"Diabelska gra" to thriller finansowy w atrakcyjnej oprawie — recenzja serialu z Patrickiem Dempseyem
Marta Wawrzyn
14 września 2020, 18:57
"Diabelska gra" (Fot. Sky)
Uwielbiacie filmy w stylu "Wall Street"? Nie możecie się już doczekać powrotu "Billions"? "Diabelska gra" to coś dla was: sprawny thriller osadzony w świecie europejskich finansów.
Uwielbiacie filmy w stylu "Wall Street"? Nie możecie się już doczekać powrotu "Billions"? "Diabelska gra" to coś dla was: sprawny thriller osadzony w świecie europejskich finansów.
Massimo Ruggero (Alessandro Borghi, znany m.in. z "Suburry") to pochodzący z Włoch bankier, który świetnie odnajduje się w Londynie, robiąc karierę w międzynarodowym banku inwestycyjnym i coraz bardziej wpadając w oko jego prezesowi Dominicowi Morganowi (Patrick Dempsey). I nic dziwnego, że Dominic widzi w nim swojego potencjalnego następcę/przybranego syna, bo Massimo ma wszelkie zadatki, by stać się młodym rekinem z prawdziwego zdarzenia. Tylko czy rzeczywiście pasuje do bezwzględnego świata, którym rządzi wielka kasa?
Diabelska gra to sprawny thriller finansowy
To pytanie powraca nie raz i nie dwa, w miarę jak "Diabelska gra" rozwija się, wprowadzając kolejnych bohaterów i gmatwając fabułę coraz bardziej z odcinka na odcinek. Już w pilocie jesteśmy świadkami widowiskowego samobójstwa bankiera, który, tak się składa, dostał tak bardzo wyczekiwany przez Massima awans. Czy to faktycznie samobójstwo? Kto i co za tym stoi? Kim są tytułowe diabły?
10-odcinkowy serial, którego podstawę stanowi książka "I Diavoli" ("Diabły") włoskiego autora Guida Marii Brery, pędzi przed siebie niczym porządnie naoliwiona maszyna, sprawnie mieszając fikcyjne gry wymyślonych bohaterów z prawdziwymi wydarzeniami ze świata finansów międzynarodowych. Tłem wydarzeń są m.in. kryzysy w Grecji i Argentynie, wojna w Libii, skandal z udziałem byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique'a Strauss-Kahna czy też kryzys strefy euro powiązany z grupą państw określonych jako PIGS.
W tutejszej wersji rzeczywistości za sznurki zawsze pociągają szczwani finansiści w typie Dominica, którzy gromadzą fortuny wtedy, kiedy upadają całe gospodarki, a tysiące ludzi zaczynają przymierać głodem. Kwestie etyczne i pytania zadawane przez Massima — lawirującego pomiędzy dwiema stronami tej rzeczywistości i wygłaszającego z offu gładkie zdania o tym, jak to diabły rządzą światem — stanowią istotną część serialu. Istotną, co nie znaczy, że szczególnie głęboką.
Diabelska gra — Polka w międzynarodowej obsadzie
Bo "Diabelska gra" to nie wykład z finansów międzynarodowych ani etyki w biznesie. To popkultura w atrakcyjnym opakowaniu. Już od pierwszego odcinka widać, że mamy do czynienia z produkcją europejską, co pociąga za sobą pewne "plusy dodatnie i ujemne". Nie ma mowy o amerykańskim budżecie (serial jest koprodukcją włoskiego oddziału Sky Atlantic i francuskiego OCS), a jednak nie brakuje przyjemnych dla oka lokacji. Wraz z bohaterami przeskakujemy z miejsca na miejsce, ze szklanych wieżowców przenosząc się do włoskich wiosek, angielskich pałaców, pogrążonej w recesji Argentyny czy protestującej Grecji.
Akcja toczy się naprawdę wartko, przeskakując nie tylko pomiędzy miejscówkami, ale i różnymi latami, tyle że cierpi na tym rozwój bohaterów. Zarówno Massimo, jak i Dominic dają się opisać dwoma przymiotnikami każdy, a ciekawsze od nich samych są sytuacje, w które są uwikłani. Dla Polaków pewną atrakcją jest fakt, że w żonę Dominica wciela się Kasia Smutniak i że jest to dość znacząca postać.
Massimo z kolei uwikłany jest w relacje z dwiema kobietami: charakterną anarchistką Sofią Flores (Laia Costa) i problematyczną byłą żoną Carrie Price (Sallie Harmsen). Na horyzoncie pojawia się też organizacja w stylu WikiLeaks, prowadzona przez niejakiego Daniela Duvala (Lars Mikkelsen). A połapać się w tym gąszczu relacji prywatnych i zawodowych wcale nie jest trudno, bo "Diabelska gra" prowadzona jest bardzo klarownie, zaś kolejne karty odsłaniane są w miarę, jak sam Massimo zaczyna odnajdować się w gąszczu skomplikowanych zdarzeń.
Czy warto obejrzeć serial Diabelska gra?
Są momenty, kiedy "Diabelska gra" przypomina "House of Cards", z bankierami w roli tutejszego Franka Underwooda. Są momenty, kiedy widać inspiracje "Wall Street". Są oczywiste podobieństwa do "Billions". To inna historia, inni ludzie, inna oprawa, ale wielka kasa wszędzie (nie) śmierdzi tak samo. Jest wątek kryminalny, cała masa zwrotów akcji i klimat szybkiego, stylowego, przemyślanego od początku do końca thrillera. Czyli coś, czego ostatnio nie było za wiele na małym ekranie. Jeśli czegoś właśnie takiego wam teraz brakuje, koniecznie sprawdźcie "Diabelską grę".
Serial Sky wie, jak budować napięcie, potrafi być nieprzewidywalny i ma kilka świetnych nazwisk w obsadzie. Tym, który dzieli i rządzi na ekranie, ostatecznie jednak okazuje się nie Patrick Dempsey (którego zawsze miło widzieć, zwłaszcza jeśli nie gra kolejnej wersji McDreamy'ego), a Alessandro Borghi. Jego Massimo to nie tylko niecodzienne zjawisko pt. bankier z duszą, to też człowiek, którego kolejne ruchy nie są tak oczywiste, jak moglibyśmy sądzić na początku.
Jeżeli uwielbiacie "Billions" i wszelkie historie o finansach, w których istotną rolę grają ludzkie emocje i ambicje, jest szansa, że odnajdziecie się także w świecie "Diabelskiej gry". Jeśli zaś międzynarodowe banki nic a nic was nie obchodzą, może się okazać, że serial jest zbyt hermetyczny, abyście się w niego wkręcili.