"Dzień trzeci" zaprasza na tajemniczą wyspę i w głąb ludzkiej psychiki – recenzja miniserialu Sky i HBO
Mateusz Piesowicz
14 września 2020, 21:01
"Dzień trzeci" (Fot. HBO)
Odcięta od świata wyspa, dwoje głównych bohaterów i dwie połowy mrocznej opowieści z pogranicza dramatu i horroru. Czy "Dzień trzeci" jest serialem równie udanym, co enigmatycznym?
Odcięta od świata wyspa, dwoje głównych bohaterów i dwie połowy mrocznej opowieści z pogranicza dramatu i horroru. Czy "Dzień trzeci" jest serialem równie udanym, co enigmatycznym?
Zaczynamy patrząc z góry na wiejską drogę i przysłuchując się mężczyźnie prowadzącemu nerwową rozmowę telefoniczną. Chwilę potem jesteśmy już w gęstym lesie, gdzie rozpaczliwy płacz przebija się przez niepasującą do niego muzykę. A wreszcie trafiamy na niewielką wyspę połączoną ze stałym lądem tylko wąską, regularnie zalewaną przez wodę drogą. Nie wiadomo, co o tym wszystkim sądzić, ale połączeniu nasyconych kolorami obrazów i niezwykłych dźwięków trudno się oprzeć.
Jude Law i Naomie Harris w serialu Dzień trzeci
A przynajmniej ja tak miałem, gdy oglądając pierwsze minuty nowej produkcji HBO i Sky, zastanawiałem się jednocześnie, czy z hipnotyzujących kadrów wyłoni się satysfakcjonująca fabuła. Po obejrzeniu pięciu (z sześciu) odcinków miniserialu autorstwa Dennisa Kelly'ego ("Utopia") i Felixa Barretta, uczucia wobec przedstawionej w nim historii mam mieszane, co nie znaczy, że żałuję spędzonego z nim czasu. Zwłaszcza że twórcy postarali się, by jak najbardziej go urozmaicić.
"Dzień trzeci" wyróżnia się już strukturalnie, dzieląc się na dwie osobne części. Pierwsza ("Lato") to trzy odcinki opowiadające historię wspomnianego na wstępie mężczyzny – Sama (Jude Law) – który dręczony osobistymi problemami trafia przypadkowo na położoną u wybrzeży Wielkiej Brytanii wyspę, gdzie poznaje zwyczaje i sekrety jej mieszkańców. Bohaterką drugiej części ("Zima"), jest natomiast Helen (Naomie Harris), która do tego niezwykłego miejsca przybywa z córkami, lecz nie zostaje przyjęta tak, jak sobie wyobraża.
Podobnie może czuć się widz, dla którego obcowanie z "Dniem trzecim" jest pełne sprzeczności. I nie chodzi mi nawet o to, że serial nie chce zdradzać swoich tajemnic – na poznanie chociaż części odpowiedzi nie trzeba wcale długo czekać. Bardziej mylące jest towarzyszące seansowi uczucie zagubienia, pojawiające się, gdy skupiony na wewnętrznych przeżyciach bohaterów dramat wkracza na terytorium zarezerwowane raczej dla folkowego horroru.
Dzień trzeci, czyli podróż na wyspę pełną tajemnic
Choć trzeba przyznać, że okoliczności serial ma ku temu świetne, bo wyspa Osea, na której osadzono akcję, to miejsce wręcz idealne, by zamknąć w nim historię z dreszczykiem. Zamknąć całkiem dosłownie, ponieważ niedostępny przez większą część doby skrawek lądu w naturalny sposób izoluje jego mieszkańców i nowoprzybyłych od reszty świata, stając się oazą i więzieniem w jednym. Nic tylko umieścić tam grupę dziwnych postaci wyznających odrębny styl życia i patrzeć, jak szybko pozorna idylla zmienia się w koszmar.
W "Dniu trzecim" sprawa jest w teorii nieco bardziej skomplikowana, bo do typowo horrorowych motywów twórcy dodają osobiste dramaty. W rzeczywistości jednak, im dalej w opowieść, tym wyraźniej zaczynają przeważać te pierwsze. Serial stara się łączyć wyczuwalną na każdym kroku złowrogą atmosferę i dręczące głównego bohatera makabryczne wizje z jego własnymi dylematami, mam jednak wątpliwości, czy udaje im się to w przekonującym stylu – przynajmniej w pierwszej części.
Skupiając się na Samie odkrywającym stopniowo tajemnice wyspiarzy, fabuła nie ucieka w szczególnie zaskakujące rejony. Od początku wiemy zatem doskonale, że pod powłoką normalności Osea skrywa coś niepokojącego, a wrażenie jeszcze potęgują miejscowi, podkreślający swoją odrębność (przejawiającą się w rytuałach łączących chrześcijaństwo z pogaństwem) i gotowi chronić ją za wszelką cenę.
Modelowym przykładem są właściciele pubu, państwo Martinowie (Paddy Considine i Emily Watson) – na pierwszy rzut oka sympatyczni, ale też podejrzanie łatwo znajdujący wyjaśnienie każdej dziwnej sytuacji. Przybyła na wyspę, ale dobrze odnajdująca się w jej realiach Jess (Katherine Waterston) to nieco inny przypadek. Kobieta szybko łapie kontakt z Samem, stając się przewodniczką, towarzyszką, a nawet swego rodzaju ucieczką dla naszego bohatera.
Dzień trzeci miesza fikcję z rzeczywistością
Ten z kolei w miarę pobytu na Osea i tracenia kontaktu ze światem, coraz bardziej zatraca się także we własnej głowie, utrudniając widzom oddzielenie fikcji od rzeczywistości. Twórcy zafundowali bohaterowi kilka psychodelicznych wycieczek (jedną zresztą nawet po kwasie), skutecznie pozbawiając go miana wiarygodnego narratora, a zarazem czyniąc w gruncie rzeczy jedyną wartą uwagi postacią – reszta, choć barwna, to jednak tylko scenariuszowe pionki. Ale że Jude Law świetnie się w tych realiach odnajduje, łatwo wciągając nas za sobą do szalonej zabawy, trudno szczególnie narzekać.
Gorzej, gdy przychodzi do odkrywania sekretów, a wcześniejsze ekranowe sztuczki okazują się mniej znaczące, niż mogliśmy początkowo przypuszczać. Poczucie świeżości i odrębności ustępuje wówczas lekkiemu rozczarowaniu sięganiem po znajome rozwiązania, a wcześniejsze zaintrygowanie ginie gdzieś w pójściu na łatwiznę. Niczego nie zdradzając, mogę powiedzieć tylko tyle, że choć po połowie sezonu nie straciłem zainteresowania "Dniem trzecim", mój początkowy zapał został jednak przygaszony.
Czy to serial za dużo obiecał, czy raczej ja dostrzegłem w nim coś, czego tam nie było? Pewnie po trosze jedno i drugie, z zastrzeżeniem, że finał wciąż może sporo w tej kwestii zmienić. Póki co jednak, zarówno przeżywanie rozterek Sama, jak i późniejsza podróż przez wyspę w towarzystwie Helen wyglądają mi na historie, których najsłabszymi ogniwami są konkluzje.
Dzień trzeci zaprasza do zupełnie innego świata
Zanim jednak w ogóle do nich dojdziemy, po drodze czeka mnóstwo atrakcji, które, o ile nie odrzucą was specyficzna konstrukcja, niespieszny rytm i brak konkretów ze strony serialu, powinny mimo wszystko skutecznie przykuć do ekranu. Bo choć można sporo zarzucić twórcom "Dnia trzeciego", na pewno nie da się im odmówić umiejętności budowania niesamowitej atmosfery.
Napięcie wprawdzie nie rośnie tu w szalonym tempie, ale im więcej czasu spędzamy na wyspie, tym bardziej można odnieść wrażenie, że wciąga nas ona tak samo, jak głównych bohaterów. Osea to bowiem jedno z takich miejsc, które pozornie nie mając wiele do zaoferowania, potrafią pochłonąć swoją dzikością, tajemniczością i niedostępnością. Często pokazywane ujęcie kamery z lotu ptaka na prowadzącą na wyspę i zatopioną w morzu krętą drogę wydaje się wręcz bramą wstępu do innego świata – a stojąc przed nią, kogo wówczas obchodzi, co znajduje się po drugiej stronie? Sama obietnica uczestnictwa w czymś wyjątkowym jest wystarczającą zachętą, by przyjąć zaproszenie.
Twórcy potrafią to świetnie wykorzystać, kreując prawdziwą wizualną ucztę. Grając niekiedy ogranymi motywami rodem z horroru (spodziewajcie się wielu nieprzyjemnych, ale przerysowanych krwawych kadrów), to znów miksując je z chrześcijańską symboliką, "Dzień trzeci" fascynuje, nawet jeśli często pozostawia wiele rzeczy bez odpowiedzi. Nawet po kolorystyce (zwróćcie uwagę, jak z porami roku zmieniają się nie tylko barwy, ale też ich natężenie) widać, że celem było przyciągnąć wzrok oglądającego – przekonanie go do pozostania za sprawą wciągającej fabuły nie wydaje się aż tak istotne.
Nie jestem przekonany, czy to podejście okaże się słuszne i na ile odbiór produkcji może zmienić widowisko teatralne, które ma służyć za przejście między "Latem" a "Zimą" (transmisja na żywo w Wielkiej Brytanii odbędzie się 3 października – nic nie wiadomo o dostępności w Polsce). Wiem jednak, że pomimo swoich wad "Dzień trzeci" jest projektem, któremu nie sposób odmówić ambicji pokazania czegoś nowego. Nie zawsze spełnionym, a niekiedy obiecującym więcej, niż rzeczywiście może dać, ale intrygującym jak ostatnimi czasy mało co w telewizji.