat. Znakomity miniserial i błyskotliwe science fiction. Do tego doskonałe dramaty obyczajowe i jeszcze więcej serialowej jakości, a i tak żadna z poprzednich pozycji na naszej liście nie miała najmniejszych szans z historią pewnego cwaniaka z Albuquerque. Cud?
Raczej naturalna kolej rzeczy, bo jak do tej pory "Better Call Saul" stawało się lepsze z sezonu na sezon, tak utrzymało ten trend również w 5. odsłonie, nie dając najmniejszych szans serialowej konkurencji. Trudno się jednak temu dziwić, skoro nic innego nie potrafiło nas w ostatnim półroczu równie mocno przykuć do ekranu. Nawet jeśli zgodnie z prawdą przyznamy, że twórcy kazali nam na największe emocje trochę poczekać.
Narzekać jednak na to nie sposób, choćby dlatego, że jak zawsze w "Better Call Saul" nic nie działo się bez powodu i dłuższy rozbieg był niezbędny, by wszystkie fabularne klocki spięły się w idealną całość. Najważniejsze natomiast, że gdy już do niej przyszło, okazało się, że warto było czekać każdą sekundę. Takiej dawki emocji, napięcia i szokujących rozwiązań, jaką zafundowali nam twórcy w końcówce, nie dostaliśmy bowiem dawno.
A najlepsze w nich to, że przyszły w głównej mierze nie za sprawą głównego bohatera, lecz zupełnie niepostrzeżenie wysuwającej się na pierwszy plan Kim Wexler. Zagrana brawurowo przez Rheę Seehorn postać, którą dotąd ceniliśmy, koncentrując jednak uwagę na Jimmym (Bob Odenkirk), nie tylko przyćmiła jego postępującą przemianę w Saula Goodmana, ale po prostu kompletnie nas zaskoczyła.
W serialu, który miał przecież zmierzać w już od dawna ustalonym kierunku, pojawił się zatem element wywracający wszystko do góry nogami, sprawiając, że na sezon przed metą nie wiemy tak naprawdę, czego się spodziewać. Oczywiście prócz wielkich emocji i tego, że twórcy znów wycisną z tej niepozornej historii więcej, niż ktokolwiek mógłby przewidzieć. Niby powinniśmy się już do tego przyzwyczaić, a jednak wciąż trudno wyjść z podziwu. [Mateusz Piesowicz]